poniedziałek, 29 stycznia 2018

Nikiforyzmy

piątek, 05 kwietnia 2013 17:03

      Zwiedzanie retrospektywnej wystawy Edwarda Dwurnika Obłędw Muzeum Narodowym w Krakowie jest jak wędrowanie w czasie.  Niemal 150 obrazów i rysunków, od małych form po wielkie całościenne formaty, daje przegląd twórczości malarza od najwcześniejszych lat 60-tych,  przez kolejne dzieła tworzone w cyklach:  Sportowcy,  Robotnicy, Krzyż, Warszawa, słynne Podróże autostopem, po obrazy abstrakcyjne, które pojawiają się po 2000. roku. Charakterystyczna panorama miasta widzianego z góry, w zakrzywionej naiwnej  perspektywie, mogłaby być znakiem rozpoznawczym a zarazem świadectwem fascynacji malarstwem Nikifora, do której Dwurnik się przyznaje choćby w filmie wprowadzającym i otwierającym przestrzeń wystawy.  W każdym razie, mimo obecności twardej, często brutalnej scenerii życia codziennego, wyraźnej tematyki zaangażowanej, politycznej, społecznej, owe nikiforyzmy osobiście urzekły mnie najbardziej. 
       O charakterze i etapach rozwoju malarstwa Dwurnikadowiedzieć się można całkiem sporo. Z cyklu Sportowcy czy Robotnicy mocne wrażenie  wywołują sceny niepozbawione brutalności, brzydoty, wręcz drastyczne, jak dyptyk: Raz - dwóch gości trzyma trzeciego słaniającego się na zgiętych nogach, a czwarty zamierza sie na niego z pięścią i Dwa - ta sama scena, ale cios  właśnie został zadany i głowa owego trzymanego odcięta od tułowia leci w powietrzu ku ziemi, z szyi cieknie krew.  Ludzie brzydcy, ludzie brutalni, ludzie rzygający, bijący się, mordujący... Jak napisano w jednej z recencji: przeraża.  No, ale jeśli maluje się obrazy smołą...
        Stały motyw krzyża, ukrzyżowania: Chrystus czarny, Chrystus na drzewie (wiszący do góry nogami), Chrystus w ogrodzie....
        Tytułowy Obłęd - aluzja chyba do sytuacji społeczno - politycznej, do szaleństwa współczesności: chaos, turpizm, przemoc, krew, nagość... nagość brzydka, nagość zdewaluowana, poniżona, jak na obrazie 122 czarownice: łamanie kołem przejeżdzżajacego samochodu to wcale nie najgorsza ze scen. Obok 200 powieszonych komunistów 200 powieszonych faszystów. Ciekawe: komuniści, co do jednego, wiszą na stryczkach za szyję, a faszyści za nogi, głowami w dół. 
         Coś zgoła innego, jakiś metafizyczny uniwersalizm na dwóch obrazach z cyklu Owoce ziemi. Na pierwszym małe kwadraty jakby ogródków działkowych (perspektywa nikiforyczna, z góry na ukos), a w każdym inny rodzaj współpracy człowieka z ziemią: ogródki warzywne, kwiatowe rabaty, chlewik, kury, piesek, pielenie grządek, podlewanie, kopy siana... wszystko, co człowiek umie i osiąga we wspłpracy z naturą, z ziemią, przyrodą. Gdzieś buda psa, tu jakieś zwierzęta domowe i hodowlane... cała masa ludzkiej pracy, aktywności, nazwijmy to, ziemiopłodowej. A obok tego samego wielkiego rozmiaru obraz z cyklu, ale w tonacji szarej: te same kwadraty i też ogrodzone, a w każdym krzyż, mogiła, nagrobkowy pomnik. Wymowne! Nie ma skrawka ziemi bez krzyża. Wszyscy ci ludzie z poprzedniego obrazu, którzy się trudzili, przeminęli, został po nich krzyż, ewentualnie wierny pies: pies pod krzyżem, pies przy mogile,  pies na nagrobnej płycie... 
        Zatrzymałam się przy obrazach "błękitnych" - np. z cyklu Podróże autostopem, w którym malarz od pewnego okresu zaczął stosować tonację niebieską. I tak powstały błękitne miasta, miasteczka, polskie i zagraniczne, widziane z góry, oglądane z lotu ptaka, w perspektywicznym naiwnym skrócie, zaludnione współczesnym tłumem, jak np. Błękitne pogo w Mińsku - tylko jeden kolor: niebieski na olbrzymiej przestrzeni. Jakiś niesamowity, odrealniony powstaje świat, niby współczesny, a jakby zatopiny w przeszłości, w błękicie wspomnień, w strumieniu czasu, klimat przemijania. Jak rownież napisano w recenzji: zachwyca...


      Zawędrowałam też do galerii malarstwa XX wieku. Bijące po oczach kolory Witkacego, obok zabawa z lustrami pomiędzy kolumnami w paski, moje ulubione Strachy Wojciecha Weissa... wielkie witraże Wyspiańskiego i Mehoffera...i brutalnie prawdziwa Olimpia Katarzyny Kozyry
        Szukałam właściwie konkretnej rzeczy: Tadeusza Kantora nawiązującego do  Wyspiańskiego. Nazywa się to Pokój Odysa. Przeniesienie scenografii spektaklu Teatru Niezależnego w Krakowie z 1944 r. - deski na podłodze, lekkie podwyższenie z lewej,  koło drewnianego wozu, na środku lufa wielkiego działa, z tyłu ciemny otwór okna.  Na monitorze film z realizacji spektaklu, zdjęcia, opis, cytaty ze scenopisu. Odys wraca jako żołnierz w hełmie i zielonym płaszczu. Weteran wojny? Partyzant? Nieważne. Istotne, że wróciwszy, naciąga łuk i mierzy w zalotników Penelopy, a wtedy rozlega się terkot karabinu maszynowego. Zalotnicy padają. Penelopa na końcu też odchodzi  jakby go nie poznała.  Odys zostaje sam, sam ze swoimi wspomnieniami i niemożnością powrotu do świata żywych.  Bo nie można wrócić do szczęśliwej przeszłości. Nie ma powrotu.  Odys wraca fizycznie, lecz czeka na niego pusty pokój, ogołocony ze wszystkiego: z miłości, ze wspomnień, z radości, ze szczęścia... Dlatego staram się nie wracać.  Nie chcę i nie lubię wracać do tego, co było.  Takie powroty na siłę, szukanie przeszłości są tylko pozorem, mrzonką, złudzeniem rzeczywistości. Pokój Odysa jest zawsze pusty.  Ponieważ Odys jest zawsze w podróży.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...