sobota, 30 stycznia 2021

Piąta strona świata

     Jaki to kraj, jakie miejsce, w jakiej stronie świata? 


piąta strona świata


Tu naprawdę jest droga, a nawet szosa, ale jedzie się i idzie na wyczucie


domki na horyzoncie 


I pomyśleć, że kiedyś podziwiałam takie zdjęcia z Mongolii.
Na co mi Mongolia, skoro jestem u siebie.



Krzyż karawaka z 1848 roku - jedyny drogowskaz w tej śnieżnej pustaci 

wtorek, 26 stycznia 2021

Jeden z czterech - zagadka

      Kontynuując wpisy o czterech patronach 2021 roku wypada poszerzyć wiedzę o każdym z nich. Nie będzie jednak tak łatwo. Przepisywanie Wikipedii jest nudne, więc zamieszczam taki kawałek twórczości jednego z nich. Można powiedzieć, że jest to wyimek z literackiego brudnopisu jednego z czwórki pisarzy z poprzedniego wpisu. Zagadka - kto jest autorem. 

"Po dwóch tygodniach Hasio dostał pierwszą dwójkę z matematyki, gdyż pan profesor spytał, ile to czyni 18 razy 5, a Hasio miał nieostrożność spytać, co to znaczy "czyni", bo nigdy jeszcze czegoś podobnego nie słyszał. "Ach, nie wiesz, co to jest "czyni"? Siadaj, masz dwóję". I pan profesor stwierdził raz na całe życie, że Hasio jest tępy i matematyki nigdy nie pojmie. Od tej pory Hasio przestał się w ogóle uczyć matematyki, bo i tak nie warto.

(....)

Uczniowie jak ukłuci szpilką skurczyli się i zapadli w zupełne przygnębienie od tej próbki humoru.
- Chodź no tu do tablicy. Pisz. - I Elisiewicz pisał, pisał, pisał, a Teotyp dyktował. Potem posadził Elisiewicza na miejsce i zaczął tłumaczyć bez wiary w to, co mówił: jakieś tam trójkąty o polach, równoległe do przekątnej..., rzutując..., według twierdzenia..., podstawiamy - i wiedział sam doskonale, że to zupełnie nic nie znaczy, że to całkowita mistyfikacja. A uczniowie obserwowali jego powolne ruchy i nie wierzyli w nic. To wszystko była nieprawda, Teotyp zgrywał się, błaznował, udawał wykład, rozkładał ręce, przybierał pozę przekonywającą, to znów zamyśloną, ale nic, nic nie mówił naprawdę. Teotyp udawał i mistyfikował. Tablica pokrywała się wirującymi znaczkami, alfami, ipsylonami i liniami, które wiodły w nieskończoność, będąc kredą. W końcu profesor rozłożył ręce, uśmiechnął się niewyraźnie, zasmarował ostatni skrawek tablicy szeregiem krzyżyków, które w żadnych książkach nie były używane, po prostu nie znaczyły nic - ot krzyżyki, żeby wszystko zapisać.
- No i co? - zapytał w końcu. - No i co? Stypalski, zrozumiałeś co z tego? - Gdzieś w ostatnich ławkach (w tej klasie nie było pierwszych ławek) podniósł się mały, gruby Stypalski i wodził zdumionym wzrokiem po klasie...

(...)

- Wstań i stój, Stypalski, dość tego siadania. Co to jest na tablicy? - Było to pytanie zupełnie bezczelne ze strony Teotypa, ponieważ sam nie umiałby na nie odpowiedzieć. Toteż Stypalski otworzył usta i zająknął się.
- a... e... dy..., no, to jest takie... takie liczenie... - Teotyp opadł jak pęknięty balon na ławkę, ale znów się poderwał i zawołał.
- To wytłumacz, jak zrozumiałeś, to wytłumacz! - I w jednej chwili doprowadził Teotyp do krótkiego spięcia. Wiedząc, że jego bezsensowne rysuneczki na tablicy nie mają żadnego znaczenia, zażądał czegoś tak nieprawdopodobnego jak wytłumaczenie. Chciał po prostu, żeby się to wszystko wydało, żeby już przestał udawać, że wie, co robi, a oni, uczniowie, że coś z tego pojmują. W tej chwili rozległ się w klasie hałas. To chłopcy przewrócili ostatnie ławki wysypując z nich tornistry i książki, rozległ się szelest i tupot bosych nóżek - to białe myszki Józia Laka uciekły z tekturowego pudła i rozbiegły się wszędzie. Rozległ się plask - to żółta ściereczka od tablicy wyleciała jak z procy w powietrze i rozwijając się jak spadochron, opadła na łysinę profesora Teotypa."


      Oczywiście, oczywiście, podobieństwo do Gombrowicza nie jest przypadkowe, ale to NIE jest Gombrowicz. A zatem?...

środa, 13 stycznia 2021

Literaccy patroni 2021 roku

          Aż czterech pisarzy zostało przez polski Sejm ogłoszonych patronami roku 2021:  Krzysztof Kamil Baczyński, Stanisław Lem i Tadeusz Różewicz – stulecie urodzin, Cyprian Norwid – dwustulecie urodzin.

Urodzeni w 1921 roku Baczyński, Lem i Różewicz byli rówieśnikami, lecz w literaturze zapisali się zgoła odmiennymi, nieporównywalnymi osiągnięciami.  Przede wszystkim warto zauważyć, że Stanisław Lem jako wybitny twórca science-fiction zdobył sławę międzynarodową. Był najpoczytniejszym i najczęściej tłumaczonym polskim pisarzem na początku drugiej połowy XX wieku. Jego książki przetłumaczono na ponad 40 języków, a o renomie międzynarodowej świadczy fakt, że w 1980 roku brany był pod uwagę jako kandydat do Nagrody Nobla.  Wówczas jednak wyprzedził go inny polski twórca – Czesław Miłosz.

Najpopularniejsza powieść Stanisława Lema „Solaris” (1961) doczekała się dwóch znanych ekranizacji. W 1971 roku adaptację filmową wyreżyserował Andriej Tarkowski, który z otrzymał za nią nagrodę specjalną na Festiwalu Filmowym w Cannes,  a w 2002 r. nowej ekranizacji z Georgem Clooneyem w roli głównej dokonał Steven Soderbergh.  Zekranizowane zostały także inne utwory, jak „Szpital Przemienienia” (reż. Edward Żebrowski, 1978), „Przekładaniec” (reż. Andrzej Wajda, 1968) czy opowiadanie „Rozprawa” (film pod tytułem „Test pilota Pirxa” w reż. Marka Piestraka, 1978).

Lem w swojej fantastycznonaukowej i eseistycznej twórczości przewidział wiele zjawisk w dziedzinie technologii cyfrowej, która dzisiaj jest dla nas czymś oczywistym. Spełniło się między innymi jego przewidywanie powstania globalnej sieci informacji, czyli internet. W późniejszych utworach eseistycznych pisarz odszedł od fikcji literackiej, kierując się ku rozważaniom natury socjologicznej i filozoficznej. Krytykował przejawy rosnącego konsumpcjonizmu. Jego rozważania zawarte w zbiorze "Bomba megabitowa" do dziś zachowują aktualność.

Krzysztof Kamil Baczyński i Tadeusz Różewicz to poeci należący do tzw. pokolenia Kolumbów. Szczególnie Baczyński uznawany jest za wyraziciela dramatu pokolenia, które wchodziło w dorosłość wraz z początkiem II wojny światowej.  Jan Bugaj (pseudonim Baczyńskiego) w poetyckich obrazach ukazał tragizm swojego pokolenia postawionego wobec okrutnej historii, czego wyrazem są najsłynniejsze utwory „Pokolenie”, „Z głową na karabinie”, „Elegia o… [chłopcu polskim]”.  Wychowany w patriotycznej rodzinie, jako syn żołnierza Legionów Polskich, wstąpił do Szarych Szeregów, a by nie tylko poetyckim słowem, lecz z bronią w ręku włączyć się do walki z okupantem.  Zginął 4 sierpnia 1944 roku podczas Powstania Warszawskiego. To o nim prof. Stanisław Pigoń powiedział: „No cóż, należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów”. 

Krytycy literaccy już w czasie wojny dostrzegli niezwykły talent poetycki Baczyńskiego, porównując jego poetykę do Słowackiego. Obrazy historii w wierszach autora „Śpiewu z pożogi” przenikają nie tylko ludzkie losy, są też wpisane w przepiękne obrazy bliskiego poecie rodzinnego regionu Mazowsza „pod potokami szumiących gwiazd,/ pod sosen rzeką”. 

Tadeusz Różewicz, rówieśnik Baczyńskiego, z okresu wojny wyniósł doświadczenie walk partyzanckich, walcząc w leśnych oddziałach Armii krajowej na terenie Radomszczyzny. Mimo że debiutował w 1944 roku jeszcze w czasie wojny, bogata i wielostronna jego twórczość zyskała uznanie po wojnie. Z pierwszego powojennego tomiku „Niepokój” (1947) pochodzą jedne z najsłynniejszych wierszy: „Lament”, „Ocalony”, będące diagnozą duchowego okaleczenia ocalonych z wojennego kataklizmu. Na dorobek Różewicza składają się liczne tomiki poetyckie oraz znakomite dramaty stanowiące żelazny repertuar polskich scen teatralnych: „Kartoteka”, „Świadkowie, albo Nasza mała stabilizacja”, „Śmierć w starych dekoracjach”, „Kartoteka rozrzucona”.  Za sylwiczny tom poetycko-wspomnieniowy „Matka odchodzi” pisarz otrzymał w 2000 r. Literacką Nagrodę Nike.

„Czwarty wieszcz” Cyprian Norwid należał do najmłodszego pokolenia romantyków.  Jego nazwisko nieodmiennie zrosło się z pojęciem poezji ciemnej, trudnej, wymagającej wysiłku. Niedoceniany za życia, zmarły w przytułku św. Kazimierza w Paryżu dopiero po latach za sprawą publikacji Zenona Przesmyckiego „Miriama” doczekał się powtórnego odkrycia i docenienia.  Wiersze Norwida weszły do kanonu poezji śpiewanej, w czym ogromna zasługa Czesława Niemena wykonującego wiele jego utworów z „Bema pamięci żałobnym rapsodem” na czele.  Norwid, podobnie jak Różewicz, był poetą realizującym się w wielu gatunkach.  Pisał także prozę („Białe kwiaty”, „Czarne kwiaty”, „Ad leones”) i dramaty („Pierścień wielkiej damy”,  „Kleopatra i Cezar”). A pamiętać trzeba, że pierwotnie studiował rzeźbę i malarstwo, stąd też w rękopisach znaleźć można liczne rysunki i szkice. Czasami są to ilustracje do własnych utworów. 

W biografii Norwida jest też epizod amerykański, gdy poeta przybywszy do Nowego Jorku w lutym 1853 roku, otrzymuje najpierw pracę jako cieśla na budowie, a następnie różne doraźne zamówienia malarskie i rysunkowe.  Ostatecznie opuszcza amerykańską ziemię latem roku następnego – 1854 – wywożąc stąd między innymi słynny wiersz o tęsknocie do ojczyzny „Moja piosnka II”.

Każdy z autorów zajmuje niekwestionowane miejsce w polskiej literaturze. Warto pamiętać o ich osiągnięciach, bo bez nich polska poezja i proza byłyby całkiem inne. W przypadku Lema zaś mamy naprawdę wielki wkład w rozwój prozy światowej. 

sobota, 9 stycznia 2021

Felietony Andrzeja Szczypiorskiego

     Nie czytałam ich, gdy w latach 1999 - 2000 pisane były na gorąco jako komentarz do wydarzeń. Przeczytałam wydanie w wersji książkowej uzupełnione jednym wcześniejszym tekstem z roku 1997 zamieszczonym jako ostatni pod tytułem "Lęk i niepewność".  Książka nosi tytuł "Irytacje", tak samo jak zbiorczy tytuł pisanych w "Polityce" felietonów.

      Z założenia felieton jest gatunkiem reagującym na wydarzenia bieżące, stąd może się wydawać, że czytane po ponad dwudziestu latach trącą myszką. Nic bardziej mylnego. Wiele obserwacji i diagnoz formułowanych wówczas znajduje potwierdzenie w dzisiejszym świecie. Owszem, może pewne nazwiska i wydarzenia przeszły do politycznej historii, jak premierowanie Jerzego Buzka, odejście z urzędu i skandal z udziałem Helmuta Kohla, protesty rolnicze pod przywództwem Andrzeja Leppera czy pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Jednak przy okazji pisarz snuje refleksje ponadczasowe, diagnozuje i ocenia ludzkie postawy, które się nie zmieniły. Z wieloma uwagami całkowicie się zgadzam, z innymi może mniej, a jeszcze inne - może przez analogię do tytułu - irytują. Nie można jednak odmówić Szczypiorskiemu odwagi wytykania niekonsekwencji, zwłaszcza politykom czy dziennikarzom. Niezgodę autora budzi na przykład żądanie absolutnej wolności słowa dla publicystów, których "pozy" nazywa nieprzyzwoitymi. Gorzkie słowa o demokracji nie napawają optymizmem: "świat wolności i demokracji jest światem wielości postaw, spośród których większość ludzi, niejako z natury rzeczy, wybiera zwykle te najtańsze, najprostsze, niewymagające wysiłku, wyrzeczeń i ograniczeń. Tak oto świat unifikuje się na dość niewysokim poziomie duchowych marzeń i pragnień. I tak oto coraz bardziej oddala się od tych intelektualnych rygorów oraz aspiracji, które warstwy wykształcone naszych czasów wyniosły ze szkoły XIX wieku".  

      Obniżenie poziomu dysputy publicznej, a  nawet naukowej ilustruje Szczypiorski przypomnieniem spotkania z Iwaszkiewiczem, który niegdyś powiedział mu, "że w jego czasach trzeba było tysiąc książek przeczytać, by nabrać śmiałości do napisania własnej. "W waszym pokoleniu - rzekł Iwaszkiewicz - już chyba tylko sto książek wystarczy..." Po trzydziestu niemal latach od tamtej rozmowy dopowiedzieć mogę, że oto dożyliśmy czasów, w których najlepszą przepustką do życia publicznego stała się milcząca zmowa, by ani jednej książki nie przeczytać. Jest to triumf ignorancji w skali nigdy chyba dotąd niespotykanej".  Z osobistych doświadczeń dopowiem, że będąc kiedyś na spotkaniu z popularnym współczesnym autorem kryminałów słyszałam jak chwalił się przed zebranymi czytelnikami, że aby napisać jedną swoją powieść musi "taki stos książek przeczytać" i podniósł  dłoń nad stolikiem na wysokość , w której od biedy dałoby się upchnąć siedem do dziesięciu książkowych pozycji. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy litować nad "erudycją" autora. 

      Innym tematem, który pojawia się w felietonach Szczypiorskiego, jest wpływ mediów elektronicznych na zmianę obyczajów i wrażliwości współczesnego człowieka. Widzi on tutaj "wielkie niebezpieczństwo dla naszej wrażliwości moralnej. Jeśli czasem mówi się o powrocie do barbarzyństwa, jest w  tym głębszy sens i nie należy takich ostrzeżeń lekceważyć. *** Znaleźliśmy się na niebezpiecznym wirażu w rozwoju kultury, która w swojej kreatywności coraz bardziej ulega naciskowi cywilizacji materialnej". Inny aspekt niepożądanego wpływu mediów elektronicznych to banalizowanie zła, cierpienia i śmierci, gdyż "świat na ekranie, który istnieje przecież tylko pozornie, w którym cierpi się i umiera pozornie, czyni pozornym nasze współczucie i nasz bunt przeciw złu".  Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wpływ popularnych krwawych gier komputerowych prowadzi ostatecznie do stępienia poczucia realności cierpienia i śmierci, a efekty tego mamy dzisiaj w szerokich kręgach wątpiących w realność pandemii i jej śmiertelnego żniwa. Niektórym się chyba wydaje, że to jakaś globalna gra pomiędzy władcami tego świata, a nie rzeczywiste zagrożenie. Co dzisiaj napisałby Szczypiorski o wyznawcach globalnego spisku przeciwko ludzkości?

      Odnosząc się do faktu śmierci znanych i cenionych pisarzy Szczypiorski zauważa smutne zjawisko żegnania ich "w jakiejś hałaśliwej obojętności, bo teraz wszyscy są zajęci robieniem pieniędzy, intrygami politycznymi, podstawianiem nóg, więc mało czasu im zostaje na myśl najważniejszą, że wszystko ma swój koniec, który przychodzi niespodziewanie, przedwcześnie i jakoś bez umiaru, jakby los był źle wychowany i wciąż popełniał nietakty". Jakże prorocze słowa w kontekście obecnej sytuacji.

     I na koniec wypowiedź będąca credo autora, który potrafił bardzo krytycznie oceniać współczesnych Polaków, ale nie potrafiłby bez Polski żyć. "Jestem chyba człowiekiem staroświeckim. Tylko tutaj mogę żyć i pracować. Sam się sobie dziwię, bo przecież Polska jest okropna. A jednak izolowany od naszego chaosu, bałaganu i głupstwa nie potrafiłbym sklecić ani jednego sensownego zdania.  Bez brudu i chamstwa warszawskiej ulicy, bez idiotyzmów naszego życia publicznego, bez surrealistycznej  codzienności  - byłbym boleśnie okaleczony".  Obawiam się, że większość dzisiejszego społeczeństwa, zwłaszcza pokoleń od pięćdziesięciolatków w dół, a już na pewno pokolenie tzw. milenialsów i młodsi, kompletnie nie ma pojęcia, o czym Szczypiorski tutaj napisał. 

środa, 6 stycznia 2021

Wędrówki leśne - mykologia i lichenologia w zasięgu wzroku

      U wejścia do matecznika przyszedł czas na poznawanie nieznanych form istnienia. To wszystko żyje w naszych lasach, a ma się wrażenie, że to jakaś tropikalna dżungla, w dodatku deszczowa. Tymczasem ot, takie dziwolągi niemal za progiem, tylko nieco głebiej położonym. Po deszczowych świętach ożywiły się nieznane rośliny, porosty i cudaczne zimowe grzybki. Podszkoliłam się nieco z mykologii i lichenologii. Moje dotychczasowe atlasy okazują się niewystarczające. Muszę zdobyć bardziej szczegółowe źródła, bo nie wszystko udało się zidentyfikować, a to, co się udało, bez pewności, że poprawnie. 


chrząstkoskórnik purpurowy


złotoporek niemiły


smętosz czarny (nie szkodzi, że na razie różowy, to forma wczesna, młoda)


wrośniak różnobarwny


inny wrośniak


Nad tym nabiedziłam się z pół godziny, w końcu po wielu poszukiwaniach, przeczytaniu kilkunastu opisów, porównaniu kilkudziesięciu zdjęć, uznałam, że to żylak promienisty


 a to moja klęska - nie wiem, jak się nazywa ten grzybek


porost klasyczny niemal - chrobotek strzępiasty


mąkla tarniowa


pustułka pęcherzykowata - też porost 

Na koniec kilka malowniczych dziwolągów z lasu "deszczowego":














piątek, 1 stycznia 2021

One były pierwsze, część IV - Michalina Isaakowa w Amazonii

       Pierwsza dopłynęła do źródeł Parany w Ameryce Południowej; przemierzała amazońską puszczę zanim dotarł tam inny słynny podróżnik Arkady Fiedler i to on napisał później wstęp do jej wspomnieniowej książki. Z pierwszej podróży przywiozła do Polski kolekcję 15 tysięcy motyli; jej wykłady i prezentacje rozwijały ówczesną polską entomologię. Naukową i podróżniczą pasję, a zarazem testament męża zrealizowała mając 46 lat jako wdowa po entomologu amatorze. Z drugiej wyprawy nie wróciła, zaginęła bez wieści, ciała nigdy nie odnaleziono. 

     Michalina Isaakowa, z domu Hochbaum, (1880 - 1937) nie widnieje w "Almanachu entomologów polskich XX wieku" wydanym w 2001 roku i jest to zdecydowane niedopatrzenie redakcji, ponieważ należała do Polskiego Towarzystwa Entomologicznego. Jej działalność badawcza i odkrywanie nowych gatunków, zwłaszcza motyli Ameryki Południowej, wynikały początkowo z kontynuacji prac naukowych męża, Juliusza Isaaka, jednakże po jego śmierci w 1923 roku Michalina krok po kroku realizuje własne cele. W puszczy amazońskiej odnajduje spełnienie naukowych aspiracji, jedność ze światem natury, eksplorując świat owadów, sprawdza granice swojej wytrzymałości na niesprzyjające warunki klimatyczne i odosobnienie. 

     Pierwsza podróż do Ameryki Południowej podjęta w 1926 roku zaowocuje książką "Polka w puszczach Parany" wydaną w 1936 r. Jednocześnie przygotowuje się do drugiej wyprawy za ocean, planując nie tylko prace badawcze nad motylami, ale i wyprawę o charakterze etnograficznym. Michalina Isaakowa zamierza wykonać dokumentację zdjęciową amazońskich plemion. Wyrusza prawdopodobnie pod koniec 1936 roku,  w jednym z listów zapowiada bowiem podjęcie wyprawy w listopadzie. Niestety, ślad się urywa gdzieś nad Ukajali. Zaginęła bez śladu. 

     Książka "Polka w puszczach Parany" jest w całości zdigitalizowana i dostępna w sieci: 232 strony reportażowych wspomnień opatrzonych wstępem Arkadego Fiedlera i samej autorki. W 2011 roku Wydawnictwo CM w  ramach serii Galeria Polskich Podróżników po 75. latach od przedwojennego pierwodruku wypuściło drugie wydanie. Lektura daje wgląd w niezwykłą badawczą i poznawczą pasję autorki, okupionych siłą woli i determinacją, wobec których nasze zwykłe uciążliwości dnia codziennego wydają się zaledwie igraszką. Raz po raz człowiek odczuwa podziw dla tej kobiety, która najpierw przez trzy lata przygotowywała się do podróży (m.in. kompletowała garderobę w kolorze zielonym oraz brała lekcje jazdy konnej), a w czasie rejsu statkiem z Marsylii do Rio de Janeiro studiowała samouczek do języka portugalskiego, który zresztą ocenia ona jako łatwy ze względu na podobieństwo do łaciny i francuskiego. 

      Michalina Isaakowa z jednakową dokładnością opisuje motyle, jak i zachowania ludzi, wygląd egzotycznego dla niej miasta, relacje międzyludzkie. Krótkie scenki rodzajowe z miejsc, w których przebywa, zdradzają iście pozytywistyczny realizm, a z drugiej nacechowane są wyraźną pasją poznawania tego, co nowe, odmienne od nawyków np. europejskich. Jednocześnie autorka ani przez moment nie traci z oczu celu swojej podróży, stąd też dla uczczenia swoich imienin wybrała się do Ogrodu Botanicznego. Innym razem, zaraz na początku pobytu w Brazylii, ekscentrycznym dość sposobem złowiła pierwszego motyla: "Przechodząc miejskim bulwarem na Praia Flamengo, zwyczajem entomologa rozglądam się po pniach drzew w celu znalezienia spoczywających owadów. I rzeczywiście  widzę dużego motyla - zmrocznika przytulonego do pnia palmy, ale na takiej wysokości, że go ręką dosięgnąć było trudno. Obok na ławce spoczywa jakiś Portugalczyk zajęty czytaniem gazety. Podchodzę bez namysłu, biorę mu z ręki dziennik, zwijam go w kulkę i staram się spłoszyć nim ciekawy okaz. Dopiero kiedy już miałam zdobycz w ręce, orientuję się w popełnionej niegrzeczności waględem owego pana z gazetą. Z wyrazem "pardon" zwracam mu porządnie zmięty dziennik". 

      Na początku pobytu przeceniwszy swoje fizyczne możliwości, mdleje na ulicy pod wypływem porażenia słonecznego. Szybko jednak dochodzi do siebie i wyrusza w głąb kraju, płynie statkiem do Kurytyby, gdzie poznaje tamtejszą liczną dosyć Polonię. Kolejny przystanek w Ponta Grossa, tutaj też kontakty z Polonią, ale przede wszystkim wycieczki do puszczy w poszukiwaniu owadzich okazów. Zresztą owady Michalina łowi w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, np. zdejmując je z ramienia współpasażera w pociągu. "Obecnie przypadkowa ta zdobycz entomologiczna stanowi prawdziwą ozdobę dotychczasowego zbioru kózkowatych chrząszczy (Cerambycidae), cieszy mnie niezmiernie oryginalnością swych ślicznych rożków i jako okaz rzadki ma poważną wartość materialną". 

      W głąb dżungli podróżniczka wyrusza z grupą karośników zajmujących się przewozem towarów między polskimi koloniami. Śpi pod gołym niebem, myje się w strumieniu, razem z przewoźnikami pije rano kawę i je banany na śniadanie. "Teraz dopiero jestem na prawdziwym szlaku owadzim, jadę bowiem szlakiem przyrodników: dra Jaczewskiego, ks. Wierzejskiego, ś.p. Tadeusza Chrostowskiego, ku rzece Ivahy. Jestem dumna, że mi te same grożą niebezpieczeństwa, które im groziły, i te same przygody, które oni przeżywali. Uśmiecham się do swego przyszłego życia i czuję się najszczęśliwszą z ludzi".

     Michalina Isaakowa opisuje niszczycielską działalność mrówek i sposoby uprawy manioku; niebezpieczne spotkanie z grzechotnikiem i zwierzęta hodowlane; rodzaje gleby i wygląd mieszkań; spotkanie z mrówkojadem i najpiękniejsze okazy łuskoskrzydłych. Szczególne wzruszenie budzą opisy pobytu u Polaków, czasem wieloletnich emigrantów. Poznajemy tryb ich życia, warunki uprawy pól, hodowli zwierząt, trudy karczowania lasów, niebezpieczeństwa i radości codziennego życia. Isaakowa opisuje miedzy innymi wyrób tytoniu, celebrowanie świąt i rocznic narodowych. Są też wstrząsające obrazy działalności zorganizowanych band rabusiów, którzy okradają osiadłych emigrantów w biały dzień. Przypomina to ściąganie haraczu, a powtarza się co jakiś czas, gdyż brakuje jakiejkolwiek zorganizowanej obrony. Polskim kolonizatorom autorka poświęca wiele ciepłych słów, wdzięczna im za gościnę, a zarazem dostrzega, w jak trudnych warunkach żyją. Dwuletni czas podróży obfituje w przygody i obserwacje różnorakiej natury. Słowem, książka Michaliny Isaakowej zdecydowanie wykracza poza ściśle przyrodniczy charakter, a dla polskiego czytelnika ma dodatkowy niezaprzeczalny walor emocjonalny. 


Wybrana bibliografia:

Dzimira-Zarzycka, Karolina, Michalina Isaakowa. Z siatką na motyle w puszczy tropikalnej, Historia Poszukaj. Portal edukacyjny,   https://www.historiaposzukaj.pl/wiedza,osoby,1125,osoba_michalina_isaakowa.html [dostęp 30 grudnia 2020]

Isaakowa, Michalina, Polska w puszczach Parany, Księgarnia świętego Wojciecha Poznań 1937, https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/publication/242176/edition/202183/content [dostęp 29 -30 grudnia 2020]

Lipiec, Aleksandra, "Polka w puszczach Parany" Michaliny Isaakowej - wprowadzenie do wydania krytycznego, Artes Humanae 3/2018, str. 129 - 141.

Michalina Isaakowa, Polka w puszczach Parany, Ciekawe miejsca. Internetowy przewodnik turystyczny, https://www.ciekawe-miejsca.net/michalina_isaakowa_polka_w_puszczach_parany [dostęp30 grudnia 2020]

Ryciak, Ula, Łowczyni motyli. Michalina Isaakowa (1880 - 1937), w: Poławiaczki pereł. Pierwsze Polki na krańcach świata, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2020, str. 12 - 90.


       

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...