Tam też byłam 
Drugi dzień kulturalnego weekendu, czyli sobotę, spędziłam koncertowo i to nie tylko dlatego, że jadąc w piątek na Kurzak do TWON, byłam od tygodnia porządnie chora, ratowałam się antybiotykami, wzmacniaczami odpornościowymi, setką chusteczek antykatarowych i zdeterminowanym milczeniem z powodu awarii systemu dźwiękowego w moim gardle. Otóż, ku radości wielkiej, z samego rana wrócił mi głos. Skrzeczący, bo skrzeczący, ale mogłam już piać z zachwytu nad dziełami wielkiej sztuki. Padło na Filharmonię Narodową, gdzie był zaplanowany koncert z cyklu Wielkie symfonie romantyczne w ramach Krajowego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji 2011, czyli zasiadając w fotelu, przyczyniłam się swoją osobą do podniesienia prestiżu naszego kraju na arenie europejskiej.
Orkiestra Symfoniczna FN pod batutą Yoava Talmi z solistami: Beatą Bilińską przy fortepianie i Jarosławem Malanowiczem na organach, zaprezentowała trzy utwory:
- Etiudy symfoniczne na fortepian i orkiestrę Artura Malawskiego(1904 – 1957)
- Burleskę d-moll na fortepian i orkiestrę Richarda Straussa (1864 – 1949)
- III Symfonię c-moll , organową Camille Saint-Saënsa (1835 – 1921)
Artur Malawski urodził się w Przemyślu, a po początkowej nauce gry na skrzypcach w rodzinnym mieście studia muzyczne odbywał w Krakowie. Los wojenny rzucił go najpierw do Tarnopola, potem do Lwowa, a następnie do Lublina, gdzie utrzymywał się z lekcji muzyki. Po wojnie związany był jako wykładowca z Państwową Wyższą Szkołą Muzyczną w Krakowie oraz w Katowicach. Jego uczniem był między innymi Krzysztof Penderecki. Etiudy symfoniczne w 1948 r. przyniosły mu sukces na festiwalu muzyki współczesnej w Amsterdamie. Wierchy, balet na sopran, tenor, baryton, chór i orkiestrę, komponowany w latach 1944 – 1950 to drugie z bardziej znanych dzieł kompozytora. Imię Artura Malawskiego nosi Filharmonia Rzeszowska.
Etiudy symfoniczne to utwór bardzo dynamiczny, ekspresyjny, wymagający od muzyków dużego temperamentu. Beata Bilińskawydobywała z fortepianu dźwięki mocnymi uderzeniami aż się zastanawiałam, skąd ta delikatna kobieta ma w sobie tyle siły. Muzyka niemal dosłownie uderza od pierwszego taktu i trzyma w napięciu do końca, nie pozwalając na oddech. Niemniej słuchało się z przyjemnością, z dozą fascynacji wirtuozerią pianistki i sprawnością całej orkiestry.
Burleska to kompozycja dwudziestojednoletniego Ryszarda Straussa, którą młody kompozytor opatrzył dedykacją dla Hansa von Bülowa mającego być pierwszym wykonawcą. Ten jednak uznał dzieło za niedorzeczne, a partię fortepianu za niewykonalną.Ostatecznie więc po raz pierwszy wykonał je w 1890 r. Eugen d`Albert, a przez pewien okres cieszyło się nawet sporą popularnością. Jest to bowiem kompozycja efektowna i niebanalna, jak np. we fragmentach z solowymi kotłami.
I wreszcie trzeci punkt programu – III Symfonia zwana organową Saint-Saënsa, zadedykowana zmarłemu przyjacielowi kompozytora, Franciszkowi Lisztowi. Piękna, monumentalna, liryczna i dramatyczna zarazem. Tutaj to się prawdziwie zasłuchałam. Przepiękne, delikatne brzmienie organów w pierwszej części Symfonii wzbudza nastrój melancholijnego żałobnego smutku, prowokującego do zadumy nad przemijaniem. Nic zresztą dziwnego, Saint-Saëns jest mistrzem budowania metafizycznych nastrojów, wystarczy przypomnieć jego Umierającego łabędzia. W drugiej zaś części pojawia się niezwykła fraza z partią fortepianu na cztery ręce. Te dwa elementy: organy i fortepian w połączeniu z orkiestrą pozwalają rozpoznawać III Symfonię jako dzieło wyjątkowe, z wielkim rozmachem, zarazem głębokie i przenikające.
Nie udało mi się znaleźć takiego nagrania, które przypominałoby delikatność partii organowej z sobotniego koncertu w wykonaniu Jarosława Malanowicza. A może to tylko atmosfera słuchania na żywo tak mnie nastroiła, że wszystkie nagrania wydają mi się teraz albo zbyt mdłe, albo za ostre. Największy wybór youtubowych nagrań dotyczy dynamicznej i pełnej mocy części finałowej. Niech więc będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz