poniedziałek, 28 października 2019

O tym, jak pewien gdańszczanin uczył Japończyków anatomii

     Gdzieś około 1722 roku (data niepewna) ukazała się drukiem niewielka książeczka (11 na 18 cm) z rycinami ponoć samego autora pod tytułem "Tabulae anatomicae" z łacińskimi opisami niemal trzydziestu tablic anatomicznych gdańskiego lekarza i przyrodnika Jana (Johanna) Adama Kulmusa. Tamto pierwsze wydanie niestety nie zachowało się, ale z tegoż 1722 roku pochodzi przechowywane w Bibliotece Gdańskiej Polskiej Akademii Nauk pierwsze wydanie niemieckie ("Anatomische Tabellen"). O popularności i zapotrzebowaniu na owe dzieło świadczy fakt, że w latach 1722  - 1814 "Tablice" miały w sumie 14 wydań w języku niemieckim, 5 łacińskim, 1 francuskim, 1 holenderskim i 1 po japońsku. Do Japonii dzieło dotarło poprzez tłumaczenie holenderskie wydane w 1734 r. 
Wydanie z 1732 r. (zdjęcie z domeny publicznej)

      Przyjrzyjmy się najpierw samemu autorowi. Johann Adamus Kulmus urodził się we Wrocławiu w 1689 r. w rodzinie piekarza. Gdy miał dziesięć lat, zmarł mu ojciec, a wkrótce także matka. Wówczas pod opiekę wziął go mieszkający w Gdańsku starszy brat Johann Georg Kulmus, który w 1704 roku sprowadził go do siebie i zapewnił dalsze kształcenie w Gimnazjum Akademickim, mającym w programie nauczania między innymi zajęcia z anatomii i podstaw medycyny. Tutaj młody Johann Adam oglądał prowadzone przez Johannesa Glossemeyera* publiczne pokazy sekcji zwłok (theatro anatomico). Studia akademickie Kulmus pogłębiał następnie przez kilka lat w różnych ośrodkach: w Halle, we Frankfurcie nad Odrą, w Jenie, Altdorfie, Strassburgu, Bazylei i Lejdzie. Poza medycyną studiował między innymi także matematykę u słynnego twórcy rachunku różniczkowego Johanna Bernoulliego. O szerokości zainteresowań Kulmusa świadczą prace z pozamedycznych dziedzin: "Descriptio aurorae borealis" czy "Curioser astronomischer und historischer Calender". Niemniej najbardziej zasłużył się jako medyk, anatom, autor międzynarodowego podręcznika służącego chirurgom nawet na antypodach. Po powrocie do Gdańska podjął praktykę lekarską, by po kilku latach zastąpić jako wykładowca swojego pierwszego nauczyciela Glossemeyera. 
      (Poniższą część notki zapisałam na podstawie opracowania Adama Szarszewskiego zamieszczonego w spisie bibliograficznym)
       W tamtym czasie Japonia była krajem dosyć odizolowanym od świata zachodniego. Nauki medyczne zaś rozwijały się właściwie na tradycji rodzimej i medycynie chińskiej. Jedyną europejską enklawą była holenderska kolonia zamieszkująca na wyspie Dejima. To właśnie tam świetnie zapowiadający się japoński lekarz Sugita Genpaku poznał holenderskiego chirurga Georga Rudolfa Bauera, który wywarł na nim ogromne wrażenie. Miał też styczność z holenderskimi publikacjami z dziedziny medycyny, jednak nie znając języka podziwiał przede wszystkim ryciny przedstawiające ludzką anatomię. Najbardziej zachwyciło go dzieło Johanna Adama Kulmusa, które otrzymał w podarunku w 1771 roku. Sugita Genpaku miał wówczas 38 lat. 4 marca 1771 roku Genpaku został zaproszony do uczestniczenia w sekcji zwłok, na którą udał się z książką Kulmusa. Spotkali się tam japońscy lekarze kilku specjalności, a dokonując sekcji porównywali rysunki z książek chińskich, japońskich i właśnie holenderskiego wydania "Tablic anatomicznych" Kulmusa. Wszyscy byli pod wrażeniem dokładności rysunków, precyzyjnego odwzorowania anatomicznych szczegółów, których dotąd w swoich książkach nie widzieli. Postanowiono dokonać tłumaczenia holenderskiego dzieła na japoński, co było niezmiernie trudne, gdyż tylko jeden z nich znał niewielką liczbę holenderskich słów. Niemniej ekipa zaczęła regularnie się spotykać, porównywać opisy z rysunkami, dokonywać sekcji porównawczych na ludziach i zwierzętach, notować wnioski budując w ten sposób pierwszy japoński słownik anatomiczny. Niuanse językowe wyjaśniono podczas kolejnego spotkania z Holendrami po upływie roku! Pilotażowe tłumaczenie książki przedstawiono szogunowi do aprobaty w 1773 roku, a całość w czterech tomach została wydana w roku następnym pod tytułem "Kaitai Shinsho" W zespole tłumaczy pracowało pięciu uczonych oraz autor rysunków.  Dalszym efektem pracy zespołu japońskich tłumczy było wydanie słownika japońsko-holenderskiego, a samo dzieło mimo charakteru wybitnie naukowego i medycznego przyczyniło się także do rozwoju techniki drzeworytniczej wykorzystanej do wykonania rysunków.  Sama zaś książka "Kaitai Shinsho" doczekała się pomnika odsłoniętego w  Tokio w 1959 roku. 
      


*W polskojęzycznej Wikipedii zostało podane nazwisko: Glossenmeyer; inne źródła podają Glossemeyer, w Gedanopedii piszą Glosemeyer; w Deutsche Biographie tego nazwiska nie znalazłam

Bibliografia:
Abramowicz, Dorota, Teatr z nieboszczykiem w roli głównej, czyli o dawnych naukach medycyny i anatomii. [dziennikbaltycki.pl - dostęp 18.10.2019]
Bogucka, Maria, Dzieje kultury polskiej do 1918 roku. Ossolineum 1991.
Johann Adam Kulmus [pl.wikipedia.org dostęp 28.10.2019]
Katedra Anatomii Gimnazjum Akademickiego [gedanopedia.pl dostęp 28.10.2019]
Kulmus, Johann Adam. Allgemeine Deutsche Biographie. Band 17 Jahrgang 1883 [Deutsche Biographie dostęp 28.10.2019]
Szarszewski, Adam, Johann Adam Kulmus, „Tabulae Anatomicae”, Gdańsk 1722. Sugita Genpaku, „Kaitai Shinsho”, Edo 1774. Annales Academiae Medicae Gedanensis. 2009 (39). Str. 133 - 144. [annales.gumed.edu.pl - dostęp pdf 28.10. 2019]

