poniedziałek, 27 czerwca 2011 14:33
Czytam Dziennik Wacława Niżyńskiego. Przeczytałam Zeszyt 1. W sumie w ciągu sześciu tygodni zapisał trzy zeszyty, pisał całymi dniami, aż do bólu ręki, o czym zresztą nieraz wspomina. Pisał, bo musiał. Jest Dziennik zapisem postępującej choroby, z dnia na dzień, ze zdania na zdanie Niżyński zagłębiał się w siebie. Schizofrenia mąciła umysł, chwiała równowagą ducha, a kolejne strony są tego niemal rentgenowskim prześwietleniem. Oto czytając patrzymy jak ludzki umysł popada w obłęd, niemal na równi uczestniczymy w tym dramatycznym procesie. Prawie słychać krzyk, jaki rozlega się gdzieś pod czaszką zmąconej świadomości.
Kiedy 19 stycznia 1919 roku Wacław Niżyński rozpoczął pierwszy zeszyt, używa zaimka "ja": Chcę grać, ale zostało mi mało czasu. Albo: Jestem uczuciem w ciele, a nie umysłem w ciele. Jestem ciałem. jestem uczuciem. Jestem bogiem w ciele i uczuciu. Z czasem poczucie własnego "ja" niezmiernie się rozrasta, rozszczepia na wiele osobowości aż zaczyna występować w drugiej osobie: Wiem, że cię boli. Żona cierpi z twego pwodu. (...) Niech myślą, że jesteś egoistą. Niech cię wsadzą do więzienia. A zaraz potem zaczyna się, toczy się wewnętrzny dialog: Chcę, żeby cię rzuciła. Chcę, żebyś był mój. Nie chcę, byś kochał ją miłością uczucia. (...) Chce cię oskarżać, gdyż on sądzi, że twoja żona jest nerwową kobietą. I dalej: Czuje, że masz rację, czuje, że Romola (żona Niżyńskiego - przyp. mój) ma rację. Myśli i dlatego trudno mu zrozumieć. (...) Boję się o ciebie, gdyż się boisz. Znam twoje zwyczaje. Kochasz mnie bezgranicznie, gdyż podporządkowujesz się moimpooleceniom. Ja wiem, co myślę. Ty wiesz, co myślisz. Będziemy wiedzieć, co myślimy. Będę robił wszystko, by cię zrozumieć. (...) Jestem Bogiem w tobie.
Nad aspektem psychologicznym dziennika pochylić się może psychiatra. Ja tego nie potrafię i kolejne strony wydają się coraz bardziej przerażające. A jednak w pozornym bełkocie zmąconego umysłu zdarzają się zdania, uwagi, refleksje warte zastanowienia. Przede wszystkim Niżyński wielokrotnie, do znudzenia powtarza, że jest uczuciem, że kieruje nim uczucie, że taniec jest uczuciem i uczucie wyraża. O swoim ostatnim występie w hotelu Suvretta w Sankt Moritz napisał: Publiczność przyszła się bawić. Sądziła, że tańczę dla uciechy. Ja tańczyłem rzeczy straszne. Bali się mnie i dlatego myśleli, że chcę ich zabić. Nie chciałem nikogo zabijać. Kochałem ich wszystkich, ale mnie nikt nie kochał (...)
I może dlatego pisanie wydawało mu się ostatnią deską ratunku, ostatnią szansą na porozumienie i zrozumienie go przez innych? Chcę napisać tę książkę, gdyż chcę wyjaśnić, czym jest uczucie. Wszyscy ludzie czują, ale nie pojmują swych uczuć. (...) Wiem, że wszyscy będą myśleć, że wszystko, co piszę, to wymysł, ale powinienem powiedzieć, że wszystko, co piszę, jest najszczerszą prawdą, gdyż wszystko to przeżyłem w praktyce. (...) Będę pisać dopóty, dopóki nie zdrętwieje mi ręka. Nie jestem zmęczony... Co prawda, skrzętnie chował swój zeszyt, nie dając go czytać nikomu, ale w tym zachowaniu był już wyraźnie owładnięty manią prześladowczą, wydawało mu się, że ktoś go śledzi, prześladuje i chce zabić.
A mimo to uderza nieraz tak oczywista trzeźwość myślenia, że nasuwa się pytanie: czy trzeba być szalonym, żeby dostrzegać pewne oczywistości i mieć odwagę je wypowiedzieć?
Tańczyłem źle, gdyż upadałem na podłogę, kiedy nie należało. Publiczności było wszystko jedno, gdyż tańczyłem pięknie.
Boję się ludzi, gdyż chcą, bym żył takim życiem, jaki oni prowadzą. Chcą, żebym tańczył rzeczy wesołe. Ja nie kocham wesołości. Kocham życie.
Nie jestem wesół, gdyż wiem, że wesołość to śmierć. Wesołość to śmierć rozumu.
Nabrałem zwyczaju mówienia wszystkim "dzień dobry" bez znajomości. Zrozumiałem, że wszyscy ludzie są jednakowi. Często mówię, lecz ludzie nie rozumieją, że wszyscy mamy nos i oczy itd., i dlatego jesteśmy jednakowi. Chcę przez to powiedzieć, że trzeba wszystkich kochać.
Jestem człowiekiem, a nie Bogiem. Jestem prosty. Mnie nie trzeba myśleć. Mnie trzeba czuć, a poprzez uczucie pojmować.
Nie kocham pieniędzy. Kocham ludzi. Ludzie mnie pojmą, kiedy im będę dawał życie. Ubodzy nie mogą zarabiać. Bogaci powinni im pomagać. Nie pomogę, jeśli oddam wszystkie swoje pieniądze towarzystwu dobroczynnemu. Towarzystwo dobroczynne bogaci się i nie potrafi organizować sprawy. Towarzystwa dobroczynne noszą uniformy po to, by ubodzy się ich bali. Ubogi nie szuka towarzystwa dobroczynnego, gdyż wstydzi się, że pomyślą o nim źle. Ubodzy lubią podarki przypadkowe. Ja obdarowuję przypadkowo bez żadnych żarcików. Nie mówię o Chrystusie, kiedy daję pdarek. Uciekam ubogiemu, kiedy chce mi dziękować. Nie lubię podziękowań.
Nie lubię głupoty dlatego, że nie dostrzegam uczucia w głupocie. Głupota nie jest uczuciem w człowieku.
Wariat?! Szaleniec?! Tak, na pewno. To był zaledwie początek trzydziestoletniej choroby, która całkowicie odizolowała Niżyńskiego od świata. A jednak ten wariat, ten szaleniec był geniuszem tańca. Może dlatego, że tak bardzo kłębiły się w nim niewypowiedziane nigdy emocje? I tak bardzo kochał życie, że wciąż myślał o śmierci: Jestem śmiercią. Jestem tym, który kocha śmierć.
Czuję zmęczenie ręki. Na piórze jest napis "Ideał", a moja obsadka nie jest ideałem. Lubię ideały, ale takie, o których się nie mówi.
Wacław Niżyński, Dziennik, przeł. z jęz. ros. Grzegorz Wiśniewski, Axis Mundi, Teatr Wielki-Opera Narodowa, seria Biblioteka TW-ON, wyd. II, Warszawa 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz