wtorek, 30 października 2018

Siła literatury

      Siedemnastka, wjeżdżając pod górkę na Królewską, sapnęła, stęknęła i zwolniła odrobinę. W sam raz na tyle, abym zarejestrowała "Poemat o mieście Lublinie" Czechowicza - wiersz mural na ślepej ścianie kamienicy. Wiersz nie rzuca się w oczy od strony ulicy, gdyż ściana jest boczna, w wąskim przesmyku między dwiema kamienicami. Trzeba wiedzieć, że tam jest: przystanąć, podnieść głowę wyżej, żeby przeczytać, zadumać się nad zjawiskiem obecności poezji w naszym codziennym życiu. 

Na wieży furgotał blaszany kogucik
na drugiej – zegar nucił.
Mur fal i chmur popękał
w złote okienka:
gwiazdy, lampy.

Lublin nad łąką przysiadł.
Sam był –
i cisza.

Dokoła
pagórów koła,
dymiąca czarnoziemu połać.

Mgły nad sadami czarnemi.
Znad łąki mgły.
Zamknęły się oczy ziemi
powiekami z mgły.


       Stukałam obcasami po bruku zmierzając do Między Słowami na Rybnej. Uliczka wąska, po obu stronach zabytkowe, więc liszajowate w dużej mierze, ściany. Okien jakby mało. Czyżby wszystkie kamieniczki odwróciły się tyłem?  Kto by się spodziewał, że za łagodnym łukiem, w starej bramie, za kutymi drzwiami znajduje się wejście do kawiarni i księgarni. Łagodny półmrok oświetla wnętrze. Książki, książki, książki. Seriami i pogrupowane tematycznie. Stolik obsiedli wkoło goście. Bywalcy? Tutejsi? Tubylcy? W drugiej sali więcej stolików i wolne miejsca. Tu też przy stolikach tkwią: z laptopami, telefonami, tabletami, czytnikami. Samotni nad  monitorami, ale i w towarzystwie. Rozmawiają. Zamawiam kawę, kawowy torcik i porywam z półki dwa tomy Stasiuka. Przeglądam, rozczytuję wybrane strony. Kończę pisanie pocztówek, które jeszcze dziś wrzucę do skrzynki. Kawa pachnie z niesamowicie zwichrowanej filiżanki, która z niebezpiecznie przesuniętym środkiem ciężkości stoi kpiąc z praw fizyki. Czytam rozmowę Stasiuka z Rosjaninem, który kazał mu śpiewać, żeby zmartwychwstali wszyscy Polacy pochowani na rosyjskich ziemiach, a on się wyrywał, gdy szereg mar zobaczył kroczących ku nim stojącym na środku pagórka:

- Co z ciebie za Polak, jak cię na rzyganie bierze, Andriusza? Toż to twój naród, a ty krew z ich krwi oraz kość z ich kości. Umarli, żebyś żyć mógł i bąki zbijać. Dlatego zejdź między nich,  boś im wdzięczność winien! Zejdź i się pokłoń!

      Czy tak wygląda współczesna nauka patriotyzmu? Rosjanie uczą Polaków czci dla swoich bohaterów? Ta rozmowa przeważyła - kupiłam. Wychodząc z Między Słowami jeszcze rzucam okiem w dół ulicy ku Zaułkowi Hartwigów. I to poetycki zakątek, poezją oddychający. Julia Hartwig, jak Czechowicz, awansowała na uliczną poetkę murali:

Nie idźmy jeszcze spać
póki tak pięknie gra muzyka
nie idźmy jeszcze spać
póki nie świta
Póki umiemy stąpać za krokami nocy
w ciemności z którą szukamy braterstwa
Nie idźmy jeszcze spać
dopóki dźwięki gubią czas
Nie idźmy jeszcze spać
Nie idźmy spać

Ale w górę! Po brukowanej Rybnej, na Grodzką i przez Bramę Krakowską, w której koncert daje anonimowy bard z gitarą. Przez Krakowskie Przedmieście najpierw idę w kierunku poczty, po drodze za kościołem Kapucynów z kamiennnego bloku wyłania się twarz piewcy lubelskich ulic, Józefa Czechowicza. Tutaj zginął podczas bombardowania 9 września 1939 roku. Za pomnikiem poczta - do skrzynki wpadają napisane w kawiarni kartki. Jeszcze raz mijam skamieniałą twarz poety i wstępuję do zakonnego sklepu po klasztorne specjały. Wybory raczej związane mało z klasztornymi wyrobami ;-) Pitna czekolada firmy Cortez - ale skoro pierwszą recepturę czekolady w Europie stworzyli hiszpańscy zakonnicy, to może coś jednak jest na rzeczy? Do czekolady jeszcze torebka suszonych kwiatów opuncji z Maroko i suszone owoce białej morwy z Pakistanu. Degustować będę w domu, tymczasem skręcam w Kapucyńską ku Narutowicza. Boczna ściana Teatru Osterwy budzi dawne wspomnienia. Tu się rodziła moja miłość do teatru.
      Na przystanek podjeżdża "trzynastka" - autobus mający mnie zawieźć do dworca. Prawie pusty, pasażerów kilkoro, siadam przy oknie. Tylko kilka przystanków, ale nowa książka w torebce kusi. Wyciągam kupionego Stasiuka i zagłębiam się w lekturze. Parę stron powinnam zdążyć zanim dojadę. Zaczyna od opisu starego rzęcha, który okazał się najtrwalszym środkiem lokomocji odważnym na tyle, by zapuścić się w każdą podróż. "Trzynastka" rzęzi, stęka i staje co rusz. A to korki, a to remonty, a to czerwone światła. Stasiuk niesamowicie plastycznie opisuje mękę wybierania się w podróż, mękę pakowania się, dylematy rezygnacji z nadmiaru bagaży, szukania kompromisów z przedmiotami. A kiedyś nadejdzie dzień, gdy nie mogąc siąść za kierownicą, zostaną mu tylko mapy (niemieckie, najlepsze):

Będę siedział i patrzył, przecierając od czasu do czasu te plus pięć dioptrii. I szukał tych wszystkich miejsc, gdzie stawałem na noc. A jeśli ich nie znajdę, to mam nadzieję, że pamięć opuści mnie ostatnia i będę mógł do nich wracać w godzinę śmierci, amen.

      W tym momencie uznałam, że może trzeba wysiąść, bo nie zdążę na powrotny bus do domu. Wysiadłam: po prawej na pagókach 10-piętrowe bloki, po lewej jakaś budowa, na szosie maszyny drogowe i zwijający się na fajrant robotnicy. Przejechałam dworzec  o cztery przystanki za daleko. 

niedziela, 28 października 2018

Zmarł Edward Dwurnik


Mówił, że najwyżej z polskich malarzy ceni Nikifora. I to widać w jego dziełach. 
Dziś rano zmarł Edward Dwurnik, 75 lat. 

środa, 24 października 2018

Przyjdzie nam urządzić pogrzeb?...

Nie ma ważniejszej. Nawet jeśli komuś wydaje się inaczej. Bez kultury człowiek przestanie istnieć, choć być może pozostanie jednym z ziemskich gatunków. Na jak długo?
"Zeszyty Literackie" - wielka historia literatury w białych okładkach małego formatu. W latach 80. czytało się zdobyte potajemnie egzemplarze przemycone z Zachodu. Ileż gorących nazwisk! Ileż tajemnych wzruszeń! Ileż wierszy!...
"Zeszyty Literackie" przestają wychodzić. Grudniowy numer bedzie ostatnim. To jest odpowiedź dla tych, którzy chwalą się, że lubią czytać,  lubują się w literaturze, ale prenumerować najzaszczytniejszy literacki polski kwartalnik było zbyt dużym wysiłkiem. Za to wertowanie masowej kolorowej produkcji papierniczej mieściło się w codziennych zajęciach i zainteresowaniach. To jest odpowiedź na, z jednej strony alarmujący od lat spadek poziomu czytelnictwa, a z drugiej na pozornie optymistyczne zachwyty, że przecież jednak ludzie coś czytają: w pociągach, tramwajach, oczekując w kolejkach. Pytanie tylko, co takiego? Czy cokolwiek jest w stanie zastapić 36 lat promowania polskiej literatury na najwyższym poziomie? Czy ci, którzy czytają co najwyżej czytadła, kiedykolwiek zasmakują w ambitniejszej litertaurze, jeśli się jej po prostu nie da?... Nie będzie publikować?... Bo się nie opłaca?!
Brak słów...

Petycja o ocalenie "Zeszytów Literackich"


wtorek, 16 października 2018

Tryumf wyobraźni czy "zemsta ręki śmiertelnej"?

       "Coż z tego, że umrzemy, skoro umarli przed nami Vermeer, Flaubert, Mahler?" - kto mógł napisać te słowa? Tylko jeden, jeden tylko erudyta, znawca literatury, eseista, a teraz okazalo się, że i pisarz w klasycznym rozumieniu, autor powieści oraz wcześniej już przeze mnie czytanych poruszających esejów "Ciemne skrzydła Ikara" - Jan Tomkowski. No właśnie. Nie wiedziałam, że pisał też powieści. Mało tego, nie wiedziałam, że jedną z nich mam w swojej biblioteczce. Stała tyle lat nieprzeczytana. Autor jakby to przewidział, gdy pisał: "Nieprzeczytane książki - ileż ich przybywa na świecie każdego dnia! A ile nie znajdzie nigdy domu ani przyjaznego czytelnika, ile pozostanie nie tkniętych! Lecz przecież istnieją i każda z nich będzie mieć swój czas - może jutro, a może za sto lat. Nie myślę tu o odkryciach, które staną się powszechnie znane, o przeoczeniach, z powodu których ganimy surowo obojętność dawnych krytyków i dziwimy się lenistwu ówczesnej publiczności. Chodzi przecież nie o spóźnione uznanie, lecz o tego jednego, który poświęci zapomnianej książce nieco uwagi i zechce ją przeczytać w całości, nie licząc, że odkryje tekst, który wypadnie uznać w przyszłości za arcydzieło, lecz pragnąc usłyszeć głos autora, którego daty urodzin i śmierci staną się w takiej chwili czymś więcej niż martwymi cyframi, bo pojawi się między nimi nowa wartość  - życie."
        Spełniła się przepowiednia: książka nietknięta przez niemal 30 lat właśnie została przeczytana. Na szczęście z dwóch dat wyznaczających życie autora ta druga jeszcze nie została zapisana. Zdążyłam przed nią. Przeczytałam "Opowieści Szeherezady", drugą powieść w dorobku Jana Tomkowskiego. Książeczka objętościowo niewielka, lecz zgodnie z sugestią tytułową, mikroopowieści w niej występujące skrzą się niespodziankami, nieoczekiwanymi zwrotami akcji, nałożonymi na siebie warstwami znaczeń, aluzji i kulturowych kodów. Trudno jest w krótkich słowach ująć sens zdarzeń rozgrywających się na granicy światów: jawy i snu, realizmu i fantastyki, dosłowności i groteski, teraźniejszości i wieczności. "... podejrzewałem, że z nieznanych przyczyn znaleźliśmy się w krainie otoczonej zewsząd rzeczywistością, choć w istocie nierealnej, gdzie stanęły zegary i dokonała się zemsta kalendarzy, z których od dawna nie zrywano kartek." 
        Można, bawiąc się w detektywa, tropić niezmierzone pokłady kryptocytatów, aluzji i stylizacji ukrytych zręcznie w groteskowo-onirycznej narracji. Natkniemy się wtedy na wędrówkę do Ziemi Obiecanej i na sto lat samotności, na pouczające przypowieści i baśnie Andersena, na Gombrowiczowską Formę i błądzenie w "życia wędrówce na połowie czasu", na Hamletyczną niepewność świata norm i robinsonadę. Tak samo bawił się motywami Stanisław Lem, ale Tomkowski idzie dalej, głębiej. Układanka tworzona jest już na poziomie języka. Czytając zdanie po zdaniu ma się wrażenie, że skądś je znamy, że już to czytaliśmy, ale ktoś poprzestawiał i podmienił niektóre słowa, towrząc nowy wzór. "...A ci, co pójdą na północ, staną się mieszkańcami ziemi skutej lodem.  I będą się tułać po śnieżnej pustyni, szukając się nawzajem. I zejdą w dół, do kopalń, a przykuci łańcuchami wydrążą długie chodniki. I zginą, lecz zostanie po nich dobra pamięć. A ci, co pójdą na zachód, znajdą wszystko, co potrzebne jest człowiekowi do życia. Ale siebie nie znajdą. Zatracą siebie i poniesie ich wielki wiatr. A ci, co pójdą na wschód, zobaczą światło, które ich porazi. Nie będą rozumieć, chociaż pomyślą, że zrozumieli. Będą głodni i żebrać będą o kawałek chleba, lecz siebie nie zatracą. Ich męka zmieni się w radość, a radość w mękę obróci."
       "Opowieści Szeherezady" przemawiają do czytelnika na kilku poziomach znaczeń. Sensacyjnie skonstruowana fabuła z często pokawałkowaną akcją, stopniuje napięcie dokładnie tak, jak baśnie tysiąca i jednej nocy - gwałtownymi zwrotami, nieoczekiwanymi rozwiązaniami lub ich brakiem i przeskokami. Autor nie odmówił sobie nawet wprowadzenia bohatera wierzącego w kosmitów, którzy mogliby swoim statkiem zabrać wszystkich w kosmos. Jenak to tylko zabawa, gra konwencjami i stylizacje, gdyż na końcu narrator niedwuznacznie ujawnia się jako autor parający się kształtowaniem słownej materii. "Zdecydowałem, że najwyższy czas, by zniszczyć tę historię, która nie chciała się skończyć. Rozdarłem papierowe dekoracje tworzące tło dla mojego romansu, otworzyłem okna, wpuściłem trochę świeżego powietrza. Mimo wszystko nie zamierzałem wyzbywać się jedynej władzy, jak mi pozostała. W państwie wymyślonych postaci umiera się i powraca do zdrowia tak łatwo - za sprawą jednej kropli atramentu. Tutaj nie ma Atropos przecinającej nożycami nici życia. Bohaterowie powieści giną, gdy ich stwórcy zabraknie konceptu, odchodzą posłusznie bez buntu."
        Są więc "Opowieści Szeherezady" powieścią o pisaniu powieści, o tworzeniu świata fikcyjnego z ułamków doświadczeń, z widoków i obrazów, z ulotnych spotkań i domysłów wzbogaconych wyobraźnią autora. Są autorefleksją pisarza, ale i erudyty zamieszkującego literackie światy równoległe. Za poetką można by rzec, że to przykład "zemsty ręki śmiertelnej" nad niepochwytnym światem wyobraźni. 

wtorek, 9 października 2018

Kobiety w świecie mężczyzn

       Czytając biografie niezwykłych kobiet w XV i XVI wieku, przyszło mi do głowy pytanie o ich odwagę. O odwagę kobiet w ogóle. Kiedy były odważniejsze: dzisiaj, kiedy w sukurs powszechnym dążeniom idą media i cywilizacyjne osiągnięcia, czy przed stuleciami, kiedy za obronę miały tylko swoją inteligencję, ambicję i zdolności dyplomatyczne. U początków renesansu, na przełomie XIV i XV wieku żyła Christine de Pizan (1364 - 1430), uznawana za pierwszą zawodową pisarkę. Kiedy w wieku 24 lat owdowiała, nie wybrała żadnej z dwóch ówcześnie zalecanych kobietom w jej sytuacji dróg: nie wstąpiła do klasztoru ani nie wyszła powtórnie za mąż. Zaczęła pisać ballady, ale jednocześnie dokształcała się w łacinie, historii, naukach ścisłych oraz klasycznej i współczesnej literaturze. Jej twórczość zyskiwała uznanie oraz zaczęła przynosic dochody, ona sama zaś stała się autorytetem w dziedzinie retoryki. Wzięła  między innymi udział w literackiej debacie na temat najsłynniejszego średniowiecznego poematu "Powieść o Róży", który błyskotliwie zinterpretowała jako wyraz mizoginistycznej postawy patriarchalnego społeczeństwa. Najsłynniejszym dziełem Pizan jest "Księga o mieście kobiet" i zastanawiam się, czy przypadkiem Fellini stamtąd nie zapożyczył tytułu do swojego filmu.
      Humanistyczne zainteresowania umysłowe przejawiała także Isotta Nogarola (1418 - 1466), zgłębiająca gramtykę, retorykę, literaturę i teologię. Jej erudycja w tradycyjnym społeczeństwie humianistycznych intelektualistów wzbudzała niejednokrotnie podejrzenia i krytykę, co spowodowało, że Isotta wycofała się na pewien czas z życia publicznego, pisząc do szuflady. Podobnie jednak jak Pizan nie wstąpiła do klasztoru ani nigdy nie wyszła za mąż, obierając świeckie życie intelektualistki, myślicielki i pisarki. Inicjowała kontakty ze światłymi umysłami swojej epoki, oczywiście w osobach mężczyzn, co niektórym nie mieściło się w głowie i uważano jej poczynania za bezczelność. Na przykład napisała list do uczonego badacza starożytnej greki Guarina Veronese, a kiedy ten nie raczył odpowiedzieć, wysłała drugi list, w którym kpi sobie z niego, że widocznie za nic ma nauki Cycerona, który zalecał traktowanie z szacunkiem osób o niższej pozycji. Tym razem Veronese odpowiedział, jak widać więc argumentacja Nogaroli trafiła w samo sedno ;-)
      Z kolei ambicjami sprawowania artystycznego mecenatu odznaczała się Isabella d`Este (1474 - 1539), w wieku 16. lat wydana za Francesca II Gonzagę, markiza Mantui. Spełniając obowiązek matki dziedziców wydała na świat dziewięcioro dzieci, jenocześnie całe życie i majątek poświęcając na stworzenie kulturalnego centrum wymiany myśli i patronowanie artystom. Co prawda między nią a zatrudnianymi artystami dochodziło czasami do spięć w kwestii ostatecznego efektu artystycznego, niemniej w chwili śmierci pozostawiła po sobie 2 tysiące obrazów wybitnych malarzy epoki.
      Na uwagę zasługuje też Vittoria Colonna (1490 - 1547), najwybitniejsza renesansowa poetka włoska. Przyjaźniła się z Michałem Aniołem, z którym przez 10 lat prowadziła korespondencję, wysyłała mu wiersze, a on naszkicował kilka jej portretów. Wierszami miłosnymi Colonny zachwycał się sam Ariosto. Tworzyła też tzw. sonety duchowe o tematyce refleksyjnej, których napisała ponad 200. Renesansową Safoną zaś nazywano Laurę Battiferri Ammannati (1523 - 1589) autorkę sonetów popularnych na dworach hiszpańskich i austriackich. Na portrecie Angelo Bronzino Laura przedstawiona została z księgą "Sonetów do Laury" Petrarki jako czytelną aluzją do jej twórczości a także zbieżności imion. 

Ilustracja 

      Skoro piszemy o pierwszych zawodowych europejskich pisarkach, czas na pierwszą malarkę, która była pochodząca z Cremony Sofonisba Anguissola (1532 - 1625). Jako kobieta nie mogła jawnie terminować w pracowni malarskiej, ale ojciec umieścił ją jako płatnego gościa u lokalnego malarza Bernardina Campiego, u którego uczyła się malowania portretów. I one właśnie stanowiły główne źródło jej artystycznej aktywności, a z czasem i zawodowej profesji. Ponieważ jako kobieta nie mogła korzystać z mężczyzn jako modeli ani tym samym tworzyć obrazów o tematyce antycznej czy mitologicznej z męskimi postaciami, sztukę portretu pogłębiała malując członków rodziny i siebie samą. Jej ojciec wysłał do Michała Anioła, wówczas już ponadosiemdziesięcioletniego, namalowany przez córkę szkic śmiejącej się kobiety, na co sędziwy artysta poprosił o portret płaczącego chłopca. Sofonisba miała taki obraz - był to portret jej braciszka, którego uszczypnął krab. Michał Anioł zachwycił się tym obrazem i zaczął wysyłać do młodej malarki swoje prace do kopiowania w ramach ćwiczeń. Wkrótce doszło też do ich spotkania w Rzymie, co zwróciło uwagę arystokratycznych mecenasów na młodą artystkę. Przez pewien czas Sofonisba była nadworoną portrecistką hiszpańskiego dworu w Madrycie. Prawie do końca długiego życia malowała autoportrety, w których doszła do mistrzostwa, pogłębiając umiejętność oddania psychologii postaci. Świadczą o tym ostatnie dzieła, jak autoportrety wykonane, gdy miała 78 lat i gdy dobiegała dziewięćdziesiątki. 
Autoportret Sofonisby w wieku 78 lat

Kobiety renesansu, kobiety sukcesu? Mimo wszystko tak, chociaż skrępowane nieraz ograniczeniami patriarchalnego społeczeństwa, innymi drogami niż mężczyźni dążyły do swoich celów i marzeń. Miały tej odwagi chyba znacznie więcej niż kobiety współczesne, nauczone działać w grupie, manifestując jedność. Tamte musiały iść pod prąd w pojedynkę, nie licząc na wsparcie mediów. Czasami tylko ułatwiał im drogę jeden czy drugi światlejszy ojciec, kształcący córkę wbrew obyczajom, jak ojciec Sofonisby czy niepiśmienny analfabeta Pierre Charly, który swojej Louise zapewnił takie samo wykształcenie jak synom, czyli znajomość łaciny, hiszpańskiego, włoskiego oraz jazdy konnej i fechtunku. Louise Labé (1520 - 1566) została autorką pięknych odważnych wierszy miłosnych, w których bynajmniej nie do męża zwraca się słowami: 

Pieść mnie i całuj, całuj ponownie,
Daj mi z całunków twych najupojniejsze,
Daj mi z całunków twych najnamiętniejsze,
Oddam ci cztery gorętsze nad głownie.

Tak życie, jak i poezja Louise jest przykładem odwrócenia sytuacji miłości dwornej, w której rycerz składa hołd pani swego serca. Przekazy i anegdoty, nie tak dalekie od prawdy, głoszą, że Louise Labé w męskim przebraniu wygrywała turnieje rycerskie, a jej sonety były pierwszym francuskim cyklem w stylu Petrarki. 
     To były, są - artystki, odważne kobiety renesansu, a jeszcze bywały wybitne damy działające w męskim świecie polityki. Chyba powrócę do tematu w następnym odcinku :-)

wtorek, 2 października 2018

143. numer ZL

      Marcin Sabiniewicz we wspomnieniach o "Zeszytach Literackich" napomyka, że Miłosz pisząc o poezji Zagajewskiego czasami zazdrościł mu kilku wersów, których sam chciałby być autorem. W najnowszym 143. numerze ZL znalazło się miejsce dla obu: Adam Zagajewski pisze o kondycji poety, kondycji pisania w ogóle, o rozróżnieniu między Dichtung a Liteartur;  fragment niegdyś nagranej rozmowy z Miłoszem publikuje natomiast Renata Gorczyńska. Nazwiska, wiersze, wersy i słowa przenikają się, przeplatają, łączą i rozlewają w korytach wspomnień. Zagajewski cytuje wiersz Tranströmera w tłumaczeniu Miłosza, Miłosza piszącego o Zagajewskim cytuje Sabiniewicz, Miłosz w rozmowie z Gorczyńską wspomina między innymi, jak podczas urlopu przyjechał z Nowego Jorku do Polski i nad ranem po jakiejś zakrapianej oficjalnej imprezie zobaczył wywożonych dżipami więźniów, co stało się impulsme do przewartościowania postawy i ostatecznej decyzji o pozostaniu na emigracji, o traktowaniu więźniów w Oświęcimiu opowiadają w relacji Sybille Bedford sądzeni we Franfurcie w 1963 i 1964 roku byli członkowie załogi obozu. Z każdym tekstem czytelnik coraz bardziej zapada się w otchłań niewiedzy, niepoznawalności istnienia, jego bezsensu czy tragizmu, ostatecznie na jedno wychodzi. I jeszcze raz, jak w numerach poprzednich, okruchy z Czapskiego. Wiersze znane i nieznane. Nieznane, bo nowe lub nieznane, bo odnalezione. Jeden nowy wiersz Tkaczyszyna-Dyckiego, jeden wierszowany list Ilga do Miłosza i teksty kilku innych autorów. Konglomerat wątków istnienia zapisany liniowo. Są tu zdania, wersy, metafory warte zapamiętania? Są, znalazłam zdanie, o którym jak Miłosz mogę powiedzieć, że chciałabym sama je napisać. Lecz ktoś mnie ubiegł. Pytanie, kto? 

Tutaj majestat statków jest złudzeniem - ale i nie jest nim - półświatło książyca ma swoje prawa i nie można mu ich odebrać w imię trywialnej jasności widzenia, którą reklamują salony optyków. 

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...