poniedziałek, 24 października 2022

Nie ma wojen wygranych, wszystkie są przegrane

        Całkiem niedawno, 13 października w Teatrze Kępa miała miejsce prapremiera monodramu "Prime Time" w wykonaniu Sławomira Grzymkowskiego. Wiesławę Sujkowską, autorkę monodramu zainspirowała historia Waldemara Milewicza, korespondenta wojennego, który zginął w Iraku 7 maja 2004 r. 

        Istotą monodramu jest historia opowiadana przez jedną postać. Patrzmy na światowy teatr wojenny oczami człowieka, w którego zawodzie "im gorzej, tym lepiej. Bo miejsce dziennikarza jest tam, gdzie coś się dzieje".  A dzieją się rzeczy bardzo złe: ludobójstwo Rwandzie,  gwałty kobiet i dzieci podczas konfliktów zbrojnych w Srebrenicy, torturowanie więźniów,  palenie żywcem ludzi ukrytych w piwnicach i schronach...  Bohater, autentyczny przecież człowiek, korespondent wojenny, wracając do domu nie może uwolnić się od obrazów widzianych na różnych frontach skąd zdawał relacje. Patrzy na innych ludzi, zajętych zwykłą codziennością, jak na osobniki z innej planety. "Bo nie można żyć w dwóch różnych światach" - stwierdza. 

       W młodości wierzył, że wystarczy opowiedzieć, jak wygląda wojna, żeby coś w tym świecie zmienić.  Niestety, nic się nie zmienia, a okrucieństwo pozostało okrucieństwem i nie ma go ani odrobinę mniej. Dosadnie opowiedziane sceny, doświadczenia pojedynczych osób dotkniętych złem wojny, zapadają w pamięć widza. Czy są w stanie zmienić myślenie na dłużej?  Trwale?  Uzmysłowić całą grozę rodzącej się nienawiści? 

       Centralna część monodramu obudowana została aluzjami i cytatami z literatury etycznej różnych ludów: Biblii, mitologii starożytnych Babilończyków,  afrykańskich wierzeń ludowych. Na początku i końcu bohater cytuje Psalm 23, zwany psalmem ufności: "Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć".  Odpoczynek korespondenta wojennego oznacza w sensie dosłownym jego śmierć, tak jak stało się to w tragicznej biografii bohatera, Waldemara Milewicza. 

        A inni, zwykli ludzie, my wszyscy? Jak można martwić się o zapasowe kąpielówki na plażę, wiedząc, że tuż obok nas, sto km od nas, pięćset, tysiąc trzysta ludzie uciekają przed bombami, chowają się w piwnicach i nie mają co jeść? A bezdomne, osierocone dzieci obserwują, gdzie szczury chowają dla siebie zapasy żywności, ziarna i resztki, rozgrzebują te spiżarnie i podkradają tym szczurom jedzenie. 

------------------------------------

Słówko o muzyce: na scenie na żywo muzykę wykonuje Robert Siwak.  Jego instrumentarium składa się z kilku ciekawych, oryginalnie brzmiących instrumentów perkusyjnych dających niesamowite wrażenie egzotyczności scenerii (na scenie rozsypany piasek, spod którego bohater wygrzebuje ubranie). Słychać szelesty, dudnienie, brzęczenie, warkot. Całość tworzy nastrój niepokoju, strachu. Strachu, którego wykładnię niemal fizjologiczną oddaje tekst monodramu. 

Prime Time

Tekst: Wiesława Sujkowska

Reżyseria: Anna Sroka-Hryń

Występuje: Sławomir Grzymkowski

Muzyka: Robert Siwak


czwartek, 13 października 2022

Boyowe potyczki listowe

        Zbiór "Listów" Boya pozostawia niedosyt. Zebrano wszystkie listy, które udało się odnaleźć, ale wiele zaginęło.  Na szczęście i te zachowane, zebrane, odnalezione, przechowane przez adresatów, są lekturą ciekawą, dostarczają niezwykłych informacji, ujawniają oryginalne rysy osobowości Tadeusza Żeleńskiego Boya. Z biegiem lat zmienia się odautorska perspektywa, zanika osobisty emocjonalny ton, pojawia się więcej akcentów społecznych, organizacyjnych, informacji o zmaganiach wydawniczo-finansowych. 

       Napięty do granic ludzkiej możliwości terminaż tłumaczeń, wydań, korekt, wyjazdów z odczytami daje się we znaki, powodując chroniczny brak czasu i narastające zmęczenie. "Na razie łeb ma spuchnięty od roboty - cieszę się na odpoczynek w grobie" - pisze w maju 1928 - i dodaje żartobliwie: "Wolałbym w Krynicy".  Natłok zadań wydawniczych i twórczych sprawił, że z czasem Boy zrezygnował z osobistego organizowania wyjazdów na odczyty, dochodząc do wniosku, że "to jest skomplikowana rzecz tournee odczytowe: a sam nie miałem pojęcia; kombinowanie miast w związku z sobą, a w zależności od dat i od tego, jak gdzie jest sala wolna; przekonałem się, że jedyna rzecz to odda się w ręce "handlarza żywym towarem" i dać się po prostu wozić jak paczkę".

      Musiał też pojawić się wątek "zwalczania" Boya w prasie, zmasowanego ataku prowadzonego przez krytyków, recenzentów i publicystów. Czasami, w ostateczności, Boy reaguje, odpowiada, zamieszcza sprostowania. Słynne polemiki o "odbrązawianie" Mickiewicza odbijają się echem w korespondencji. Dotknięty do żywego szerzonymi nieścisłościami, przeinaczaniem jego myśli, odpowiada celnie, dowcipnie, nawet złośliwie. "Nie wiem, czy kto oprócz pana Lechonia doczyta się podobnie płaskiej bredni w kartach mojej przedmowy" - pisze do  redakcji "Pamiętnika Warszawskiego", a to i tak dosyć kurtuazyjne sprostowanie. W liście do "Wiadomości Literackich" obszerniej i dosadniej zwalczał błędną informację podaną przez czasopismo "Prosto z mostu" jakoby to on, Boy, zgłosił kandydaturę Andrzejewskiego do nagrody młodych PAL. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Boya na zebraniu, gdy głosowano nad nagrodą, nie było w ogóle, bo był chory. Boy kończy swoje sprostowanie ironicznym komentarzem, że stosunek tygodnika "Prosto z mostu" "do prawdy jest raczej chłodny"

       Kilkoro wiernych przyjaciół martwiło się atakami, a wręcz nagonką na Boya tak za bezceremonialne podejście do narodowych mitów, jak i za jego działalność na rzecz kobiet, za propagowanie świadomego macierzyństwa, zakładanie poradni dla kobiet. Należała do tego grona Helena Staniewska z Kalisza, do której wiele listów zostało zamieszczonych w całym zbiorze. Żeleński uspokaja w nich adresatkę, że niezbyt przejmuje się całym zamieszaniem i krytyką. W podobny, aczkolwiek o wiele bardziej złośliwy i ironiczny sposób odpowiada Izabeli Moszczeńskiej, która zaatakowała go za recenzję sztuki Gabrieli Zapolskiej "Tamten". W odpowiedzi Boy pisze między innymi: "nie przejmuję się zbytnio obelgami. Przeciwnie, kiedy dłuższy czas upłynie, a nic na mnie nie spadnie, zaczynam się niepokoić, że się już zużyłem, że staję się narodowi niepotrzebny". Kiedy zaś Żeleński został przyjęty do Polskiej Akademii Umiejętności, pisze o sobie tak: "Dla mnie zmieniło się jedno to, że przedtem byłem wymyślany indywidualnie, a teraz także jako "Akademia".

       Osobną kategorię stanowią listy do Jakuba Wojciechowskiego, człowieka bez literackiego wykształcenia, który zabłysnął autobiograficznym "Życiorysem własnym robotnika", za który otrzymał nagrodę w konkursie Polskiego Instytutu Socjologicznego.  Boy żywo interesował się jego losem, wspierał finansowo, zachęcał do pisania, posyłał mu książki, zabiegał o publikację opowiadań Wojciechowskiego w różnych czasopismach. Z odpowiedzi Boya wynika, że Wojciechowski czytał przesyłane mu książki, a uzbierał ich z czasem pokaźną bibliotekę, dzieląc się uwagami na ich temat. Przydaje to dodatkowy rys osobowości Boya jako promotora twórczości chłopskiej. 

