poniedziałek, 12 września 2011 1:34
Gdy się żyje w ciągłych rozjazdach, bez przerwy się przemieszczając tam i z powrotem, nie ma siły, aby zawsze o wszystkim pamiętać i wszystko wziąć. Niemal nawykowo, patrząc na przesuwający się pejzaż, zaczynam robić remanent pamięci pod kątem hasła: "czego to ja dzisiaj zapomniałam wziąć?" Może być niewesoło, gdy zapomni się karty do bankomatu wraz z kodami do elektronicznych przelewów, ale jakoś to przeżyję. Chyba...
Natomiast pozostawienia mojego "niezbędnika" w postaci specjalnego kalendarza, gdzie zapisuję swoje wrażenia z koncertów, oper i symfonii, plany wyjazdów na spektakle, opery i recitale, numery rezerwacji biletów (!), daty transmisji, telefony do filharmonii i teatrów, notatki na wszelkie okołomuzyczne tematy... Nie, tego nie przeżyję. Chyba...
A słuchałam właśnie w sobotę transmisji z Londynu ostatniego w tym roku koncertu BBC Proms. Komentowali Agata Kwiecińska i Marcin Majchrowski. Lubię słuchać Majchrowskiego, bo ma czasami tak celne powiedzenia, że niczego już tłumaczyć nie trzeba. Jest laureatem Złotego Mikrofonu zresztą. W sobotę, odnosząc się do promenadowego zwyczaju śpiewania podczas ostatniego koncertu tekstów specjalnie na te okazję przygotowanych przez promersów (promersi – słuchacze stojący; są tacy, którzy za punkt honoru uważają dostać się na wszystkie koncerty festiwalu, a trwa on co roku przez dwa letnie miesiące (Sic!), posłużył się określeniem „kicz absolutny”. Strasznie mi się to spodobało, bo faktycznie, poezja najwyższych lotów to nie była. A pod koniec obowiązkowo widownia śpiewa wraz z solistką (sopranową), a jako ostatni punkt programu rozbrzmiewa stara szkocka pieśń w wykonaniu tylko publiczności.
Ale nie o tym miało być. Przynajmniej w moim notatniku nie o tym było. Szykując się na twarde słuchanie niemal do północy, wypiłam mocną kawę. Mianowicie w pierwszej części koncertu z przyjemnością wysłuchałam Cudownego Mandaryna Beli Bartoka. Natomiast późniejsza aria Brunhildy ze Zmierzchu bogów Wagneraw wykonaniu Susan Bullock, mimo solennego postanowienia i kawy, zwyczajnie mnie uśpiła. A to takie dramatyczne przecież! Odwaga, żądza władzy, podstęp, zdrada, zemsta, demoniczność – wszystko to miesza się w tetralogii Pierścień Nibelunga Wagnera w proporcjach iście gigantycznych. Ponad szesnaście godzin muzyki: Złoto Renu - 1 akt, Walkiria – 3 akty, Zygfryd – 3 akty i Zmierzch bogów – 3 akty. W zasadzie dzieło powinno być wystawiane w ciągu trzech dni pod rząd. Słyszałam nawet o takich projektach, jak wykonanie całości w ciągu jednego dnia, ale kto to wytrzyma?! Ja na pewno do Wagnera jeszcze nie dorosłam. Dlatego usłyszałam początek arii, a potem… obudził mnie gromko brzmiący fortepian pod uderzeniami Lang Langa, grającego I Koncert fortepianowy Franciszka Liszta. Jako drugi utwór chiński pianista zagrał Wielkiego Poloneza Es-dur Chopina. Tylko gdzieś tym polonezem popędził za daleko, pewnie w stepy Azji, a ja znowu zostałam ze swoim zdezorientowaniem. I nie było Andante spianato.
Tak więc podczas ostatniego dnia na BBC Proms pojawił się polski akcent, może nieco cudaczny, ale był. A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć do… drugiego mojego notatnika, który na szczęście jeszcze się nie zawieruszył.
Opera Lodoiska Luigiego Cherubiniego (premiera 18 lipca 1791r.) z librettem Gilette-Loraux (na podstawie powieści Jean-Baptiste Jouvet de Courray`a) miała akcję przeniesioną do Polski, nawiązującą do rozbiorów, a właściwie do pierwszego rozbioru.
Jedyna opera Beethovena – Fidelio – opiera się na sztuce Leonore ou L`amour cojnugal Jeana Nicolasa Bouilly`ego – a jej akcja pierwotnie działa się w Polsce. Później akcję sztuki i zarazem opery przeniesiono do Hiszpanii.
Pierwszym odtwórcą roli Borysa Godunowa z opery Musorgskiego w Metropolitan Opera (1913 r.) był Adam Didur – polski bas. Śpiewał w MET przez 25 lat.
W 1893 r. w Białymstoku urodziła się Rosa Raisa, sopran, pierwsza odtwórczyni księżniczki Turandot z opery Giacomo Pucciniego (prapremiera – La Scala 1926 r.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz