poniedziałek, 05 września 2011 17:03
Tylko on potrafił mnie zatrzymać nawet na środku chodnika, wyrywając na kilka minut z pośpiechu. To on pokazał mi jak się śpiewa. Jego głos nauczyłam się bezbłędnie rozpoznawać jako pierwszy w każdym repertuarze. To on sprawił, że po raz pierwszy miałam łzy w oczach tylko dlatego, że coś było tak bardzo piękne. A kiedy po raz pierwszy usłyszałam jak śpiewa Caruso, przez pół dnia miałam ściśnięte gardło ze wzruszenia. Dzięki niemu pokochałam operę.
Jutro - 6 września - mija czwarta rocznica jego śmierci.
Luciano Pavarotti
(Otwarcie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie)
To była zdumiewająca intuicja, całkowicie nieświadoma. Nie pamiętałam przecież dokładnej daty śmierci Pavarottiego i nie mam takich dat spisanych gdzieś w kalendarzu, żeby codziennie rano sprawdzać. Ale od powrotu z pracy moje myśli wciąż krążyły wokół Luciano, w uszach miałam jego głos... sama byłam zdziwiona, dlaczego, z jakiego powodu, bo ostatnio nawet go nie słuchałam. W końcu pomyślałam, że w takim razie, skoro sam się przypomniał, posłucham jego cudownego, potężnego głosu, a przy okazji zajrzałam do źródeł pisanych. Gdy zobaczyłam datę śmierci - 6 września, czyli jutro - zaniemówiłam z wrażenia. Normalnie mną wstrząsnęło. To nie mógł być tylko przypadek. Pisałam już, nie wierzę w przypadki.
Zaklinacz słońca:-)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz