czwartek, 25 stycznia 2018

Trzy wystawy, dwa koncerty i teatr

niedziela, 26 sierpnia 2012 20:43

       Gdzie znaleźć współczesne malarstwo? Najlepiej u samego źródła, w Domu Artysty Plastyka na Mazowieckiej. Zaintrygowała mnie informacja, że Zofia Matuszczyk-Cygańska uprawiała nie tylko malarstwo, lecz wykonywała też gobeliny. Jej malarstwo jest wyraźnie zgeometryzowane, mimo tytułów sugerujących, że obraz przedstawia konkretne rzeczy i przestrzenie. Płótna zapełnione są  kolorowymi kwadracikami lub innymi kształtami geometrycznymi często z wyraziście zaznaczonym konturem. Można w nich czasem dopatrzeć się, o ile sama autorka tego chce, znajomych kształtów np. kwiatów. Dominują kolory jasne, żywe, choć malarka nie stroni od ciemniejszych tonacji.
   
Kanarki - gdzie one są?

Pejzaż górski - hmmm, trzeba wysilić wyobraźnię, żeby góry tutaj zobaczyć

Tutaj przynajmniej kwiaty przypominają kwiaty

       Gobeliny Zofii Matuszczyk-Cygańskiej  natomiast przykuwają uwagę liniami falistymi,  zaokrągleniami, kołową kompozycją i całkowicie abstrakcyjnie wyrażoną rzeczywistością o charakterze raczej emocjonalnym i wyobraźnią, co zresztą jest ujawnione w tytułach. Ich format jest znacznie większy niż obrazów i zostały powieszone dość wysoko, stąd na zdjęciach robionych od dołu wychodzi skrót perspektywiczny, ale i tak można dostrzec ich kolorowe, bajkowe  rozedrganie kolorystyczne.
 
Gobelin pod tytułem Żar

Gobelin Bajka

       W sali obok natomiast wystawa o znaczącym tytule Synestazja Sergiusza Pyrka Perkowskiego.  Obrazy również wykorzystujące  formy geometryczne, ale jakże inaczej. Autor nawiązuje w nich do zjawiska synestezji, chcąc poprzez obraz wywołać (?) w odbiorcy obok wrażeń wzrokowych także słuchowe, dźwiękowe. Wyraźnie czytelnym motywem jest perkusja i jej instrumenty, które rozpoznać można w kolistych kształtach na obrazach. Obok tego zaś mamy zestawienie mocnych, kontrastowych barw, w ogóle wielobarwność jest tutaj uderzająca. Obrazy nie są zatytułowane, więc przy okazji, uruchamiając wyobraźnię dźwiękową odbiorca może sam nadawać tytuły, co też uczyniłam.

Synestezja perkusyjna

Synestezja rytmiczna

       W zupełne inny nastrój wprowadza plenerowa wystawa plakatów i fotografii Leszka Mądzika prezentowana na ogrodzeniu Parku Łazienkowskiego. Leszek Mądzik w swojej działalności plastyczno-teatralnej od lat realizowanej poprzez Scenę Plastyczną KUL obraca się w kręgu najistotniejszych problemów człowieka: czasu, przemijania, śmierci, człowieczeństwa. Artysta przyznaje, że właśnie czas i związane z nim niepokoje egzystencjalne są najważniejszym motywem jego twórczości. Poruszające zestawienia życia i motywów vanitas, klasycznych rzeźb ze współczesnym pejzażem, postaci ludzkich z martwą naturą pobudzają do refleksji, do zatrzymania się w życiowym wyścigu. Twórczość Leszka Mądzika według mnie wpisuje się w kontynuację od wieków realizowanego nurtu  przypominającego od czasów biblijnych o marności wszystkiego, co nas otacza.





I na koniec dla mnie aboslutnie wstrząsające:
Zatytułowałabym jednym słowem: Vanitas

        Jan Lisiecki ma 17 lat i już podpisany kontrakt płytowy z Deutsche Grammophon. Na festiwalu Chopin i jego Europa wystąpił po raz piąty. O Lisieckim można znaleźć mnóstwo informacji na wielu internetowych stronach. O jego polskim pochodzeniu, przyspieszonej edukacji szkolnej, stypendiach, nagrodach, nagraniach i koncertach na całym świecie. W piątek 24 sierpnia w FN zagrał Koncert fortepianowy a-moll Roberta Schumanna, a na bis bardzo spokojne, wyciszające, delikatne Preludium z I Partity Bacha. Nie chodzi wcale o to, że ekscytujące jest słuchać jak gra młody pianista, którego kariera koncertowa rozpoczęła się w wieku 9 lat ani też doszukiwać się na siłę w jego występach szaleństw młodości. Dla mnie osobiście fascynujące jest śledzić jego rozwój, poznawać kolejne nagrania, a na koncercie Lisieckiego byłam po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni.


       Występ Lisieckiego był jednym z trzech, środkowym, punktem programu koncertu. Na początek Sinfonia Varsovia pod Christianem Zachariasem zaprezentowała w sposób naprawdę porywający Uwerturę Es-dur Ignacego Jana Paderewskiego. Ten początek naprawdę wprowadził mnie, a myślę, że i innych słuchaczy w pozytywny nastrój i rozbudził oczekiwania na więcej. Niestety, po przerwie, IV Symfonia Roberta Schumanna niemal pozbawiła oddechu narzuconym przez dyrygenta tempem. Nie wiem, może fakt, że wcześniej w Koncercie fortepianowym podczas krótkiej przerwy między częściami paru osobom się zdawało, że to już koniec i zaczęli bić brawo, spowodował, że tym razem Zacharias w ogóle nie robił przerw, co najwyżej sekundowe na jedno zatrzymanie ręki w powietrzu. W trzeciej (chyba?) części a może i chwilami w innych momentach cały ten Schumann zabrzmiał mi prawie po wagnerowsku. W każdym razie było to dość oryginalne wykonanie, podobnie jak i sposób dyrygowania Zachariasa: coś między musztrą wojskową a poranną gimnastyką, co nie znaczy, że mi się nie podobało. Zawsze mi się podoba, jak ktoś ma swój własny osobisty, rozpoznawalny styl.

      Dla kontrastu następny koncert był bardzo kameralny. W roli głównej puzon z towarzyszeniem fortepianu – przedostatni z letnich koncertów na Grochowskiej w siedzibie orkiestry Sinfonia Varsovia. Na puzonie grali Ewa Harasimiuk i Marek Żwirdowski, na fortepianie Agnieszka Kopacka. Przyznam, że puzon w roli solowej słyszałam po raz pierwszy i nowością było dla mnie, ze na puzon pisano nawet specjalne kompozycje, jak Koncert B-dur na puzon i fortepian Rimskiego-Korsakowa czy Kazimierza Serockiego Sonatinę na puzon i fortepian. Tą ostatnią Marek Żwirdowski wirtuozowsko zakończył bardzo przyjemny i udany koncert. Udany tym bardziej, że organizatorzy sprawili mi dwa prezenty: wylosowałam płytę oraz wszystkim obecnym wręczano karteczki uprawniające do bezpłatnych zaproszeń na dwa koncerty w ramach wrześniowych Szalonych Dni Muzyki, ooo!

       Teatralne zwieńczenie kulturalnej soboty miało miejsce w Arkadach Kubickiego, gdzie w ramach  Królewskich Arkad Sztuki wystąpił teatr pantomimy Mimo. Na spektaklu pt. Komediancinaprawdę można było i pośmiać się i wzruszyć. Wiele spektakli oglądanych ostatnimi czasy wcale mi się nie podobało, reżyserzy silą się na jakąś wydumaną awangardę, nie wystawiając tego, co napisał Szekspir czy Molier, lecz tworząc z ich tekstów własne wariacje nie wiadomo o czym. Po ostatnich doświadczeniach już prawie dochodziłam do smutnego wniosku, że ja właściwie teatru nie lubię. Na szczęście występ Mimo przywrócił mi wiarę w to, że teatr może dostarczać także dzisiaj pięknych wzruszeń. Komedianci to spektakl składający się z kilku scen łączących się w opowieść o wędrownej trupie, która w pewnym mieście otrzymuje zgodę na występy. Widzimy jak aktorzy z większym lub mniejszym entuzjazmem przygotowują się do wyjścia na scenę, jak czasem im występ wychodzi, a czasem się nie udaje, jak życie osobiste przeplata się z wątkami granymi na scenie. Ponieważ była to pantomima, można było podziwiać całkiem zrozumiałą ekspresję ruchową i mimiczną aktorów, rozpoznając w kolejnych scenach klisze z filmów np. z Charliem Chaplinem, powszechnie znane komediowe gagi. Absolutną rewelacją było odegranie scenki, w której troje aktorów wcielało się w marionetki. Była to najbardziej wzruszająca scena, za którą aktorzy otrzymali największe brawa. A na zakończenie trupa powiększyła się o dodatkowego aktora, wciągniętego do zabawy z pierwszego rzędu widzów.
     Komedianci teatru Mimo przywrócili mi wiarę w teatr. To może jeszcze nie wszystko stracone?
   Bardzo niewyraźne zdjęcia, ponieważ nie umiem robić w ruchu.




PS Konkurs bez nagród :-)
Który obraz wstawiłam sobie jako tapetę na monitorze? Długo się zastanawiałam. Wstawiłam jeden, a potem zmieniłam. Więc ostatecznie który?...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...