sobota, 20 stycznia 2018

Wędrując po zaświatach

czwartek, 18 sierpnia 2011 15:01

     Dwa olbrzymie koncerty jednego wieczora to zbyt wiele emocji i wrażeń. Najpierw X Symfonia Gustava Mahlera w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Wrocławskiej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka, później chóralno-orkiestrowe Niemieckie RequiemJohannesa Brahmsa, prowadzone pewną ręką Philippe`a Herreweghe w Bazylice  Św.  Krzyża w Warszawie.
       Najpierw Mahler wbił mnie w ziemię, rozbił na miazgę, podeptał i rozwiał jak proch. To nic, że zdążył zorkiestrować tylko jedną część Symfonii, a reszta wciąż jest tylko propozycją wykonawczą Derycka Cooke`a z 1972 roku. X Symfonia nadal czeka na pełną orkiestrację w duchu kompozytora, ale nieważne. I tak robi wrażenie, a może tym bardziej, gdy się słucha wiedząc, że autor nie zdążył. Jak by wyglądało, gdyby sam doprowadził rzecz do końca? Jak by brzmiała? Mniej? Bardziej dramatycznie? Jeśli już teraz, w tym kształcie, wdeptał mnie w ziemię, co by się stało wówczas?
      Zasłuchałam się. Najpierw mnie rozbudził, rozkojarzył, rozdrażnił niemal, zirytował, a potem... Potem przeniosłam się w inny wymiar. Nie sposób nie poczuć szaleństwa, jakie towarzyszyło kompozytorowi podczas komponowania utworu; nie sposób zapomnieć o upiornym tańcu z szatanem, w jakim wirował Mahler.  Czym musi być życie, aby komponować taką muzykę? To nie może być życie spokojne, uładozne, bezpieczne i ... nijakie, zamknięte w czterech ścianach egoizmu.


      A potem Niemieckie Requiem 35-letniego Johannesa Brahmsa w doborowym wykonaniu. Religijny utwór kontemplacyjny, jak określił je Herreweghe. Oba koncerty w Warszawie na początek VII Festiwalu Chopin i jego Europa. Gdybym tam była osobiście, mogłabym fizycznie uczestniczyć tylko w jednym; słuchając transmisji w Dwójce, wysłuchałam obu. Ogłuszyło mnie. Dzieła tak różne, a tak podobne: zaświatowe. Mahler wprowadza w mistyczny wymiar istnienia. Idąc za nim, za jego muzyką, nie można zatrzymać się na progu, zajrzeć za drzwi i się odwrócić. Trzeba pójść do końca, na oślep, nie wiedząc dokąd nas poprowadzi. Poszłam. I gdzie byłam? Gdzieś ponad światem i poza skończonością, poza granicą martwego kamienia. Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna.
       Reqiuem Brahmsa oprowadza po światach za bramą śmierci. A tam wcale nie jest tak smutną i źle, jak się potocznie wydaje. Czułam się całkiem dobrze. Ten proch mój rozwiany gdzieś po Mahlerowskich podróżach międzygwiezdnych zebrał się w sobie i powstał z martwych.  Wykonawcami była między innymi Orkiestra Pól Elizejskich, prowadzona od dwóch lat zresztą przez Herreweghe. Czyż to nie najwłaściwsza nazwa dla orkiestry? Wiedziałam, że muzyka jest zawsze przeciw śmierci. 
       Nocami spoglądamy na rozgwieżdżone niebo podziwiając gwiazdy, które już dawno zgasły, choć ich blask wciąż przemierza kosmos. Wszechświat jest pełen martwych gwiazd, a muzyka trwa. Ars longa, vita brevis.

16 sierpnia 2011
Transmisja z Filharmonii Narodowej
      VII Międzynarodowy Festiwal Chopin i jego Europa 
       Gustav Mahler X Symfonia Fis-dur
       Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Wrocławskiej im. Witolda Lutosławskiego, dyr. Jacek Kaspszyk

Transmisja z Bazyliki św. Krzyża w Warszawie
      VII Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Chopin i jego Europa
       Johannes Brahms Niemieckie Requiem op. 45
       Wyk. Ilse Eerens – sopran, Andrew Foster-Williams – baryton, Collegium Vocale Gent i Accademia Chigiana Siena, Orchestre des Champs-Élysées, dyr. Philippe Herreweghe



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...