      Na marginesie wielkich bojów o prawdę literatury i prawdę życia pojawiają się w listach doprawdy niespodziewane smaczki i ciekawostki. Podczas dwumiesięcznego pobytu we Francji w 1928 r. mieszkał w Paryżu "bardzo klasycznie - jak pisał - bo Hotel Moliere, rue Moliere".  Z obszernego listu do redakcji "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" dowiadujemy się, że do jednego z obrazów "Macierzyństwo" Wyspiańskiego pozowała żona Boya, Zofia Żeleńska, z domu Pareńska, wraz z trzymiesięcznym wówczas ich synkiem Stanisławem. Obraz ten cały czas znajdował się w posiadaniu Żeleńskich. Stąd, gdy ktoś inny nadesłał taki sam obraz na wystawę do Zachęty, okazało się, że istnieje falsyfikat bardzo wiernie podrobiony. 

      Do szeregu polemicznych bojów toczonych w imię prawdy i rozsądku należy dodać jeszcze jeden temat: walkę o sensowne i logiczne stosowanie przecinków. Boy zżymał się, gdy mu w jego tekstach jakaś niezbyt rozgarnięta korekta poprawiała przecinki i zawsze interweniował, żeby ich nie ruszano. A kiedyś wyłapał pewien przecinkowy nonsens w artkule w "Wiadomościach Literackich": "W ustępie, który wylicza kochanków księżnej Radziwiłłowej, czytamy: "Kolejno względami jej cieszyli się między innymi car Aleksander, Orłow, Czernyszew, piękny jak młody bóg pogański, Artur Potocki, wreszcie głośny z sukcesów miłosnych adiutant". Zapytuję, jak przy tym sposobie przecinkowania zgadnąć, k t o   b y ł  p i ę k n y  j a k  m ł o d y  b ó g  p o g a ń s k i: Czernyszew czy Artur Potocki?"

      Przyznaję, że ja też tego nie wiem. 

      

wtorek, 4 października 2022

Listy Tadeusza Żeleńskiego Boya

        Wpadły mi w ręce listy.  W bibliotece wpadły. To znaczy właściwie wypadły z półki, dlatego wpadły w ręce.  No dobrze, nie listy jako listy, lecz książkowe ich wydanie w układzie chronologicznym, czasami odtworzonym na podstawie stempli pocztowych lub wzmianek w ich treści pozwalających na określenie daty. Przyznaję, czytam i jestem zachwycona. Zwłaszcza tymi z lat krakowskich i początkowych warszawskich. Listy te, choć niekompletne, ujawniają część osobowości Boya, jego relacje z innymi, z krytykami, kobietami, adwersarzami polemik; zdradzają kolejność pracy nad tłumaczeniami literatury francuskiej (Biblioteka Boya), inspiracje do owych tłumaczeń. "Dzieje Tristana i Izoldy" są efektem znajomości - i zauroczenia! - z Anną Leszczyńską, także admiratorką literatury francuskiej, aktorką występującą pod pseudonimem Anna Belina. Ponad sześćdziesiąt listów do Niuśki, jak ją nazywał, to zapis emocjonalnego i duchowego porozumienia, wzajemnej fascynacji, chociaż czytamy listy tylko jednej strony. Boy bywa w nich liryczny, wspierający, współczujący, żartobliwy i melancholijny.

         To jedna strona lektury. Drugą jest świat artystycznej krakowskiej bohemy, dowcipne i złośliwe nieraz uwagi pod adresem krytyków, praca nad przekładami, wznowieniami, walka o honoraria za wykorzystanie tekstów, ułamki dyskusji i polemik literackich, teatralnych, sprostowania, wyjaśnienia, wyjazdy z odczytami. Jak w kalejdoskopie rozwija się w nich barwny kulturalno-literacki tygiel międzywojennej epoki z bardzo subiektywnej - trzeba przyznać - perspektywy jednego z wybitnych luminarzy, który w tym tyglu potrafił czasami zdrowo namieszać. Na marginesie zaś anegdot i obyczajowo-towarzyskiej atmosfery wyłania się zasadniczy rys osobowości Boya - to był tytan pracy.  Ubawiła mnie przypomniana w przypisach, a znana z innej książki Boya anegdota o Dzieduszyckim, który na skrót O. o. u. s. (O odpowiedź uprasza się) widniejący u dołu jakiegoś zaproszenia odpowiedział również skrótem: D. u. p. a. (Dziękuję uprzejmie, przybędę akuratnie).

         100 tomów Biblioteki Boya, recenzje teatralne, odczyty o literaturze francuskiej, wstępy i opracowania do własnych tłumaczeń, analizy krytyczno-literackie, felietonistyka prasowa, a i własna twórczość poetycka i satyryczna (Zielony Balonik, poezja), a przecież to był zawodowy lekarz, pracujący najpierw w szpitalu, później prowadzący prywatną praktykę... Cokolwiek myśleć o kolorowym życiu artystycznej bohemy,  w której Boy się obracał,  zwłaszcza w krakowskim etapie życia,  a i później, gdy ze szczerością przyznawał w liście do Emilii Makuszyńskiej: "urżnęliśmy się jak Świnie",  był to człowiek lubiący pracę w ciszy i samotności: "ciągle sobie projektuję, jak po wojnie sobie ułożę życie, żeby móc tygodniami nie wychodzić z pokoju i ani najdrobniejszym kącikiem nie stykać się z niczym".  Zaiste, tempo pracy miał niezrównane. W listopadzie 1916 roku pisze: "na dyżurach po trochu ściubię Manon Lescaut", a już 5 stycznia 1917 donosi, że oddał do druku. Boy pracował jednocześnie nad kilkoma książkami: jedną czy dwie tłumaczył, do trzeciej pisał wstęp, w czwartej robił korektę.  Nic dziwnego, że zdarza mu się westchnąć: "żyję wyłącznie w świecie fikcji", a w innym miejscu zdradza ciekawe odczucia towarzyszące tłumaczowi, który zajmuje się dziełami z dawnych epok: "To jest dziwne uczcie, jak się tak na jakiś czas pożyczy swoją krew, żeby ożywić taką rzecz sprzed kilku wieków, to za to samego siebie i wszystko dokoła odczuwa się jak jakieś cienie bez teraźniejszości".

          Kapitalne są odniesienia do polemik toczonych przez Boya z krytykami, recenzentami, profesorami. Od początku znajomości i wymiany lisów wyraźnie widać, że wysoko cenił i darzył estymą Wacława Borowego. Ale właśnie w liście do niego zdaje barwną relację z potyczki polemicznej z Ignacym Chrzanowskim, któremu zarzucił uprawianie "wiatrologii", punktując błędy i nieznajomość literatury francuskiej. W liście do Borowego tak podsumowuje Chrzanowskiego: "należy do tych historyków literatury, którzy w gruncie rzeczy mają antypatię do literatury: jest ona dla nich niby dość plugawy, ale konieczny nawóz, na którym dopiero wyrasta piękny kwiat, tj. katedra profesora literatury". Doprawdy, malowniczy obraz uniwersyteckiego zadęcia. 

         W ogóle, poza warstwą anegdotyczną, listy są przykładem sprawności stylistycznej Boya, o czym nigdy nie wątpiłam, biorąc pod uwagę działalność translatorską, ale tutaj niemal naocznie można zaobserwować, jak Boy pracował w języku.  Do Cypriana Godebskiego zwraca się "Mon cher Cipa", a to dlatego, że zaraz w pierwszym zdaniu pisze: "Pozwalam sobie polecić Ci pana..." itd.  Opisując nieudane zabiegi organizacyjne wokół wyjazdu z odczytem do Kalisza, z niesmakiem, a może i zdumieniem zdaje relację: "Zgłosiła się do mnie pani Szeleścina* z Warszawy (nieznajoma i przez telefon) z zapytaniem, czybym nie przyjechał", a wcześniej w poprzednim jeszcze liście: "nic w gruncie ścisłego nie wiem, bo nie widziałem nikogo na oczy, tylko jakiś głos telefonem ze mną rozmawiał, co nie jest wystarczające!" I tu się absolutnie zgadzam z Boyem - glos w telefonie nie jest wystarczającą formą kontaktu. Należy ubolewać nad zanikiem sztuki pisania listów. Tłumaczenia, jakoby przy współczesnym trybie życia brakuje na to czasu są chybione, gdy się weźmie pod uwagę, że przez wiele lat, zwłaszcza w okresie I wojny światowej Boy wysyłał listy przez okazje, osoby, które mogły list przewieźć, gdyż na regularną pocztę nie można było liczyć. Wiązało się to z dodatkowymi zabiegami, szukaniem kontaktów, a to zajmuje czas o wiele bardziej niż dzisiejsze przespacerowanie się na pocztę. 

* Biorąc pod uwagę, że wszystkie nazwiska są opatrzone komentarzem od wydawcy, tej pani zaś nie, należy domniemywać, że jej nazwisko jest wymysłem Boya na określenie charakteru jej głosu w telefonie

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...