sobota, 20 stycznia 2018

W szczelinie rzeczywistości

piątek, 15 lipca 2011 17:55

     Czy pisarz musi pisać tylko o tym, co gnębi przeciętnego homo sapiens? Czy pisarz współczesny musi, opisując świat współczesny, sięgać po język, którym posługuje się masowy użytkownik, czyli ten najmniej na piękno języka wrażliwy? Czy literatura musi być tak samo brudna, szara, trywialna, dosadna, twarda, tępa, śmierdząca, "mięsożerna", wulgarna, bebechowata, psychopatyczna, zidiociała... jak poszczególne przypadki ludzkich osobników i ich codziennej egzystencji? Czy jeśli współczesny człowiek w takim wydaniu zdemokratyzowanej normy (norma demokratyczna to zawsze równanie w dół, a nie w górę) nie myśli o niczym innym, tylko o forsie, karierze i seksie, to literatura automatycznie musi być taka sama? Czy jeśli każdy dzień zaczyna się od wiadomości o tym, kto kogo zamordował (o ile wiadomo, kto i kogo),  gdzie kto i dlaczego zginął (o ile wiadomo, dlaczego), kto kogo i za ile podsłuchiwał, na czyje zlecenie,  kto z kim spędził noc i kogo zdradził (o ile wiadomo kto i z kim), kto komu podłożył świnię, kto kogo okradł, zgwałcił, kto na kogo doniósł... to czy literatura musi automatycznie powtarzać te historie, bo samo czytanie newsów nam nie wystarcza? Czy jeśli mass media potrafią z dewianta i wielokrotnego mordercy zrobić bohatera, przysparzając mu popularności i dochodu, to pisarze, żeby również być na topie i wydawać tak zwane bestsellery, muszą zrobić to samo?
      Zawsze uważałam, że na wszystkie te pytania jest jedna odpowiedź: nie. I wiem, że jest to odpowiedź idąca na przekór temu, co dzisiaj jest terendy w ogóle w sztuce, nie tylko w literaturze, bo także w filmie, teatrze, muzyce tzw. popularnej. Najczęściej jako argument pada: bo takie jest życie, a sztuka ma dotykać życia, ma je pokazywać,  opisywać, interpretować. Nie zgadzam się! Od opisywania i intepretowania psychopatów jest kryminalistyka i psychiatria, od opisywania i naprawiania patologii społecznej jest socjologia, psychologia i prawo i tak dalej. Sztuka musi wykraczać poza to, co zwykliśmy nazywać codziennością, materialistycznym ograniczeniem do napełniania brzucha i dorabiania się. To, owszem, jest częścią naszego życia, ale do tego sztuka nie jest wcale potrzebna, no bo po co?
     Mojej intuicji i organicznemu sprzeciwowi, jaki zawsze odczuwam, gdy czytam teksty (prozatorskie czy poetyckie), które dotykają tak zwanej rzeczywistości a poza tym nic z nich nie wynika, przychodzi w sukurs Roberto Calasso w najnowszej książce Literatura i bogowiektórej obszerną recenzję Dariusza Czai wraz z refleksją o całej twórczości włoskiego pisarza zamieszcza Tygodnik Powszechny w dodatku Conrad 02. Przede wszystkim Calasso - pisze Dariusz Czaja - umieszcza literaturę (mit, opowieść, poezję, narrację) w przestrzeni "długiego trwania", może też i dlatego tak mocno podkreśla ścisłe powiązanie literatury ze sferą egzystencjalną i - aż strach powiedzieć - duchową.
      W dzisiejszym świecie wszystko jest tymczasowe, krótkotrwałe, a jeśli się czyta, to też szybko, pobieżnie i po łepkach; im krótsze newsy, tym lepiej, bo współczesny czytelnik się nudzi, dłuższego tekstu po prostu nie zrozumie. Im krótsze migawki z kataklizmów i sensacji, tym lepiej, bo widz przełącza kanały, na jednej wiadomości może się skupić zaledwie dwie sekundy. Calasso proponuje natomiast coś, co znajduje się w całkowitej sprzeczności ze współczesnymi trendami. Dlatego też Czaja pisze o nim, że literalnie rzecz biorąc, jest eks-centryczny, bo z  całą pewnością znajduje się  p o z a  humanistycznym centrum (czyli tym, co się właśne nosi).  Przyczyną owej ekscentryczności jest wyrażone wprost przekonanie o metafizycznej esencji literatury. A w tym jednowymiarowym, zredukowanym świecie, w jakim żyjemy (o pleniących się dewocyjnych ateizmach nie mówiąc), taka deklaracja musi zabrzmieć jak gruby nietakt. (...) literatura odsłania rzeczywistość inną niż ta, której wszyscy doświadczają zmysłami. Że za szczelinami  t e j  rzeczywistości (...) istnieje bliżej nieokreślona, ale nie mniej przez to realna  i n n a  rzeczywistość.
       O czym więc jest Literatura i bogowie? Ściśle rzecz biorąc to osiem wykładów, które Calasso wygłosił w Oxfordzie w 2000 roku. Ale są to wykłady akademickie tylko z pozoru, a ich tematyka mówi o tym, jak w wybitnych dziełach zachodniego świata odciskały się błyski niewidzialnego. Do wyjaśnienia tej kwestii Calasso posługuje sie terminem literatury absolutnej, której definicja brzmi następująco: Jest to  l i t e r a t u r a, ponieważ chodzi w niej o taki rodzaj wiedzy, która ma przekonanie i do tego dąży, aby nie być dostępną w żaden inny sposób, jak tylko za pośrednictwem utworu literackiego - jest  a b s o l u t n a, ponieważ jest wiedzą, która przypomina poszukiwanie absolutu i dlatego nie może dotyczyć niczego częściowego, tylko musi ogarniać wszystko; a jednocześnie jest  ab-solutum, czymś uwolnionym od wszystkich nakazów posłuszeństwa i od więzów przynależności, od jakiegokolwiek funkcjonowania na rzecz grupy społecznej. Jak rozumiem więc, Calasso nadaje literaturze wartość poznawczą, taką, której nie można zdobyć w żaden inny sposób (posługując się analizą psychologiczną, socjologiczną, opisem statystycznym, prawniczym ani językiem naukowym). Jest to funkcja poznawcza, która docieka, szuka odpowiedzi na pytanie: co TAM jest? Poza nami? Poza światem? Poza codziennością? Tam, po drugiej stronie lustra. Podstawowe pytanie egzystencjalne to nie jest kwestia za co przeżyję następny tydzień i gdzie zarobię więcej (to raczej kwestia społeczna), lecz  p o  c o  w  o g ó l e  ży j ę. Jeśli literatura nie będzie poszukiwać odpowiedzi na to pytanie, to czym się stanie? ... Przypuszczam, że jeszcze jednym dwusekundowym newsem tylko.
       A co mają do tego bogowie, biorąc pod uwagę dzisiejszy zlaicyzowany świat, a przynajmniej ten oficjalny wymiar świata, w którym mówienie o duchowym wymiarze egzystencji, o religii w sensie jej osobistego przeżywania, o wierze zostało zrównane z pojęciem obskurantyzmu. Co szczególnie godne podkreślenia: Calasso ujmuje bogów jako zjawiska mentalne, ale przeciwnie do współczesnych przesądów uznaje, że to siły psychiczne są cząstką bogów, a nie bogowie cząstką sił psychicznych. 
      Szukając jakiegoś akcentu muzycznego do tego wpisu, sięgnęłam po Ombra mai fu Haendla, jedną z najbardziej znanych jego arii w wykonaniu Andreasa Scholla, który wprost i wielokrotnie przyznaje, że jego głos jest darem  Boga, a on tylko go używa, przekazując ten dar innym w formie śpiewu.



Ombra mai fu 2 - Andreas  Scholl (nagranie z występu)

Ombra mai fu
di vegetabile,
cara ed amabile,
soave più
_________________________
Nigdy nie było cienia
żadnej rośliny,
droższego i piękniejszego
ani bardziej słodkiego

Jest to tylko fragment całej arii, ostatni i śpiewany da capo przez wykonawców. Bohater (Kserkses, władca Persji) sławi platan - drzewo, życząc mu, aby omijały go burze, nie naruszając jego spokoju.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...