środa, 17 stycznia 2018

Ile Szekspira w Szekspirze?

niedziela, 30 stycznia 2011 14:41        

       Wybierając się do Teatru Narodowego w Warszawie na "Otella", nie należy oczekiwać, że dane nam będzie obejrzeć i posłuchać Szekspira. We współczesnych realizacjach powszechne jest dość nonszalanckie podejście do tekstu, a nawet - śmiem twierdzić - do samego ducha i idei oryginalnej klasycznej dramaturgii. 
     Teatr współczesny zapomniał o słowie, które powinno być nośnikiem treści. Tymczasem emocje, namiętności, szaleństwo oddaje się li tylko poprzez akrobatykę ciała i gestu, poprzez mimiczne paroksyzmy twarzy instrumentalizowane nieartykułowanymi czasami warknięciami, szczeknięciami i wrzaskiem.
     Kim jest Otello Radziwiłowicza w realizacji Teatru Narodowegoreżyserowanej przez Agnieszkę Olsten? Człowiekiem opanowanym przez szaleństwo zazdrości, złamanej dumy i zranionego poczucia męskości czy też zwykłym szowinistycznym egoistą  z przerośniętym "ego", który w kluczowym momencie emocjonalnego kryzysu popada w histerię połączoną z zawałem serca i atakiem epilepsji? Patrząc na tę scenę, mogę bohaterowi współczuć, mogę mieć nad nim litość, ale od strony aktorskiej mnie to nie przekonuje. Cały czas mam bowiem świadomość dobitnej umowności odczytania sztuki.  Kiedy Szekspir pisze o szaleństwie zazdrości Otella - wierzę mu; kiedy widzę na scenie miotającego się Otella -Radziwiłowicza - nie wierzę. 
     Tak samo Jago - Bonaszewski, którego nadaktywność ruchowa przypomina ucznia z syndromem ADHD. Jego fizyczna nadekspresywność, machanie rękami jakby oganiał się od szarańczy wzbudza niesmak nie w stosunku do postaci, która jest wyjątkowo wredną osobistością tak w sztuce, jak na scenie, lecz wobec chybionych pomysłów reżyserii. Bo o co w tym wszystkim chodzi? Żadnej z tych postaci nie da się zrozumieć, z żadną utożsamić, w żadnej zobaczyć siebie. Jeśli zadaniem współczesnego teatru jest pokazanie, że społeczeństwo składa się z szaleńców, to faktycznie cel został osiągnięty. Tylko po co angażować do tego Szekspira? A poza tym, żeby dojść do takiej konstatacji, nie trzeba chodzić do teatru, wystarczy się przyjrzeć ludziom wokół. A ja nie chcę, żeby teatr zastępował mi rzeczywistość.
     Marzę, żeby można było przeżyć katharsis, ale tego już dawno we współczesnym teatrze nie ma. Co więc jest? Nie bardzo wiem, nie rozumiem.  sztuka teatralna przestała skupiać się na tym, co uniwersalne, ponadczasowe. Oglądam na scenie przypadki szczególne, z których nic nie wynika.  Coś jak telenowela, tylko nie w odcinkach. 
     Unowocześnianie klasyki sprowadza się do poszatkowania tekstu, wyrzucania całych aktów (brak aktu 1), poprzestawiania scen i dialogów oraz wprowadzenia zachowań, których w oryginale nie ma. Czym zawinił Kasjo na przykład? W oryginale wypił za dużo, biegał wściekły za Rodrygiem (świadomie zresztą sprowokowany) i szarpał się z Montano, który zarzuca mu pijaństwo. Tymczasem na scenie TN oglądamy, że nie wiadomo, dlaczego zabija butelką po winie śpiącego przy stole Montano, a potem go gwałci. Co z tego ma wynikać? Co dodaje do rysu postaci i do sensu sztuki? Że Kasjo ma osobowość kompulsywną, nad którą nie potrafi zapanować?
     Czy to jest nowe odczytanie Szekspira, czy raczej Szekspir jaki się reżyserce wydaje? A może Szekspir "jaki byłby dzisiaj"? Tylko że owe indywidualne, reżyserskie poszukiwania i eksperymenty dla mnie nie są przekonujące. Bo jak się zamierza diagnozować współczesność w jej wynaturzeniach, wypadałoby sięgnąć po sztuki współczesne, a nie katować klasyczny tekst. Kiedy idę do teatru na Szekspira, chciałabym zobaczyć i usłyszeć Szekspira, a nie jego karykaturę. 

2 komentarze:

  1. Sztuki nie widziałam,ale zgadzam się z Tobą co do końcowych zdań.

    OdpowiedzUsuń
  2. Samo się nasuwa,gdy ogląda się niektóre "rewolucyjne" pomysły współczesnych reżyserów

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...