wtorek, 22 października 2019

Z cyklu Polacy w świecie

     W 1480 roku rektorem Uniwersytetu Paryskiego był Maciej Kolbe ze Świebodzina. Wcześniej zdobywa tam tytuł bakałarza (1471), następnie licencjata sztuk wyzwolonych (1473), pełni różne funkcje w uniwersyteckiej administracji, aby ostatecznie dostąpić zaszczytu bycia rektorem. W latach 1481 - 1484 (lub 1487) był socjuszem Sorbony. Starszy od niego o kilkanaście lat Marcin Bylica z Olkusza sławę zyskał jako astronom wykładając na uniwersytetach w Padwie i Bolonii. Wspólnie z astronomem austriackim Johannesem Müllerem opracował tablice astronomiczne. Inny astronom, Mikołaj Wodka z Kwidzyna, w latach 1479 - 1481 wykładał astronomię w Bolonii, gdzie uzyskał także tytuł doktora medycyny. Kończąc (tymczasowo) temat polskich wykładowców na europejskich uczelniach, wspomnijmy Adama Kochańskiego, matematyka, fizyka, filozofa i mechanika. Jego wykładów słuchano na uniwersytetach między innymi w Pradze, Ołomuńcu, Moguncji i Florencji. Hobbystycznie konstruował zegary z wahadłem. 
     Na przełomie XV i XVI wieku w Wenecji działała Neoakademia - założona przez Aldo Manucjusza nowoczesna oficyna wydawnicza będąca zarazem ośrodkiem skupiającym uczonych owego czasu. Należał do niej również polski prawnik, biskup, prekursor renesansowego humanizmu Jan Lubrański.  A skoro już o zagadnieniach drukarsko-wydawniczych mowa, to niejaki Józef Struś, lekarz z Krakowa, zyskał światową sławę jako badacz tętna, na temat którego wydał medyczną książkę w Bazylei w 1555 r. Struś uznawany był za najznamienitszego medyka swoich czasów do tego stopnia, że Uniwersytet w Padwie, gdzie studiował i uzyskał tytuł doktora i profesora nadzwyczajnego, szczycił się nim jako najwybitniejszym absolwentem. 
     Jednakże aspiracje naukowe to nie wszystko, na co stać było naszych rodaków w dawnych wiekach. Weźmy takich gdańskich kupców, którzy w dobie renesansowej prosperity dorobili się olbrzymich majątków i pozwalali sobie na istne szaleństwa. Jerzy Gise i Jan Schwarzwald w latach 1532 i 1543 zamówili sobie portrety u samego Hansa Holbeina, autora słynnego cyklu drzeworytów "Taniec śmierci", nadwornego malarza króla Henryka VIII. Zupełnie zaś bez szaleństw, lecz dzięki wieloletniej cierpliwej mrówczej pracy powstał pierwszy nowoczesny trzytomowy słownik polsko-łacińsko-grecki Grzegorza Knapiusa 1564 - 1638 (Knap, Knapski, Cnapius). Był to nawet nie tyle słownik, co skarbiec powiedzeń, przysłow, idiomów wraz z komentarzami filologicznymi i genealogicznymi.     

czwartek, 17 października 2019

Wykute w kamieniu

     Historia czytana z kamieni, ruin, budowli, architektury. Historia budowania. Żmudne śledztwo w poszukiwaniu sprawców: budowniczych najwyższych wież, piramid, pięter. Ze stosów kamieni wznoszone mury. Dzieło bezimiennych kamieniarzy podpisywane imionami fundatorów. Możnowładcy i książeta prześcigali się uwiecznianiu swojej chwały w licznych budowlach. Piotr Włostowic ze Śląska, wojewoda Bolesława Krzywoustego, ufundował podobno 77 świątyń , w tym dwie we Wrocławiu. Gotyk sprzyjał budowaniu coraz wyżej i wyżej. Na ziemie polskie sprowadzili ten styl cystersi, wznosząc gotyckie bazyliki w Jedrzejowie, Koprzywnicy, Wąchocku.
     Swoją drogą z jak dawnym słownictwem mamy do czynienia w sferze wytwórczości i rzemiosła może świadczyć "partacz".  Nazywano tak rzemślnika działającego poza cechem, "a parte" - na stronie. Zwalczano ich mocno w XIII i XIV wieku jako szkodników rywalizujących ze zrzeszonymi w cechach wytwórców. "Partacze" psuli rynek zbytu na cechowe wytwory. I do dziś pozostało partactwo synonimem wytwarzania towaru lichego, mówiąc współczesnym językiem, niemającego certyfikatu jakości. Wokół "partacza" powstała rodzina wyrazów pokrewnych włącznie z kolokwialnym "spartolić coś", czyli zepsuć, zrobić tak źle, że właściwie nie bardzo jest co naprawiać.
       A wracając do kamieni, zamiast imion znaleźć na nich można twarze, jak te płaczące po zmarłym monarsze na nagrobku Władysława Jagiełły. Płaczący chłop ma zapuchnięte oczy. On jeszcze jest anonimowy, ale już wkrótce stan rycerski zamieniajac się w osiadłych ziemian, a po nich możniejsi patrycjusze miejscy zaczną uwieczniać swoje twarze, imiona, nazwiska, stanowiska i zasługi na płytach nagrobnych umieszczanych w świątyniach i kaplicach nierzadko przez nich samych fundowanych w tym celu. A portretować ich będą wybitni artyści, jak Wit Stwosz, autor płyty upamiętniającej Zbigniewa Oleśnickiego w katedrze gnieźnieńskiej. 
      Ale i malować można na kamieniu. Co prawda freski narażone bywają na większe zniszczenia, lecz grajkowie do dziś muzykują w kaplicy sw. Trójcy  na Zamku w Lublinie. 


Pierwszy trzyma gitternę, drugi może instrument o nazwie rebek - oba przypominają późniejszą lutnię, w rękach trzeciego ten trójkątny instrument to psalterion i czwarty dmucha w róg. Muzycznie się zrobiło, a miało być o kamieniach. A może tak właśnie grają i śpiewają także i one? 

czwartek, 10 października 2019

Kręte drogi rozumu

     Z lenistwa, nadmiaru czy przesytu kupuję coraz mniejsze książeczki. Ta akurat opatrzona nagłówkiem "Edycja studencka", więc może chodziło o tęsknotę za dawnymi latami? Zmieściła się do torebki, wystarczyła na kilka kursów busikiem. Autor, Michał Heller postawił intrygujące pytania i pozostawił mnie w dylematach bez odpowiedzi. "Dlaczego należy myśleć racjonalnie? Co to znaczy myśleć uczciwie? Jak głupota jest możliwa?" Na pierwsze mogę tylko wzruszyć ramionami - jak w ogóle można o to pytać?! Natomiast ostatnie, o tak, ostatnie pytanie byłoby bardziej wyrazem zdumienia niż impulsem do poszukiwania odpowiedzi. Jednakże Heller próbuje odpowiedź znaleźć. Oczywiście odpowiedź w sferze filozofii czy nawet ontologii ludzkiego bytu. I wychodzi mu, że głupota - w ludzkim wydaniu - jest możliwa, ponieważ człowiek potrafi "zawieszać prawa logiki", a wówczas cała racjonalność bierze w łeb. Z głupim nie ma rozmowy. Żadnej! Bo zawsze na czarne będzie mówił białe i odwrotnie. To właśnie z obserwacji funkcjonowania ludzkiej głupoty powstało aburdalne powiedzenie, że skoro fakty czemuś przeczą, tym gorzej dla faktów. Niestety, konstatacje Hellera nie napawają optymizmem. Jeśli arcymistrz szachowy zmierzy się z przeciwnikiem nieuznającym reguł gry, zawsze przegra.
     "Moralność myślenia" Michała Hellera nie jest jednak rozprawą o głupocie.  Mimo wszystko autor próbuje przekonać, że warto kierować się rozumem, rozsądkiem, logiką. Mało tego, nie tylko warto, ale jest to wręcz moralny obowiązek, ponieważ "racjonalność jest moralnością rozumu", jest bowiem konsekwencją wyboru, czyli potwierdzeniem wolności człowieka. Kiedy człowiek dokonuje wyboru, opowiada się po stronie jakiejś wartości dla niego ważnej, istotnej. Wybór jest więc aktem moralnym. Zasada ta obowiązuje także w sferze myślenia: wybór racjonalności jest wyborem wartości. "Myśl jest czynem człowieka. Ponieważ myśl jest czynem człowieka, może być dobra lub zła. Dobrem myśli jest mądrość, a złem myśli jest głupota". I w zasadzie koniec dyskusji. Rozważanie kwestii na ile można racjonalność wykorzystać w służbie głupoty i złych intencji, to już całkiem odmienny temat. Historia zna na pęczki tego przykłady. Niemniej wartość samej racjonalności jako dobra raczej nie ulega wątpliwości.
      Zaskoczyła mnie ogromnie zupełnie inna, może marginalna, sprawa - pojęcie "trzeciego świata" w nauce. Idea "trzeciego świata" odnosi się tutaj nie do terytoriów geograficzno-społecznych, lecz do zasobów wiedzy ludzkości i sposobu ich funkcjonowania. Z jednej strony procesy poznawcze rozgrywają się w subiektywnym umyśle podmiotu poznającego (cogito ergo sum Kartezjusza), a z drugiej w naukach empirycznych owa subiektywna pewność badacza kompletnie nie ma znaczenia. Przywołując dociekania Karla Poppera Heller omawia ideę trzeciego świata wiedzy naukowej, w którym mieszczą się zobiektywizowane odkrycia, teorie, koncepcje naukowe, które dalej z kolei rozwijają się bez udziału swego twórcy, funkcjonują jako dzieło właściwie zbiorowe, do którego kolejny naukowiec może coś tam dodać. Gdzie więc ten trzeci świat istnieje? W zbiorowej, lecz anonimowej świadomości ludzkości. A konkretniej, właściwie mogłabym powiedzieć, że chyba w Internecie, bo każde naukowe odkrycie prędzej czy później zostaje tam umieszczone. Jeśli się zagnieździ, upowszechni, zostanie zaakceptowane jako obiektywny opis jakiegoś wycinka rzeczywistości, staje się kolejnym elementem naukowej wiedzy tworząc ów trzeci świat. Przyznam, że spotkałam się z tą koncepcją po raz pierwszy. I muszę się z nią "przespać", bo nie wiem, jak do niej podejść i jak oceniać.

