sobota, 20 stycznia 2018

Przypadki...

niedziela, 21 sierpnia 2011 13:57

     Osiemnaście lat temu w pewnym konkursie krzyżówkowym wygrałam Kronikę opery. Kiedy kurier przywiózł opasłe tomiszcze wielkości sporej encyklopedii, ważące niemal 10 kg, zebrana rodzinka ze zdumieniem zapytała: Na co ci to? A ja byłam dumna i zadowolona.

     
      Tradycją już się stało, że przynajmniej raz w roku dla czystej przyjemności czytam Homera.  Ale raz postanowiłam przypomnieć sobie, od czasów studiów leżącą zapomnianą, Eneidę. Czytam i czytam, jestem gdzieś w połowie, gdy słyszę elektryzującą wiadomość: Opera Narodowa w Warszawie przygotowuje premierę  Trojan Berlioza. Długaśne, czterogodzinne dzieło operowe z librettem na podstawie pierwszych sześciu pieśni dzieła Wergiliusza. Cóż miałam robić? Taka okazja się nie powtórzy.  Oczywiście pojechałam zobaczyć.
      Innym razem jakiś leniwy poranek między siódmą a ósmą. Otwieram jedno oko zastanawiając się, czy wstawać. Za oknem pogoda niewyraźna. Włączam radio, Dwójkę. Słyszę Blow the Wind Southerly z płyty The Best of Andreas Scholl. Wsłuchuję się, jakbym słuchała po raz pierwszy. Muzyka w tym utworze jest delikatna, zaledwie w tle,  głos śpiewaka brzmi w całym pięknie i naturalności. Przpominam sobie, jak jedna z przyjaciółek mówiła, że chciałaby usłyszeć, jak Scholl śpiewa bez akompaniamnetu, tylko czysty jego głos. To da się zrobić.
       Cały rok w pracy, bywało, że zarwane noce i niemożność wyrwania się gdzieś w świat na wymarzony koncert.  Gdzieś choćby najbliżej, gdzie właśnie miał występować Scholl, którego koniecznie chciałam usłyszeć na żywo.   Najbliższe koncerty miał wówczas w Berlinie i Zurychu. Choćby nie wiem jak się zwijać, nie dam rady wyrwać się i potem wrócić do pracy.  Tylko siąść i się zżymać na niefortunny los? Nic z tego - oto pojawia się wspaniała wiadomość: Scholl przyjeżdża na występ do Polski. A, to co innego! Teraz, choćby nie wiem co, dam radę, nawet gdy zarwę noc na dojazd, zdążę. I zdążyłam.
      Niedziela. Godzina dziesiąta - druga kawa z czystej przyjemności aromatycznej i smakowej czeka w filiżance. Za godzinę mam niespodziewany wyjazd, który zburzył poprzednie świąteczne plany. Muszę ogarnąć rozbiegane myśli, uspokoić emocje. Włączam Dwójkę. Lecą arie z oper Vivaldiego. Kto śpiewa? Oczywiście Jaroussky z Ensemble Matheus pod batutą Spinosiego. Krótki przegląd kończy się jedną z moich ulubionych arii: Sperai vicino il lido... Co prawda, wolę ją w kompozycji Glucka, którą Jaroussky nagrał z zespołem Emmanuelle Haim, ale słowa sę te same. Mogę jechać. Ma trasportar mi sento fra le tempeste ancor...

      Przypadki? Nie wierzę w przypadki...

     
Na wesoło:-)
      Jaka jest różnica między terrorystą a dyrygentem?
      Z terrorystą można negocjować.


      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...