poniedziałek, 28 września 2020

Naprawdę ciemne głębokie średniowiecze?

      Koronny przykład ciemnego średniowiecza - płonące stosy. A już płonące na nich czarownice to woda na młyn współczesnych "wiedźm", czyli postępowych coachów (coachinek???) od uwalniającej jogi, wzmacniającego oddechu, satysfakcjonującego seksu, celebrowania jedzenia i mistycyzmu doskonałego porządku w mieszkaniu. Dosyć upraszczające rozumienie wiedźmowatości sprowadzone do instrukcji trenerek personalnych uważających się za spadkobierczynie potępianych i palonych na stosach czarownic jako ofiar patriarchalnego społeczeństwa i opresyjnej religii. Niestety, ku rozczarowaniu pań, żadnej z nich w średniowieczu by nie spalono. Tak jak nie spalono żadnej czarownicy w IX, X, XI, XII, a nawet XIII wieku. 

     W czasach głębokiego średniowiecza, pod panowaniem Karola Wielkiego prawo longobardzkie nie przewidywało żadnej kary dla kobiety pomawianej o czary chociażby z tego powodu, że autorzy chrześcijańscy głosili, że żadne czary nie istnieją. Nie dosyć na tym, otóż w konforntacji dwóch stron to oskarżyciel musiał się nieźle bronić, bo jeśli dowiedziono, że kłamie i po prostu rzuca pomówienia na niewinną kobietę, a tym samym na jej rodzinę, musiał ponieść za to surową karę. Ponadto wiara w istnienie czarów uznawana była za inspirację diabelską. Stąd też kościelono-państwowe prawo karolińskie w zasadzie samego oskarżającego o czarnoksięstwo uznawało za podejrzanego o pogaństwo. 

     Źródło bizantyjskie przypisywane Janowi Damasceńskiemu (VII/VIII w.) wyjaśniając znaczenie nazwy "striga/strija" (absolutnie nie mające nic wspólnego ze słowiańską strzygą) co prawda zawiera opisy takich czynności jak latanie na miotle, przenikanie ciałem lub tylko duchem do zamkniętych pomieszczeń i inne tajemnicze umiejętności "czarownic", ale zarazem autor owego dzieła stanowczo oświadcza, że są to bzdury, w które prawdziwemu chrześcijaninowi nie wolno wierzyć. Biskup Wormacji Burchard  (X/XI w.) zdecydowanie zaprzecza istnieniu inkubów i sukkubów - męskich i żeńskich demonów, z którymi mogliby ludzie współżyć seksualnie. Przekonania te uważa za niezgodne z nauką Kościoła i chrześcijańską wiarą.  W tym samym czasie na Węgrzech Stefan I Święty zwalczając pogańsko-szamańskie pozostałości jeszcze uwzględnia w prawie możliwość sądzenia kobiet oskarżanych o czary, ale jak ten sąd wygląda???? Oskarżona zostaje odesłana do księdza, a ten nakazuje pokutę i każe jej iść do domu. To wszystko. Żadnych tortur, żadnego palenia na stosie. Jednakże już kolejny władca Koloman definitywnie stwierdza, że czarownicy nie istnieją, są to tylko rojenia i wymysły prostych, nieuczonch i pogańskich umysłów, dlatego to nie rzekomi czarownicy i czarownice będą sądzeni, lecz ich oskarżyciele.

       I Synod w Ostrzyhomiu (1100 r) zarządza, że to oskarżyciel musi ponieść karę, jeśli nie udowodni swego oskarżenia o czary rzuconego na kogoś. Z kolei podobnie jak za Stefana rzekomy czarownik jako karę po prostu odprawia nakazaną pokutę. Znajdujemy z różnych krajów i miejscowości opisy takiej pokuty. Np. wejście do kościoła z zapaloną świecą i posty w wigilie świąt  maryjnych.  W 1410 roku w Krakowie pewien czarownik Mikołaj został skazany na większą karę, bo zostaje wygnany z miasta. Nadal jednak nie zapłonął stos. Jeszcze w XIII wieku papież Aleksander IV przestrzega, żeby Inkwizycja za bardzo nie mieszała się do spraw związanych z czarami, bo to nie przystoi ani duchownym, ani chrześcijaństwu. A żeby postawić kropkę nad "i", trzeba pamiętać, że Heinrich Kramer, autor z lubością przywoływanego przez krytyków średniowiecza "Młota na czarownice" (1487 r.) przez wiele lat miał - mówiąc kolokwialnie - na pieńku z przedstawicielami kleru, duchowieństwa i biskupami. Oskarżony o szerzenie głupot został wezwany przed sąd biskupi w Bressanone, gdzie jego teorie o spółkowaniu rzekomych czarownic z diabłem zostały  wyśmiane, a biskup Georg Golser po prostu wygonił go z miasta. 

       Skąd więc te płonące stosy tak utrwalone w powszechnej świadomości i nierozerwalnie związane ze średniowieczem jako symbolem zacofania? Najczęściej z wyobraźni. Czasami - trzeba przyznać - stosy płonęły, tylko że karano tak heretyków, to po pierwsze. Nie tak jednak często jak przedstawia się to w popkulturze dla masowego odbiorcy łaknącego krwi. Po drugie, kara palenia na stosie jest znacznie starsza niż chrześcijaństwo i katolicyzym i w wielu cywilizacjach pojawiała się jako forma samosądu. Nawet więcej, w piśmiennictwie średniowiecznym była uznawana za sprzeczną z chrześcijaństwem, gdyż w prawie karolińskim sam fakt spalenia ciała czarownicy czy czarownika uznawany był za godny kary czyn pogański. A już palenie - na drodze samosądów - domniemanych czarowników było surowo ścigane i potępiane.  Podobnie jako samosądy traktowano pławienie w rzece jako rodzaj kary lub sprawdzian niewinności.

       I tu dochodzimy do zadziwiającej zawiłości historii i ludzkich wyobrażeń. W okresie tego dawnego ciemnego rzekomo średniowiecza zbudowanego na opresyjnej religii patriarchalnej nie sądy biskupie karały śmiercią, lecz sądy świeckie. A sądy świeckie szły po prostu za głosem ludu, który z pokładów niewiedzy i strachu dążył do zracjonalizowania zagrożeń świata zewnętrznego. Najłatwiej bowiem zrzucić winę na kogoś za swoją chorobę, za śmierć dziecka czy za to, że krowa nie daje mleka. W 2003 r. pod Krakowem pewien rolnik złożył pozew przeciwko sąsiadce, która rozgłaszała, że jest on czarownikiem i rzucaniem uroków odbiera krowom mleko, a w roku 2006 pewna kobieta  spod Augustowa oskarżyła inspektorów Sanepidu, że rzucili urok na jej krowę, która po ich wizycie zachorowała, przestała jeść i zdechła. Czy to także średniowiecze? Nie, to XXI wiek. 

      Ciemne średniowiecze stało się figurą retoryczną wyjaśniającą trudne do zaakceptowania zachowania. Rzecz w tym, że jest to określenie stereotypowe i stereotyp utrwalające. Płonące stosy i polowania na czarownice nie były bowiem domeną średniowecza, lecz epoki późniejszej, uważanej za bardziej postepową i oświeconą. Jak pokazuje przykład Kramera, w II poł. XV wieku hierarchowie kościelni nie tak łatwo ulegali jego retoryce. Popularność dzieła Kramera wynikła z podatnego gruntu powstałego na styku ruchów reformacyjnych. Dzieło to po prostu przemawiało do masowej wyobraźni. A władza i wprowadzenie stosów do oficjalnego prawa? Cóż, władza, jeśli chce rządzić, zawsze musi się liczyć z głosem ludu, unikając buntu i rewolty, dostarczać chleba i igrzysk. Stosy były zaś igrzyskiem widowiskowym. Można powiedzieć, że jak dzisiejsze horrory dostarczały widzom okazji do poczucia strachu i fascynacji złem. Chichot historii polega na tym, że palenie na stosie i pławienie oskarżanych o czary w średniowieczu traktowane i karane jako akty samosądów, na dobrą sprawę dopiero w epoce późniejszej, renesansowej stało się usankcjonowanym prawem państwowym, tymczasem odium spadło na niewłaściwe wieki.    

poniedziałek, 21 września 2020

Pod hetmańskim patronatem

     Był Jarmark Jagielloński, jest i Hetmański. Pierwszy w Lublinie, drugi w Zamościu. Ale że ten Hetmański był już 26. raz, w życiu bym nie pomyślała. Do tej pory nigdy na nim nie byłam. Sama nie wiem, jak to się stało i dlaczego. Wynika z tego, że Hetmański ma znacznie dłuższą tradycję, bo Jagielloński w tym roku w sierpniu odbył się po raz czternasty (dopiero!). Przypomniałam sobie, że kiedyś byłam na jakimś jarmarku w Zamościu, nawet sporym, ale miał nieco inny charakter, mniej było rękodzieła, więcej lokalnych produktów spożywczych. Katalizatorem wspomnienia - smakiem magdalenki! - jest kawa - znalazłam wtedy stoisko Palarni Kawy Galicya i po raz pierwszy piłam kawę z Salwadoru. Tym razem stoiska z kawą nie znalazłam, a na smaku w przyrynkowej restauracji się zawiodłam. 

      Była za to secesja: broszki, zapinki, pierścionki, wisiorki. Była broń palna (krócice, drewniane ozdobne oprawy) i jeden wielgachny miecz jak dla Podbipięty. Ktoś wystawiał nawet hełmy i inne zdekompletowane elementy uzbrojenia z różnych epok. Typowych bukinistów nie było, książki obok innych różności zaścielały płachty na Rynku. Winylowe płyty, kolekcje monet, klasery znaczków i nefrytowy wałeczek do masażu. Nie, coś mi się pomieszało, wałeczek na innym stoisku, razem ze szlachetnymi kamieniami. Zmiana asortymentu: na zewnątrz prostokąta ze starociami stoiska rękodzielnicze: mydło i powidło. Mydełko oczywiście z jakimiś ziołami, ekologiczne, obok pudełeczka pełne uzdrawiających maści. Ale, ale, na kamiennym trotuarze nad stosikami linorytów siedział sobie też artysta. I można było linoryt kupić. Podobnie jak drewniane rzeźby stąd - znaczy z okolic - i stamtąd - znaczy z dalszych okolic, np. spod Radomia. Świątki, anioły, kapliczki, żydowscy muzykanci, koszałki opałki... Obok torby, torebki, siatki i kapelusze plecione z papierowego sznurka. Podobno nieprzemakalne. Jak wszędzie na tego typu jarmarkach stoisko z ceramiką. Ale przyrzekłam sobie, że już nigdy więcej skorup kupować nie będę, bo nie mam gdzie stawiać. 

     Co więc pozostało? Tylko konsumpcja dosłowna: oscypki, sery kozie, chałwy w dziesięciu kombinacjach, sękacze i gryczane pierogi. Nie, nie kupiłam wszystkiego! Tylko chałwę i kozi serek. Miałam ochotę na deskę ze słonecznikami - to jest płaskorzeźbę - ale właściciel zapadł się pod ziemię i nie miał kto sprzedać, a sąsiad nie znał ceny. Pooglądałam jeszcze ciepło-kolorowe ciuszki z filcowymi dodatkami, ażurowe szale, kwietne kapelusze i ... żałuję, że nie kupiłam. Kapelusza oczywiście! Czyli za rok pojadę znowu. 

    

wtorek, 8 września 2020

Najlepszy nożownik w powiecie

       Zdobyłam, kupiłam i czytam książkę aktualnie nie do zdobycia.  Od wielu tygodni, ba, od miesięcy wyczerpany nakład dosłownie wszędzie.  Na szczęście w ostatniej niemal intuicyjnej próbie trafiłam jeszcze na egzemplarz papierowy. Obecnie na wielu stronach internetowych dostępne pozostały tylko e-booki.  A to żadna książka! To atrapa. Tę zaś trzeba smakować, rozczytywać z ołówkiem w ręce, powracać do przeczytanych fragmentów, rozdziałów, rozkoszować się własnym zdumieniem, nie dowierzając własnej ignorancji: "Więc to tak?! O to chodzi? Tak się sprawy mają?" Jan Tomkowski udowadnia, po raz kolejny (!), że humanistyka się nie skończyła. A wielka narodowa epopeja to wciąż dzieło niepoznane, wręcz nieznane, skrywające tysiące tajemnic. 

       Kto jest głównym bohaterem poematu? Mówi się bohater zbiorowy szlachta. Albo nawrócony awanturnik umierający w aureoli świętości Jacek Soplica. A może po prostu ta cała przyroda, przeszłość, wspomnienia i tęskonota? Nigdy nie zgadniecie. Głównym bohaterem jest "władca materii, pan przedmiotów, mistrz rzeczy uwięzionych w czasie", bezimienny Wojski Hreczecha! Jeżeli na 9700 wersów poematu ponad tysiąc dotyczy Wojskiego, to coś w tym musi być. Na kilkanaście istotnych postaci aż tyle miejsca poświęconego nieważnemu bohaterowi? Niemożliwe, aby to był przypadek. Toteż Wojski urasta w intepretacji Tomkowskiego do rangi Wielkiego Maga i Wielkiego Bibliotekarza, pana czasu, mieszkańca wieczności, mistrza skupiającego w swoim ręku wszystkie nici, a w swej pamięci skrywającego wszystkie tajemnice innych bohaterów. Szara eminencja społeczności zaklętej w kołowrocie zdarzeń i zdanej na łaskę losu. 

       On jeden wie, co się zdarzyło, co się dzieje i co się zdarzy w przyszłości. Na przykład taki niuans jak zniknięcie majora Płuta. Gerwazy oczywiście przyznaje się, że po prostu go zamordował rzekomo pro publico bono, w każdym razie wszyscy przyjmują to tłumaczenie jako usprawiedliwienie. Niemniej nikt nie wie, co się stało z ciałem Płuta. Gdzie Gerwazy je ukrył? Przecież od tego zależy bezpieczeństwo całej społeczności. Klucznikowi nie wolno puścić pary z gęby nie tylko dla własnego dobra. Niechby przypadkiem ktoś je znalazł i doniósł Moskalom!  Nikt nie wie? Nieprawda! "Wojski był w tajemnicy",  co znaczy wtajemniczony, a jednak "milczał jak zaklęty". Ten sam Wojski, który potrafił - jako jedyny - naprawdę Gerwazego przerazić podczas bijatyki sprowokowanej podczas biesiady w zamku. Różne są bowiem upodobania, śmiesznostki, atrybuty, rytuały czy natręctwa ludzi. Także bohaterowie Mickiewicza dlatego tak zapadają w pamięć, że kojarzymy ich z dziwactwami: Telimena trzyma w biurku plany Petersburga, Gerwazy wywija śmiercionośnym Scyzorykiem,  Jankielowi nikt nie dorównywał w grze na cymbałach, a Wojski? Śmiejemy się, że biegał z packą na muchy? Że muchmory zbierał? Ewentualnie podziwiamy za grę na rogu? To także, ale przecież Wojski nosi w rękawie ukryty nóż, którym nigdy nie chybia! I musi go nosić cały czas, bo kiedy trzeba, potrafi go użyć bynajmniej nie do ścinania owych muchomorów. Więc kiedy 

Wyciągnął z lekka na stół rękę, dłoń i palce,

Położył nóż na dłoni, trzonkiem do paznokcia

Indeksu, a żelazem zwrócony do łokcia, 

Potem reką w tył nieco wychyloną kiwał,

Niby bawiąc się, lecz się w Hrabiego wpatrywał.  

       .....Gerwazy jedyny raz w całym poemacie "uczuł w sercu trwogę" i zasłoniwszy Hrabiego ławą, umożliwił bezpieczne wycofanie się ze środka bijatyki.

     Drugi raz Wojski popisuje się swoimi umiejętnościami, gdy

.... zza stoła 

Machnął ręką na odlew; nóż w powietrzu świsnął

Między głowy i pierwej uderzył, niż błysnął.

Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci, 

Schylił się na bok Ryków i tak uszedł śmierci.

      Czyżby Wojski spudłował? Bynajmniej. To było tylko ostrzeżenie. Bez słowa, bez wrzasków. Zauważmy, że inni bohaterowie zanim zaatakują, oznajmiają to wrzaskami. Dobrzyńscy kłócą się i gardłują zanim ruszą "hajże, na Soplicę!", wspomniany Ryków dwukrotnie krzyczy "bunt! bunt!" i wzywa jegrów, Gerwazy, mściwy pieniacz, żyjący przeszłością, skrzypi zardzewiałymi zegarami dobrze wiedząc, do czego to doprowadzi, nawet stary bitewny wyjadacz ksiądz Robak woła: "Pal, Tadeuszku, pal jak w jasną świecę", a wystarczyła sekunda, by w zgiełku jednak major uniknął śmiercionośnej kuli. Tymczasem Wojski zachowuje spokój:

... cicho siedzący z przymrużonym okiem,

Zdawał się pogrążony w dumaniu głębokiem;

(........................................................)

Zażył dwakroć tabaki i przetarł powieki,

(........................................................)

Przypatrywał się zatem z ciekawością walce,

       .... i uderza znienacka, jak grom z jasnego nieba. 

Co właściwie wiemy o Wojskim? Gdzie nauczył się nożowniczej sztuki? Ile razy jej użył i przeciwko komu? Czy chcielibyśmy to wiedzieć? Wolimy go widzieć w aureoli komizmu, a wcale komiczny nie jest. Muchy gania? Owszem, ale przecież za sprawą swojej teorii o muchach (muchy - atrybut szatana: Belzebub - znaczy władca much) Wojski jest w jakimś konflikcie z plebanem! Powiedzieć by można w konflikcie teologicznym. Podobnie astrologiczne zainteresowania bohatera prowadzą do różnicy zdań z bezimiennym tutaj plebanem. Rzecz niepojęta, Wojski nie rzuca się w oczy jako działający na pierwszym planie bohater, ale zna się na wszystkim, dowodzi polowaniem, popisuje się ukrytymi umiejętnościami, zna się na tajemnicach gwiazd, kieruje całą kuchenną sztuką przygotowując ucztę i jako jedyny potrafi objaśnić symbolikę arcyserwisu. 

       Kim jest Wojski? Magiem? Wielkim Astrologiem? Szamanem Czasu? Demiurgiem Wiecznego Trwania? Mistrzem Bawolego Rogu "w mrocznym pogańskim lesie, nad trupem zabitego niedźwiedzia"? 

        W szeregu pytań można zadać jeszcze jedno: dlaczego zbierał muchomory? Poemat tego nie wyjaśnia, ale w kontekście wszystkich działań bohatera musimy wziąć pod uwagę, że nie robił tego z niewiedzy. Wojski, znający tajemny język puszczańskiego matecznika, nie mógł nie znać się na grzybach. Aż strach dociekać, do czego mu te muchomory mogły być potrzebne!


Jan Tomkowski: Pan Tadeusz - poemat metafizyczny. Wydawnictwo Ossolineum. Wrocław 2019.

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...