niedziela, 28 stycznia 2018

Misja Cecilii Bartoli

wtorek, 04 grudnia 2012 21:32
    
      Długo zbierałam się do posłuchania najnowszej płyty Cecilii Bartoli. Tak zupełnie mnie ona nie omijała za sprawą radiowej Dwójki, gdzie raz i drugi jakąś arię puszczono, a całej płycie poświęcono audycję wraz z wywiadem śpiewaczki, która opowiadała o fascynacji Agostino Steffanim (1654 - 1728). Z tej właśnie fascynacji powstała płyta zawierająca w większości po raz pierwszy nagrane kompozycje Steffaniego.
     Jak na kompozytora, którego trzeba odkrywać, jest Steffani postacią dość znaną, odnotowaną w wielu encyklopediach, a Colin Timms napisał o nim książkę biograficzną Steffani - erudyta baroku. Jak wynika ze źródeł, organista z Monachium, a następnie kapelmistrz dworski w Hannowerze, równolegle z komponowaniem robił karierę w hierarchii kościelnej, pełniąc różne zaszczytne funkcje, spełniając misje i piastując coraz wyższe stanowiska nadawane przez Stolicę Apostolską. Stąd właśnie oryginalny projekt okładki na płycie, która mnie w pierwszej chwili skojarzyła się ze słynnym filmem Misja. 


Photoshopowo "ogolona" głowa Bartoli z mocnym, drapieżnym spojrzeniem i zdecydowanym gestem, w stroju kapłana może wywoływać różne skojarzenia. Eksperymenty z własnym wizerunkiem nie są dla Bartoli niczym nowym, wcześniejszej płycie Sacrificium towarzyszyła bowiem jej piękna głowa nasadzona na posągowo rzeźbioną postać mężczyzny. 
       Wewnątrz książeczki (bardzo skromnej) dołączonej do płyty są jeszcze zdjęcia Cecilii Bartoli w stroju zwykłego księdza oraz jako biskupa, z amarantową piuską na głowie. Poza tym, że Steffani pełnił funkcję Wikariusza Apostolskiego Górnej i Dolnej Saksonii, był także biskupem tytularnym w Azji Mniejszej. Tak czy inaczej, postać ze wszech miar ciekawa, a nowa płyta ma pełnić misję odkrywania dla współczesnych zapomnianej muzyki kompozytora z przełomu XVII i XVIII wieku. 
       W realizacji nagrań, oprócz samej Cecilii, wzięli udział muzycy z zespołu  I Barocchisti pod Diego Fasolisem, Szwajcarski Chór Radia i Telewizji oraz w kilku duetach Philippe Jaroussky. 
       Słuchając nagrań rzeczywiście miałam kilka skojarzeń z Händlem, do którego Cecilia Bartoli z zachwytem Steffaniego porównuje. Jednak moja zbyt skromna znajomość samego Händla nie wystarcza, aby ocenić, na ile snucie takich analogii jest uprawnione, a na ile wynikają tylko z faktu, że w ogóle moja orientacja w muzyce dawnej jest zbyt słaba. Bo tego, że Sposa, mancar mi sento... Deh non far colle tue lagrime przywołała mi z pamięci echa  Händlowskiego Scherza infida (??), a słuchając Dell`alma stanca a raddolcir le tempre... (Niobe, królowa Teb) cały czas  miałam w uszach  Piangero la sorte mia Juliusza Cezara w Egipcie  na pewno niczym się sensownie wytłumaczyć nie da. 
       Natomiast co przypomina końcowe chóralne Non si parli che di fede Marka Aureliusza nie umiem powiedzieć, ale coś przypomina na pewno. Może kiedyś dojdę o co w tym wszystkim chodzi.
       Na razie znalazłam parę ładnych kawałków.  Są to raczej te spokojne, wolniejsze, liryczne i zadumane. W innych, bardziej wirtuozerskich, Cecilia Bartoli daje popis techniki, ale chyba nie mam nastroju na śledzenie, choćby tylko słuchowe, koloraturowych niezwykłości. Nie tym razem. 
       Jeszcze na koniec o duecie Bartoli - Jaroussky. Przysłuchiwałam się ich głosom i jestem zdezorientowana: niby pasują, a jednak... jakoś tak inaczej niż gdy Philippe śpiewa na przykład z Nurią Rial.   To znaczy cały czas wyraźnie słyszę osobno ich głosy, zasadniczo są tak bardzo różne, nie zlewają mi się.  Ale ładnie, bardzo ładnie.  Pewnie jeszcze nieraz posłucham tego krążka. 

      Noż, nie ma tych arii, które mnie się podobają. Znalazłam to:


To też w duecie - trochę śmieszne:


O, tutaj bardzo pięknie. Właśnie taką ją lubię najbardziej:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...