środa, 2 października 2019

Kultura dowcipu i satyry

    Będąc w stolicy zahaczyłam o nową wystawę w Muzeum Karykatury.  Prezentuje ona wybór prac ostatniego Międzynarodowego Konkursu Satyrykon Legnica 2019.  Tematem przewodnim tegorocznego konkursu było hasło "STOP" oraz w drugiej kategorii "Satyra i żart".  Ponieważ byłam wiosną także na wystawie prezentującej prace z XX Międzynarodowego Konkursu na Rysunek Satyryczny w Zielonej Górze, mogłam porównać wrażenia. Nie są one niestety optymistyczne. Mocno się rozczarowałam. Czy sprawiło to jednoznaczne hasło "STOP", czy też inne czynniki wpłynęły na to, że sporo prac razi dosłownością, czasem nawet wulgarnością, zabrakło w nich finezji i to nie tylko podejściu do tematu, lecz i graficznym jego ujęciu. Rozumiem, że satyra ma swoje prawa. Uderza w kwestie aktulane politycznie i społecznie, jednakże od satyryków oczekujemy czegoś więcej niż łopatologicznego walenia między oczy. Porównując z pracami konkursu wiosennego, w której hasłem przewodnim było "ŚWIATŁO" muszę przyznać, że ogólnie zasoby dowcipu jakby zmalały. Na próżno szukać finezyjnej ironii i humoru. Smutne to tym bardziej, że zjawisko dotyczy w większości polskich twórców.  Grand Prix konkursu przyznano artyście z Iranu za pracę "Komuniści" i chociaż dotyczy ona aktualnych zjawisk politycznych, tworzy rysunkowy dowcip, którego ogólnie brakowało w pracach artystów polskich. Przypominam sobie Grand Prix za pracę na temat hasła "ŚWIATŁO" urzekła mnie barwną paletą, graficznym ujęciem i ukrytym humorem, który jednakże nie niweczył ostrej aktualnej wymowy satyrycznej. Nie ejst więc tak, że aktualności temat, jego społęcznej czy politycznej wymowy nie da się pogodzić z dowcipem i humorem. Może to tylko kwestia talentu, a może ogólnego deficytu humoru w życiu społecznym, co przekłada się na poziom sztuki satyrycznej w Polsce.
    Z nagranej wypowiedzi jednego z jurorów (chyba?) konkursu wyłapałam zdanie, ze poziom prac był bardzo wysoki. Jeżeli to te prace wiszące na wystawie należą do owego poziomu wysokiego, nie chcę  myśleć, jaki poziom prezentowały pozostałe. No cóż, minęły chyba czasy, gdy szerokie masy zachwycały się "Kabaretem Starszych Panów" i coś mi się wydaje, że większośc już by nawet nie zrozumiała rysunków patrona Muzeum Karykatury, Eryka Lipińskiego.

Grand Prix Legnica 2019 - Seyed Ali Miraee "Komuniści"


Dla porównania  - Grand Prix Zielona Góra , hasło Światło - Krzysztof Grzondziel



I jeden rysuneczek, który naprawdę jest nieodparcie zabawny



Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...