środa, 31 stycznia 2018

Oczy dookoła głowy

piątek, 30 sierpnia 2013 14:53

      Plan wykonany, nieważne, że nie ten, który miałam spisany na kartce. No prawie nie ten. Bo ja elastyczna jestem. A bywają nieprzewidziane okoliczności i nagłe natchnienia. A natchnienie ważna rzecz. Jak nie posłucham go od razu, odchodzi i zostaję sama ze swoim lenistwem. Koszmarna nuda. 
      W ten ostatni szalony weekend  miałam jeden twardy punkt programu - koncert w FN. O nim napisałam najpierw. Bo to było clou wszystkiego. A co wcześniej? Ano, dałam się uwieść smutnym mimom z festiwalowego plakatu i powędrowałam, jak się okazało, do teatralnej szatni ;-) O tym we wpisie poprzednim. A potem nastąpiła sobota. Wieczorem czeka koncert, więc co robić wcześniej? Wypadałoby jednak zająć umysł innymi bodźcami. Taaak, wypadałoby... Najlepiej nie planować, tylko mieć oczy otwarte. Miałam i co z tego wyszło? Na pewno nic zgodnego z higieną pracy umysłowej.
       Staromiejski Dom Kultury w dniach 24-25 sierpnia organizował IX Spotkania z Tańcem Dawnym Korowód. Warsztaty dla amatorów tańca i pokazy dla widzów odbywały się w Teatrze WARSawy na Rynku Nowego Miasta (w niedzielę pokazy przeniosły się do Wilanowa). Pytanie zasadnicze: kto dziś tańczy dawne ronda, pavany, menuety? O, jakie zdumienie. Na scenie pojawiły się zespoły złożone przeważnie z młodych i bardzo młodych ludzi. 
       Obejrzałam taneczny spektakl Lord Hay`s Masque Zespołu Tańca Dawnego Uniwersytetu Wrocławskiego, który był po prostu baśnią o zaklętych w drzewa rycerzach Apollina. Rzecz w sam raz dla dzieci, gdyby chcieć je zapoznać choćby fragmentarycznie z charakterem dawnych tańców, rytmem muzyki, a  przy tym baśniowe stroje działały na wyobraźnię. Z profesjonalnym pokazem wystąpiło trio Varsavia Galante, prezentując tańce dworu Ludwika XIV. Sam król był przez wiele lat niezłym tancerzem, dla którego pisał kompozycje Jean-Babtiste Lully. Zobaczylismy więc próbkę tanecznych królewskich popisów. A przy okazji ciekawe rzeczy zaobserwowałam. Prezentowane układy były po kole, inne w kwadracie, albo spiralne. Ale najciekawszy dla mnie był fakt, że tańce parami (oczywiście bez obejmowania się, do walca jeszcze daleka droga) są zawsze lustrzane, to znaczy tancerze wykonują kroki i gesty jak w lustrzanym odbiciu. I są to bardzo precyzyjne lustra. Każdy gest skopiowany, każde poruszenie dłoni. Właśnie, bo jest to taniec tyleż oparty na krokach, co na choreograficznym rozbujaniu rąk, cały czas uniesionych, balansujących, zrytmizowanych w takt muzyki. 
     Aby zaś nikomu się nie wydawało, że to taka prosta sprawa, zrobiłam zdjęcie zapisu nutowego i choreograficznego barokowego tańca, który Sylwia Majewska w swoim komentarzu, jakże adekwatnie, nazywa ptasimi śladami. 

taniec barokowy.JPG
     



         
               
     Ciekawe, co sprawia, że bardzo młodzi ludzie, tak na oko średnia wynosiła lat 20 lub niewiele więcej, interesują się tańcem dawnym, chcąc go ćwiczyć. Na tle współczesnych aspiracji większości to przecież takie niedzisiejsze, niezwykłe. Ba, ale takie samo pytanie można postawić młodym kameralistom dającym koncert w siedzibie Sinfonii Varsovii na Grochowskiej, gdzie popędziłam zaraz po tanecznych pokazach. W roli głównej wystąpił klarnet umiejętnie prezentowany przez Andrzeja Cieplińskiego, studenta I roku Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Towarzyszyli mu Aleksandra Szlaga na skrzypacach, Katarzyna Stasiewicz na wiolonczeli oraz Paweł Czarny na altówce. 
       Do pierwszego utworu, Kwartetu klarnetowego Krzysztofa Pendereckiego młodzi muzycy podeszli skupieni i poważni, chociaż Maestra nie było na sali. W każdym razie surowe miny nie wróżyły niczego dobrego. Tymczasem muzyka okazała się bardzo przyjemna, absolutnie do słuchania, klarnet brzmiał donośnie, dźwięcznie, energicznie. W następnym króciótkim Preludium na klarnet solotegoż samego kompozytora chyba już wszyscy na widowni polubili ten instrument. Po przerwie zabrzmiał radosny i bardzo melodyjny Kwintet na klarnet i kwartet smyczkowy Jeana Francaixa (w którym dołączyła do zespołu Katarzyna Seremak na skrzypcach). Młodzi wykonawcy pokazali emocje, radość muzykowania, co ważne, radość ze wspólnego muzykowania, a nie tylko każdy sobie nad własnym instrumentem. Zastanawiałam się wówczas, czy muzycy grają ze sobą stale, czy też tylko doraźnie, na okoliczność tego koncertu stworzyli kwartet i kwintet. Sprawiali wrażenie, że mogą z powodzeniem stworzyć pięknie rozwijający się kameralny zespół. Uśmiechali się porozumiewawczo, może w ten sposób dopingowali się nawzajem, w każdym razie publiczności udzieliła się atmosfera i na bis zagrali popularną melodię Śmiech Samuela. 
      Z Grochowskiej znowu do Centrum, do FN na wieczorny koncert. Czyli muzyka przez cały dzień. Oj, niedobrze dla mojej głowy, ale cóż zrobić, skoro takie atrakcje zewsząd czyhają na biedną prowincjuszkę? Toteż w niedzielę wypadało odpocząć. Ponoć człowiek najlepiej wypoczywa na tle zieleni, więc wybrałam się na Zielony Jazdów
      To już druga edycja weekendowych spotkań wakacyjnych organizowanych przez CSW. Od czerwca do września w kolejne weekendy podejmowane są akcje, warsztaty, kiermasze, dyskusje, pokazy filmowe, teatralne itp. kierujące uwagę na wartości ekologiczne, chyba mające zachęcić do wprowadzenia przynajmniej niektórych z nich do naszej codzienności. Choćby w dbaniu o sprawność ruchową poprzez udział w warsztatach tanecznych, albo w architekturze i wystroju wnętrz własnych mieszkań. Oczywiście w sposobie odżywiania się także, więc zajrzałam na kiermasz ziołowo-warzywny. Spróbowałam zupę z dyni i zakupiłam pęczek tymianku, którego akurat w swoim ogródku nie mam. Spacerując w cieniu parkowych drzew, obejrzałam kiermasz rzeczy używanych. Coś jak ciuchlandy, tylko że tam sprowadza się rzeczy z zagranicy, a tutaj sami mieszkańcy przynieśli rzeczy z własnej szafy, czasem własnoręcznie wykonane. Były oczywiście ubrania, torebki, ale też biżuteria, książki, eksponaty kolekcjonerskie, porcelana. Bardzo pożyteczna akcja. Taki bazar z rzeczami używanymi. Potrzebne jest miejsce, gdzie każdy może przynieść swoje niepotrzebne zasoby z szafy czy biblioteki lub kredensu, a inny poszukujący może je za przystępną cenę kupić. Na przykład satynowe poszewki na poduszki po 5 zł, albo fikuśne szaliczki i apaszki też w tej cenie. Różne torebki po 10 zł, porcelanowe filiżanki z talerzykami, w różnych wzorach, pojedyncze okazy po 20-30 zł. Byłam na targach kolekcjonerskich i widziałam, że tam ceny są cztery razy wyższe.
       A potem jeszcze kawa przed wyjazdem i  w drogę powrotną. Tak się skończył mój kulturalny weekend w stolicy, kawa podrożała, o! 
        
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...