sobota, 27 stycznia 2018

Szalone Dni Muzyki 2012

czwartek, 04 października 2012 17:21

Z sześćdziesięciu koncertów miałam bilety na siedem, byłam na sześciu, a zapamiętam pięć. Dałoby się i więcej, ale wiązałoby się to gonieniem z sali do sali, niecierpliwym zerkaniem na zegarek (niegrzecznie) czy zdążę przejść (przebiec) z TOŁSTOJA do PUSZKINA, z PUSZKINA do CZECHOWA, z CZECHOWA do GOGOLA i apiat` to samo w kolejny dzień. A ja tak strasznie nienawidzę się spieszyć. Między jednym a drugim koncertem chcę mieć czas na kawę, pomyśleć, poukładać wrażenia. 
      Po piątkowych medytacjach z Raza Khanem w sobotę znalazłam się jak w innym świecie. Na początek wybrałam duet Nikolaja Luganskiego z Vadimem Rudenko w Tańcach symfonicznych Rachmaninowa i Suicie na dwa fortepiany Areńskiego. Rozkosz dla uszu, zwłaszcza SuitaRachmaninow jest dla mnie za trudny, jak go nie rozumiem. Rozkosz dla oczu też, przyglądałam się bezsłownemu porozumiewaniu się pianistów, wymieniających spojrzenia ponad fortepianami. I bardzo mi się podobało, gdy Lugansky grał jedną ręką. Wybrałam ten koncert ze względu na niego, bo Rudenki nie znałam, ale teraz znam i obaj świetnie ze sobą współpracowali.
       Nie rozumiem Rachmaninowa, ale poszłam na Preludiawykonywane przez Abdela Rahmana el Bacha (nie wiem, jak odmieniać to nazwisko: nazywa się nie Bach, tylko BACHA). Niestety, nadal Rachmaninowa nie rozumiem, ale za to Bachaprezentował się elegancko, gdy w klasycznym fraku zasiadał przed fortepianem układając na klawiszach swoje długie palce. Najciekawsza była scenografia sali DOSTOJEWSKI, gdzie odbywał się koncert, czyli zascenium, gdzie stały w równym rzędzie kotły, a dalej pod wysokim sufitem na długich linach zwieszały się wszystkie żyrandole, grające w operowych realizacjach TWON. Efekt wizualny przepiękny, nastrojowy, wspaniała oprawa dla muzyki.
       Wieczorem wepchnęłam się, tak to niestety trzeba nazwać po imieniu, na koncert Motion Trio do namiotu GOGOL. Ponieważ w namiocie koncerty były darmowe, tłum był rzeczą normalną i spodziewaną. Ale moja determinacja się opłaciła, udało mi się nawet załapać na siedzące miejsce. Co prawda w przeciągu, co zaowocowało przepięknym, grającym w oskrzelach przeziębieniem, ale czego się nie robi dla sztuki.
       Janusz Wojtarowicz, Paweł Baranek i Marcin Gałażyn na trzech akordeonach (dwóch guzikowych i jednym takim normalnym, z klawiszami) grali transkrypcje Musorgskiego (Obrazki z wystawy), Prokofiewa (Walc z KopciuszkaDiaboliczne sugestieCapuletti i Montecchi z baletu Romeo i Julia), Szostakowicza ( II Koncert fortepianowy) oraz hit Chaczaturiana - Taniec z szablami (jakaś skrócona wersja). Widownia zachwycona. Bo to był show nie tylko do słuchania, ale i do oglądania. Miałam pełny widok na Pawła BarankaMarcina Gałażyna, których odlotowe i pełne zaangażowania miny mogłam do woli podziwiać, za to mniej widoczny był Wojtarowicz, a to on grał pierwsze skrzypce, czy raczej pierwszy akordeon w Diabolicznych sugestiach. Trudno,  nie można mieć widoku na wszystko, jak się siedzi w rozkołysanym, a potem i rozwrzeszczanym tłumie.
          Klaskano i klaskano, a oni wychodzili, wychodzili i nie chcieli grać więcej. jednak zdecydowali się na bis - Chopin. Jeśli to miało być na uspokojenie entuzjazmu publiczności, to się bardzo pomylili.


       Pomyślałam sobie, następnego dnia będzie spokojniej. Najpierw sympatyczny Kwartet Borodina w Kwintecie fortepianowym g-mollSzostakowicza. Spokojniej? Może trochę  Toż przecież trzecia jego część Scherzo w szalonym tempie grała Martha Argerich z Maiskim, Bellem, Kraggerudem i Bashmietem ( w zakładkach po prawej: Mistrzowski kwintet gra Szostkaowicza, kto chce sobie przypomnieć). Kwartet Borodina w składzie: Ruben Aharonian(skrzypce), Sergey Lomovsky (skrzypce), Igor Naidin (altówka), Vladimir Balshin (wiolonczela)  wystąpili wraz z pianistą Andreiem Korobeinikovem. Jaki piękny jest ten Szostakowicz. Tym razem skupiłam się na altówce, bo jakoś tak bardzo mi się spodobał jej dźwięk, co zapewne było zasługą samego Naidina. Zagrali jeszcze na koniec króciutkie Concertino Strawińskiego, a i tak całość chyba nieco się przedłużyła.
        Nie tak jednak, jak następny koncert Rosyjskiej Orkiestry Rogów z Sankt Petersburga. Tu dopiero się działo, tak przed koncertem, jak w trakcie. Najpierw długo ludzi nie wpuszczano do sali. Co niektórzy zaczynali sarkać i wytrząsać się na organizację, na co ktoś spośród stojących przed drzwiami i pilnujących porządku odpowiedział, że to przecież Szalone Dni Muzyki, więc trzeba wziąć pod uwagę, że nie może być całkiem normalnie. Faktem jest, że tylko przed tym koncertem widziałam tak wzmocnione siły porządkowe oraz linową barierkę, która hamowała tłum, a później wchodzących rozdzielała na dwie osobne kolejki. I słusznie, bo w wyścigu do wejścia pewnie by kogoś stratowano. 
          Rosyjska Orkiestra Rogów jest całkiem spora. Na stronie orkiestry podano, że składa się z dwudziestu muzyków, którymi dyryguje jej założyciel Siergiej Polaniczko (angielska transkrypcja nazwiska jest zadziwiająca).  Mistrzem budowy rogów wykonanych własnoręcznie jest również członek orkiestry - Władimir Goloveshko. Każdy z instrumentalistów gra na kilku rogach, zmieniając je w czasie jednego utworu kilkakrotnie. Najmniejszy ma 6 cm, a największy 3 m, ale go nie przywieziono, za giganta robił "zaledwie" dwuipółmetrowy. Niektórzy trzymali w dłoniach po cztery te mniejsze, żeby szybko móc je zmieniać, a to dlatego, że jeden róg wydaje tylko jeden dźwięk. Wszystko to powoduje, że dyrygowanie taką orkiestrą, aby uzyskać właściwe brzmienie, nie jest wcale takie proste. Siergiej Polaniczko na przemian to dyrygował, to zapowiadał kolejne utwory, ciekawie i dowcipnie opowiadał historię powstania orkiestry oraz dzieje muzyki na rogi czy jej roli na dworze carskim i dworach rosyjskich magnatów. Przydała się niegdysiejsza nauka języka rosyjskiego, choć tłumacz też był. 
         Na program złożyły się: klasyka, hity, muzyka ludowa, religijna i marsze, czyli np. Funiculi, Funicula, Bach, Rossini, pieśń ludowa o stepie, Bolero oczywiście Ravela, Ave Maria rzekomo Cacciniego, a tak naprawdę Władimira Wawiłowa (jedna z muzycznych mistyfikacji). W każdym razie program bardzo urozmaicony, pokazujący możliwości orkiestry a także poczucie humoru muzyków, co szczególnie ujawniło się podczas bisu, gdy dyrygent z solistą stroili do siebie miny zastanawiając się czy w końcu solista zdąży zagrać. Zdążył, na samym końcu dmuchnął dwa razy.

Poniżej parę słów o orkiestrze oraz skrócona wersja niektórych utworów prezentowanych w Warszawie.

A tu dłuższy kawałek Ave Maria "Caccini". Oni to ślicznie grają.


(Znowu mnie coś zaraz tutaj trafi, bo się nie chce zapisywać z linków po prawej)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...