niedziela, 28 sierpnia 2011 19:25
Zamierzałam dokończyć jeszcze notatkę o Barbarze Skardze. Rozwijając wątek, chciałam zamieścić swoje rozważania na temat autorytetów w życiu. Planowałam napisać o operze HaendlaRinaldo na BBC Proms. A potem, w nawiązaniu do recitalu Pawła Wakarecego, miało być o "medytacyjnych" Etiudach transcendentalnych Harmonies du soir Franciszka Liszta, przepięknych zresztą. Nic z tego. Będzie coś zupełnie innego.
Christoph Willibald Gluck (1714 - 1787) skomponował Orfeusza i Eurydykę do libretta Ranieri de`Calzabigi w 1762 roku. Opera do dziś cieszy się zasłużoną sławą, będąc wystawiana w dwóch wersjach: włoskiej - właśnie z 1762r. oraz francuskiej (1774), której libretto napisał Pierre Louis Moline. Jako że między obiema wersjami zachodzą pewne różnice (we francuskiej są wstawki baletowe, dodatkowe recytatywy i arie Orfeusza itp.), mają one swoich zwolenników i przeciwników. Nie wchodząc w spór między jednymi a drugimi, trzeba za Piotrem Kamińskim przyznać, że jeśli cierpienia Orfeusza poruszają nas do głębi, to dlatego, że streszcza się w nich ludzka kondycja, nade wszystko zaś nasze osamotnienie w obliczu zagadek istnienia.
Historia Orfeusza, który wiedziony miłością do żony wyrusza za nią do Hadesu, by tam siłą swojej muzyki i swojego śpiewu wzruszyć władców podziemnego świata, jest uniwersalnym mitem o marzeniach człowieka o odwróceniu porządku natury. Orfeusz czy to mityczny, czy z epok późniejszych i współczesny to artysta swoją sztuką przeciwstawiający się śmierci. Jest to niemożliwe; Orfeusz przecież ostatecznie traci swoją Eurydykę i nie wyprowadza jej ze świata zmarłych. A jednak jego historia się nie kończy, jak pokazuje choćby poemat Czesława Miłosza Orfeusz i Eurydyka napisany przez poetę po śmierci żony Carol. W poemacie Miłosza znajduje się to, co stanowi kwintesencję prawdziwej sztuki, niejako definicja, recepta dla twórców i dla odbiorców:
Śpiewał o jasności poranków, o rzekach w zieleni.
O dymiącej wodzie różanego brzasku.
O kolorach: cynobru, karminu,
sieny palonej, błękitu.
O rozkoszy pływania w morzu koło marmurowych skał.
O ucztowaniu na tarasie nad zgiełkiem rybackiego portu.
O smaku wina, soli, oliwy, gorczycy, migdałów.
O locie jaskółki, locie sokoła, dostojnym locie stada
pelikanów nad zatoką.
O zapachu naręczy bzu w letnim deszczu.
O tym, że swoje słowa układał przeciw śmierci
I żadnym swoim rymem nie sławił nicości.
Sztuka, prawdziwa sztuka, czy to muzyka, czy poezja, jest zawsze przeciw śmierci. Nawet gdy schodzi do podziemi. Po tym można ją rozpoznać. Odróżnić od tego, co tylko za sztukę się przebiera jak na balu maskowym.
A Orfeusz? Może być nim każdy, kto się odważy przeciwstawić rozpaczy, nie sławiąc nicości.
Jedna aria w dwóch wersjach.
Francuską J`ai perdu mon Eurydice śpiewa Magdalena Kožena
Włoską Che faro senza Euridice śpiewa Andreas Scholl
(przepraszam, ale w tym nagraniu najpierw włazi reklama i trzeba ją przecierpieć)
To może jeszcze absolutna klasyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz