niedziela, 28 stycznia 2018

Historia alternatywna

piątek, 18 stycznia 2013 13:53

     Kto by się spodziewał, że nadal w XXI wieku  będą odkrywane zaginione rękopisy?  Wydawałoby się, że już co było do odkrycia, odkryto, co  się dało odnaleźć, odnaleziono, a co zaginęło, zaginęło bezpowrotnie. Widać Bułhakow miał rację, twierdząc, że rękopisy nie płoną, nawet jeśli historia wiele razy tragicznie doświadczała  książki układając z nich stosy, skoro po 270. latach od premiery, całkiem niedawno, bo w 2002 roku, odkryto zaginioną partyturę Motezumy Antonia Vivaldiego. Najpierw rękopis zauważono w Kijowie, dokąd zbiory zostały w czasie II wojny światowej wywiezione z Berlina przez Armię Czerwoną. Po zwróceniu ich do Singakademie dokładne zbadanie pozwoliło stwierdzić, że jest to zaginiona opera Vivaldiego.
        Premiera Motezumy miała miejsce 14 listopada 1733 r. Po niespodziewanym odkryciu  fragmentów rękopisu w bibliotece muzycznej Singakademie w Berlinie wersję koncertową opery pod kierownictwem Federico Marii Sardellego wykonano 11 czerwca 2005 r. w Rotterdamie. Natomiast wczoraj, 17 stycznia Sardelli wraz ze swoim zespołem Modo Antiquo zaprezentował Motezumę w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. (Oczywiście, jak zwykle musiało to być w środku tygodnia, żebym nie mogła pojechać..)
      Mimo niekompletności partytury od momentu odnalezienia opera była wystawiana kilkakrotnie. Niektórzy uzupełniają brakujące sceny, inni, jak Federico Maria Sardelli, ograniczają się do tego, co ocalało i jest autentyczną kompozycją Vivaldiego. Niekompletny akt I, chyba w całości (?) akt II oraz akt III bez początku i bez scen końcowych oraz z zastępczą uwerturą w doborowej obsadzie i wykonaniu przez  niezrównany zespół Modo Antiquo i tak wywiera mocne wrażenie. Przy założeniu, że zgodnie z duchem epoki opera musiała się kończyć szczęśliwie, zawieszając wiedzę o smutnym końcu imperium dumnych Azteków, wypada po prostu zaakceptować piękno warstwy muzycznej.
      Rzecz dzieje się zapewne w 1519 roku, w którym Fernando(Hernan, Hernando) Cortes ląduje na ziemach Azteków, podbijając imperium Montezumy (Moctezuma, w partyturze Vivaldiego - Motezuma), kładąc tym samym podwaliny pod przyszłe państwo - Meksyk. Ówczesny panujący Montezuma II uważany jest za największego władcę Azteków, który w latach swojego panowania (1502-1520) doprowadził imperium do świetności tak gwałtownie przerwanej przez najazd konkwistadorów. Autor libretta, Girolamo Giusti, wprowadza do akcji młodszego brata Fernanda,  Ramira, aby móc rozwinąć wątek romansowy, który doprowadzi do szczęśliwego zakończenia. Zupełnie niezgodnie z historią Montezuma abdykuje (w rzeczywistości został zamordowany) oddając kraj we władanie córki Teutile i zięcia Ramira. Jak do tego dochodzi w szczegółach nie wiadomo, ponieważ tych scen brakuje. Po drodze mamy różne dramatyczne zwroty akcji, jak zwycięstwa jednej strony, klęski drugiej, zamiary samobójstwa, pojedynek Montezumy z Fernandem, aresztowanie, próba złożenia w ofierze córki Montezumy, Teutili,  na podobieństwo ofiary z Ifigenii, córki Agamemnona z mitu o wojnie trojańskiej, pomyłkowe podpalenie króla  zamiast jego córki, i cudowne ocalenie tegoż. Sam pomysł małżeństwa  hiszpańskeigo konkwistadora z aztecką księżniczką nie stoi w sprzeczności z historią, ponieważ takie związki stanowią początek wielu świetnych meksykańskich rodów. Między innymi córka Montezumy, po upadku imperium azteckiego, przeszła na katolicyzm przyjmując imię Isabel i wyszła za mąż za Alonso de Grado. Po jego śmierci z nieformalnego związku z Cortesem urodziła córkę - Leonorę Cortes Montezumę. 

Obsada:
Motezuma, władca Meksyku - Ugo Guagliardo (bas) 
Mitrena, jego żona -  Delphine Galou (kontralt)
Asprano, generał meksykański - Roberta Invernizzi (sopran) (w wersji oryginalnej śpiewał kastrat)
Fernando Cortes, generał wojsk hiszpańskich - David Hansen (kontratenor) (w wersji oryginalnej śpiewał kastrat)
Ramiro, młodszy brat Fernanda - Eugenia Burgoyne (mezzosopran)
Teutile, córka Motezumy -  Silvia Vajente (sopran)

      Na zakończenie  polskiej premiery nastąpiły jeszcze dwa bisy w wykonaniu Delphine Galou i Roberty Invernizzi. Z całej obsady właśnie Delphine Galou zachwyciła mnie najbardziej. W transmisji radiowej jej głos wydawał się najbardziej czytelny. Jest to też  wynikiem ciekawych  arii skomponowanych dla  Mitreny, której partię śpiewała.  I szkoda, że nie ma na tubie nagrań tej wersji i w tej obsadzie tak niespodziewanie odkrytego dzieła. 

    Dlatego coś w zastępstwie, propozycja innej realizacji, dająca obraz jak mogłaby wyglądać opera w pełnej wersji scenicznej.


 Oooo, jeeest!!! Kraków górą!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...