niedziela, 26 lipca 2020

W stylu noir - o nieoczekiwanym skutku pewnej wędrówki

       Stylem noir posługuje się krytyka filmowa w odniesieniu do amerykańskiej kinematografii początku lat 40. XX wieku. Nazwa oczywiście francuska, ponieważ to Francuzi użyli jej po raz pierwszy, toteż i w filmie francuskim tzw. nowej fali (1959 -1965) znaleźć można identyczne wyróżniki stylu. Okazuje się, że zarówno filmy amerykańskie, jak i francuskie należą tutaj do podstawowego kanonu, a ich bohaterowie to ikoniczne postacie kodu kulturowego. Humprey Bogart, Rita Hayworth, Robert Mitchum oraz w kinemtografii francuskiej Jeanne Moreau, Catherine Deneuve, Jean-Paul Belmondo to chyba najbardziej znani aktorzy występujący w filmach tego nurtu tworzonego przez takich reżyserów, jak: John Huston, Robert Siodmak, Orson Welles, Elia Kazan, Alain Resnais, Francois Truffaut, Claude Chabrol, Jean-Luc Godard. Nie jestem znawczynią ani amerykańskiej, ani francuskiej kinematografii, a okazuje się, że im bardziej zagłębiam się w temat, tym więcej obrazów, scen, motywów wyłania się z mojej pamięci. A wszystko zaczłęło się od eseju o języku powieści Chandlera zamieszczonego w książce Bieńczyka "Twarze". To zaś naturalną koleją rzeczy zaprowadziło autora do analizy bohatera - Marlowe`a - granego przez Humpreya Bogarta, w zasadzie więc przeszliśmy od krytyki literackiej do krytyki filmowej. Stąd zaś tylko jeden krok do francuskich źródeł opisu mrocznego gatunku: pejzaż miasta, nocne kadry, ulice, bary, bohater wędrujący po mieście, motywy zbrodni, niejednoznaczna ocena moralna, femme fatale, brak happy endu. Otóż to, bohater wędrujący po raz pierwszy pojawił się we francuskim filmie "Windą na szafot" (1958) z Jeanne Moreau w roli głównej. Nocna wędrówka bohaterki po Polach Elizejskich w poszukiwaniu Juliena jest wprost niezwykła. A na marginesie, od tej roli zaczęła się wielka kariera Moreau. Ostatecznie jednak moja własna wędrówka po nitkach rozwijanych z lektury i filmów doprowadziła mnie do muzyki. Muzyki, na której się nie znam, której nie rozumiem, ale którą zdarza mi się zachwycać. 
       W skrócie moja peregrynacja wyglądała tak: 
1. Marek Bieńczyk "Twarze", esej o twórczości Chandlera i fenomenie aktorskim Humpreya Bogarta - mroczne pejzaże miasta w kinie amerykańskim stylu noir -  2francuskie źródła nowej fali w filmie - pierwszy film z bohaterem wędrującym i analogia do amerykańskiego filmu czarnego - 3."Windą na szafot" Louisa Malle i pierwsza wielka rola Jeanne Moreau - 4. muzyka w filmie: Miles Davis, improwizacja na trąbce, jazz.

Efekt końcowy - dowiedziałam się, że w 2016 r. ścieżka dźwiękowa do filmu "Windą na szafot" skomponowana przez Milesa Davisa została uznana przez słuchaczy Dwójki za najlepszy jazzowy soundtrack w plebiscycie  z okazji Międzynarodowego Dnia Jazzu 

No to słuchamy

Muzyka z czołówki filmu

środa, 22 lipca 2020

A to dopiero!

Kruszczyca złotawka
(Cetonia aurata)



Nawet na kamieniu wyrośnie


Opuncja a nawet dwie



Złotawka specjalizuje się w białych kwiatach i faktycznie, usiadła na białych złocieniach.  Nie rozumiem tylko, czmu się nazywa złotawka, skoro jest zielona. Ma metaliczny piękny połysk pokrywy. O największej niespodziance tylko napiszę, bo nie zamieszczę przecież zdjęcia odchodów! A zaczęło się od tego, że coś zjadło mi kapustę. Nie, nie owady, coś większego odgryzło całe główki i zostawiło ślady - własne odchody. Poszukałam w necie i wiem - warzywny ogród odwiedził dzik. No i super!  Teraz będę chyba z trąbką dla odstraszania tam chodzić. 

poniedziałek, 13 lipca 2020

O czym pisze Bieńczyk?

     Krótko mówiąc, o wszystkim. Ale po kolei. "Książka twarzy", za którą Marek Bieńczyk otrzymał Nagrodę Nike w 2012 roku, jest zbiorem autobiograficznych, wspomnieniowych esejów pogrupowanych w tematyczne rozdziały przypisane niejako do sfer aktywności duchowo-emocjonalnej autora. Łacińskie tytuły rozdziałów odwołują się do klasycznej tradycji ujmowania życia jako wielowymiarowej całości, w której to, co zmysłowe, dotykalne, sensualistyczne łączy się z tym, co nieuchwytne, metafizyczne i egzystencjalne. Już wstępny rozdział "Vita brevis" trochę przekornie odsyłający do łacińskiej formuły ars longa, vita brevis podkreśla, że tematem książki jest po prostu życie, co prawda krótkie, ale intensywne i gęste w doświadczenia kształtujące osobowość. Zwłaszcza ludzie są istotni, co z kolei wynika z samego tytułu książki. Twarze to ludzie, którzy odcisnęli piętno na osobowości autora, od postaci ojca począwszy, który wprowadził go w świat sportu jako emocjonalnego doświadczenia wspólnotowego, przez znane postacie przewijające się w biografii autora, po postacie tak kultowe - słowo jest tutaj jak najbardziej uzasadnione - jak Humphrey Bogart w "Casablance", Boy jako tłumacz "Niebezpiecznych związków" Laclosa czy autor kryminałów Chandler, a po drodze subtelne rozważania o perypetiach paszportowych romantyków (Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego) będące przyczynkiem do porównań z doświadczeniem przekraczania granic w czasach współczesnych.
     Wydaje się, groch z kapustą. Miszmasz tematów, wątków, skojarzeń częściowo tylko ujętych w karby sugerowanych rozdziałów: "Initiatica", "Sportiva",  "Melancholica",  Sensualica", "Picturesca" itp. Tym, co łączy, zdawałoby się, sylwiczną strukturę książki, jest wyrazisty i osobniczy język wyrastający z osobistego doświadczenia biograficznego oraz refleksji natury metafizycznej czy wręcz mistycznej.  Rozdział o spływach kajakowych jest więc powrotem do osobistych doświadczeń, wspomnieniem o początkach fascynacji i mody kajakowej w Polsce, jednakże towarzyszy im próba opisania pozasensualistycznych doznań, duchowego wymiaru odseparowania od cywilizacji i nieustannego wielogodzinnego kontaktu z przyrodą: "spływanie staje się coraz bardziej stateczne, nieśpieszne, mamy wrażenie, że wymiana między nami a rzeką jest w ten sposób większa i lepsza. Tworzymy wraz z nią opowieść, długą narrację, która musi mieć czas, by wypowiedzieć wszystko. (...) Rzeka nie jest z tego świata. Świat nam znany pozostaje na górze, na głowami." Im mocniej człowiek zagłębi się w intymny dialog z rzeką, ze szczegółami nabrzeża, zanurzy się w odczuwanie istotoności każdej rzeczy, tym trudniejszy później powrót do tzw. świata rzeczywistego: "Tym, co mnie najbardziej męczy po powrocie do domu, jest utrata uważności. Podczas spływu widzi się nadwyraziście i wszystko nabiera znaczenia. Menażka jest czymś więcej niż menażką, roślina czymś więcej niż rośliną. W domu rzeczy nagle tracą znaczenie, stają się na powrót podrzędne, nieistotne, pojawiają się inne skale wartości i przez pierwsze tygodnie jest to nieznośne, wręcz depresyjne."
    W narracji Bieńczyka najwaspanialsze są niespodziewane skojarzenia i obrazowanie odbiegające od prozy mówionej spotykanej na co dzień. Na tle współczesnej karłowatości języka, jego ubóstwa leksykalnego prezentowanego w popularnych mediach i słyszanego w ogólnospołecznym dyskursie, jest coś odświeżającego w od niechcenia wprowadzanych metaforach, porównaniach, oksymoronach korzystających z obszernego rezerwuaru klasycznych już dzisiaj (czy właśnie nie dlatego zapomnianych przez współczesnych użytkowników języka bardziej zafascynowanych wprowadzaniem skrótowców i anglicyzmów niż bogactwem tysiącletniej tradycji polszczyzny?)  językowych związkach, a użytych w nieoczekiwanych kontekstach. "Adoracje sztucznych woni", " wcielona melancholia", "paszportowe litanie", "defilada czasowników", "[dzieło] jednolite jak stalowa kula".... przeplatają się z erudycyjnymi konstrukcjami licentia poetica: "iblowski dzwonnik zmartwychwstania", "figura tanatycznej hermeneutyki",  "fenomenolog na dopalaczu" (to o Chandlerze), zatrzymują uwagę czytelnika na języku, jego możliwościach, niuansach i pozornej dosłowności. Dlatego, chociaż ani sport nie budzi we mnie aż takich emocji, ani nie podzielam Bieńczykowego podziwu dla Leo Beenhakkera, ani nie płynęłam kanoe rzekami Łotwy, z przyjemnością zanurzam się w świat coraz rzadziej spotykanego języka "Książki twarzy". 




piątek, 3 lipca 2020

Ślady na kamieniu

    Nowy tomik Haliny Graboś urzeka refleksyjnością i niewyszukaną prostotą. Wiersze zebrane i ułożone w ośmiu częściach prowadzą czytelnika od refleksji o kulturowej roli kamieni toczonych przez Syzyfów wszelkich epok, przez egzystencjalną refleksję o zmienności epok i wartości, po intymne i czułe pochylenie nad bliskimi sercu autorki. W poezji Haliny Graboś zawsze podziwiam umiejętność łączenia osobistego doświadczenia z uniwersalną refleksją.







Wzięłąm na siebie ryzyko przegranej
i wygranej
potrzebuję dużo fantów
w zasięgu ręki i wzroku same zbrakowane
okazy
ejże, a gdzie są szczęśliwe losy?
na dodatek ciągle przegrywam
(..............................)
chyba tkwi we mnie jakiś gen desperata, bo lubię
tę grę
dla jej irracjonalności
jeszcze nie zdążysz zagrać o wszystko, a już
koniec

      (Gra)

Na granicy jawy i snu, słońca i cienia, świata i odbicia w lustrze rozgrywa się egzystencjalny dramat życia jednostki świadomej ostatecznego końca, nieuchronnej śmierci. Nie ma tu jednak rozpaczy ani walki za wszelką cenę o każdy oddech. Czuje się filozoficzne pogodzenie z prawami natury i własnym losem, chociaż zawsze chciałoby się więcej. 

chcę zapamiętać świat z jego jasnej strony
jak wtedy gdy mamiły mnie
ptaki do lotu i różowiał horyzont

      (Marzenie)

Jedna z części tomiku nosi tytuł "Chce się żyć" i zgodnie z nim wiersze emanują radością istnienia, paradoksalnymi niespodziankami, jak w "Końcu świata", gdy okazuje się, że niespełniona przepowiednia końca świata powtarza się rok w rok tego samego dnia. Obok nieuchronnej drogi ku śmierci toczy się zwyczajne życie: dwanaście słoików konfitur z dzikiej róży, wysychająca sadzawka, powroty do swojskiego pejzażu, wizyty na sorze, doświadczenie przemijania i starości, gdy kobieta staje się  niewidzialna dla "mężczyzn na ulicy" stając się "przezroczysta dla dzieci i wnuków". 
      Przyglądając się światu i ludziom, bohaterka wierszy Haliny Graboś na różne sposoby dokonuje podsumowania własnego życia. Spogląda wstecz, wspomina tych, których już nie ma, wraca pamięcią do dzieciństwa, młodości, podsmuowuje swoje miłości i rozczarowania. Zdecydowanie unika stawania na poetyckim piedestale, zmierzając w swojej refleksji bardziej ku idealistycznynm koncepcjom nieistnienia niż pretendując do Horacjańskiego wiecznego pomnika aere perennius:

Jestem samotnym światem
zamkniętym w okręgu
który toczy się ku przepaści
nie żal mi przeszłości
była piękna i jasna
teraz kryje sie w mroku jak stara żebraczka
nie fascynuję się przyszłością
jest nieodpowiedzialna
i zazdrości wszystkiego przeszłości, bo sama nic nie ma

jestem spóźniona
ktoś już tu był i zostawił swój ślad
gustował jak ja w pastelowych zachodach słońca
i magicznych słowach
potrzebował nieprzespanych nocy
i wielu pomysłów by zapełnić puste miejsca
swoimi słowami nazwać swoimi nazwami

jestem bezdomna
szukam domu w strumieniu chaosu
gdyby nie to skazana byłabym na łaskę
i niełaskę opieki społecznej
a tak bujam sobie w obłokach
lub siedzę w kąciku poczekalni i śnię
że mnie nikt nie zauważy
a tak w ogóle to mnie nie ma

      (A propos biografii) 



Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...