środa, 31 stycznia 2018

Mistycznie się zasłuchałam

niedziela, 21 lipca 2013 1:48

      Do znudzenia będę powtarzać, że muzyka barokowa powinna być wykonywana w miejscach, do jakich ją stworzono, czyli w świątyniach. A jeszcze gdy jest to gotyckie sklepienie z niebem Wyspiańskiego, to niczego więcej nie trzeba. Zasłuchałam się mistycznie, w czym nie przeszkadzała nawet fruwająca marynarka Vaclava Luksa. 
      Nie mogę wyjść z podziwu, że Collegium 1704 wraz z Collegium Vocale działa dopiero od 2005 roku. W tak krótkim czasie dojść do mistrzostwa i stać się jednym z najlepszych europejskich zespołów wykonujących muzykę barokową, niebywałe. Niemała w tym zasługa założyciela zespołu i jego dyrygenta, Vaclava Luksa, który po ukończeniu Konserwatorium w Pilźnie i Akademii Muzycznej w Pradze, swoje zmiłowanie do muzyki dawnej rozwijał dodatkowo w Schola Cantorum Basiliensis, renomowanej szwajcarskiej uczelni i zarazem instytucji badawczej, z której między innymi wywodzą się Rene Jacobs, Jordi Savall, Andreas Scholl, Andrea Marcon czy Gustaw Leonhardt. 
       Muzycy Collegium tworzą jeden żywy grający organizm. Siedząc blisko widziałam, jak porozumiewają się wzrokiem,  często uśmiechają się do siebie nawzajem,  cały czas są tacy rozradowani. Jedna ze skrzypaczek uśmiechała się z zadowoleniem po każdym utworze, podobnież grający na organach. A dobór głosów w Collegium Vocale zachwyca harmonią, a przy tym każdy ze śpiewaków z powodzeniem radzi sobie jako solista. O Hanie Blažikovej (sopran) to ja już słyszałam i jej głos znam, ale w piątek 19 lipca okazało się, że każdy z zespołu świetnie sobie solowo radzi. Na skutek zmian programowych i zarazem zmian w obsadzie obok Hany Blažikovej wystąpili Vaclav Čížek (tenor) oraz Tomáš Král (bas). To znaczy tak mi się wydaje, bo w końcu trudno było się połapać. Inaczej jest w pierwotnym programie, inaczej na ulotce z wprowadzonymi zmianami, inaczej na stronie samego zespołu, a z zapowiedzi przed koncertem niewiele zrozumiałam. Jednak, jak było widać i słychać, nie ma to wielkiego znaczenia, bo wszyscy są doskonałymi muzykami, śpiewakami. Kiedy chór odpoczywał, siedząc sobie na krzesełkach z tyłu za orkiestrą, widziałam jak Vaclav Čížek w porywających fragmentach muzycznych "grał" sobie w powietrzu rękoma, próbując jeszcze wciągnąć do tej pantomimy kolegę. A tymczasem przejmująca muzyka wybrzmiewała wraz z  basowym nawoływaniem proroka Jeremiasza: Jerusalem, convertere ad Dominum Deum tuum. 
       To był Zelenka, główny powód do chwały Collegium 1704, zwany czeskim Bachem. Ale koncert odbył się w ramach Festiwalu Muzyki Polskiej, byli  więc kompozytorzy polscy: Marcin Mielczewski i Bartłomiej Pękiel. Mielczewski strasznie mi się podoba, odkąd go odkryli dla mnie Francuzi, o czym już pisałam. Czesi zaśpiewali równie porywająco, ale dopiero Vaclav Luksuświadomił mi - paradoksalnie, nie grając, nie śpiewając, tylko poprzez swój ekspresyjny sposób dyrygowania - ileż się dzieje w tej muzyce. Na pozór wygląda on na nieśmiałego chłopca w okularach, ale za pulpitem zamienia się w wulkan energii. Bo czegóż on nie wyprawiał: stawał na palcach, wyciągał ramiona w górę i do poszczególnych muzyków, chcąc prawie razem z nimi grać, odchylał się do tyłu i do przodu, robił młynka dłońmi  dla podkręcenia lub zmiany tempa, śpiewał oczywiście razem z chórem. 
        W filmie Dzieci gorszego Boga jest scena, gdy głuchoniema Sarah  prosi Jamesa, który słucha muzyki, by jej wytłumaczył, czym jest muzyka. On próbuje to zrobić, ale nieudolnie. Jego gesty są tak niedoskonałe. Myślę, że Vaclav Luks świetnie by sobie z tym poradził. Momentami niemal przeczył grawitacji. Bo jak można zachować równowagę, gdy się stoi na palcach, mając ugięte nogi w kolanach i jednocześnie tułów odchylając do tyłu, a rękami wymachując w górze, jakby chciał objąć wszystkich w ramionami. No nie wiem, to jakaś wyższa szkoła dyrygenckiej akrobatyki. A jeszcze nadążał z przewracaniem kartek partytury. 
      Po Triumphalis dies i Missa Tirumphalis Mielczewskiego, w których tyle się działo, nastąpił  - po zmianach programowych, bo pierwotnie miał być Gorczycki - Bartłomiej Pękiel (Missa a 14, Kyrie, Gloria). Mileczewski  dramatyczny, dynamiczny, pełen ekspresji, natomiast Pękiel jakby bardziej stonowany, dramatyczny, ale inaczej. Z większym dostojeństwem wznoszący modły pod gotyckie sklepienie Bazyliki Franciszkańskiej rozgwieżdżone freskami przez Stanisława Wyspiańskiego. 
      A na koniec, na koniec, oczywiście, jakżeby inaczej, Miserere c-moll, sześcioczęściowa kantata Jana Dismasa Zelenki na sopran solo, chór i orkiestrę. Tutaj zaprezentowała się w pełnym brzmieniu Hana Blažiková. Drobna, szczuplutka, burza długich ciemnych włosów, czarna suknia i głos. A gdzie ona sama? 
Nie znajduję zadowalających nagrań. Szkoda. Wszystko to tylko atrapy tego, co zabrzmiało w piątkowym koncercie.
Fragment Miserere c-moll

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...