niedziela, 08 maja 2011 22:03
Niegdyś, przed wielu laty zdarzyło mi się zatrzymać w małym osiedlowym sklepiku, w którym z włączonego radia płynął niesamowity głos śpiewaka. "Kto tak pięknie śpiewa?" zapytałam w duchu i, mimo że niczego nie kupowałam, zostałam, żeby wysłuchać do końca i dowiedzieć się z komentarza, kim jest wykonawca. Tak poznałam Pavarottiego.
Dzisiaj to pytanie przypomniało mi się, gdy słuchałam Symfonii nr 2 c-moll Antona Brucknera w wykonaniu Polskiej Orkiestry Radiowej pod batutą Christopha Campestriniego. Mimowolnie zadumałam się nad mistrzostwem wykonania utworu, który sam kompozytor zmieniał co najmniej cztery razy, istnieją więc niejako cztery jego wersje. Campestrini, dyrygent austriacki (nazwisko zupełnie nieaustriackie, raczej włoskie), przestudiował wszystkie wersje i skompilował z nich... piątą, układajac w jednolitą całość swojego autorskiego pomysłu. Można więc powiedzieć, że była to kolejna premiera dzieła, skomponowanego w wersji pierwotnej w roku 1872.
Środkowa dynamiczna część smyczkowa, zakończona mocnym uderzeniem instrumentów dętych i kotłów, sprawiała wrażenie wznoszenia się na wyżyny ekstatycznego uniesienia. Bo w muzyce, prawdziwie wielkiej muzyce jest zawarty - jak pisał Bohdan Pociej - pierwiastek boskiego szaleństwa. Anton Bruckner zaś to nie tylko wielki kompozytor, ale też twórca wyraźnie religijny. Grać doskonale pod względem technicznym to za mało, aby ów pierwiastek wydobyć.
Christoph Campestrini ceni sobie współpracę z polskimi muzykami (bywał już w Polsce kilkakrotnie) właśnie dlatego, że nie zatrzymują się na czysto technicznej stronie gry. Chodzi nie tylko o to, żeby zagrać, ale też o to, żeby przeżyć. Wydobyć najgłębszą myśl kompozytora. I chyba dlatego, mimo że widziałam kto i co gra, podczas koncertu kołatalo mi w głowie pytanie: Kto tak pięknie gra?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz