sobota, 20 listopada 2010 23:39
Ewa wpadła niezapowiedzianie, jak zawsze zresztą. To był dobry moment na rozmowę. Sobota wieczór, cisza wyborcza, moc wrażeń z minionego czasu spędzonego na intensywnych kontaktach ze sztuką. Najpierw na tapecie lektury. Ewa po wielu latach od szkolnej ławy ponownie czyta "Chłopów" i zachwyca się warsztatem pisarskim Reymonta. Jesień to dobry czas na "Chłopów" i w ogóle długie powieści. Można spokojnie zastanowić się nad składnią, nad stylem, zanurzyć się w frazę falującą w rytmie oddechu.
Ja z kolei dorwałam Terakowską. "Samotność Bogów" zachęciła mnie oszczędną symboliczną okładką. Nie cierpię okładek ilustrowanych jak plakaty filmowe, rysowanych disneyowską lub harlequinową kreską. Choćby były najpiękniejsze, nigdy się o tym nie przekonam, bo odstraszają mnie okładką i nigdy takich nie biorę do ręki. Czytam więc Terakowską i jestem w momencie dokonania zbrodni przez chłopca, któremu przeszczepiono serce wielokrotnego mordercy. Przerwałam, bo muszę się teraz zastanowić, z jakim rodzajem powieści mam do czynienia. Jest to filozoficzno-psychologiczna opowieść o umieraniu kultury, o miłości, o tęsknocie za nieśmiertelnością, czy raczej sensacja i kryminał? Nie mogąc tego określić, nie mogę wrócić do czytania. Stan nieprzewidywalności własnych uczuć mnie niepokoi. Czytając kryminał, reaguję stosownie do konwencji gatunku; tak samo w przypadku powieści obyczajowej, psychologicznej, historycznej czy filozofującego eseju. Nastawienie odbiorcze dostosowuję do charakteru tekstu. Tutaj stanęłam w niepewności. To może być wielka zaleta pisarstwa autorki, ale w momencie, gdy doczytałam do zdania: Nigdy, przez cała, krótką przecież historię stosowania przeszczepów w chirurgii, nie miało znaczenia, kto jest dawcą serca - myślał Jon z bolesna ironią. - Na Boga, kto sprawił, że nagle ma to znaczenie? Kto ma taką moc...? - poczułam irytację. To nie miało być science-fiction! Na to nie byłam przygotowana.
Rzadko kiedy artysta ma możliwość w zupełności żyć tylko ze swojego artyzmu. To znaczy sam decydować o tym, co i kiedy robi, a jeszcze mu za to płacą. Dla sztuki robi się jedno, dla życia to, co przynosi pieniądze. Dla sztuki realizuje się idee, dla pieniędzy - zamówienia. Fotografik może przez całe życie robić zdjęcia artystyczne: rzadko udaje mu się je sprzedać, wydać, a na co dzień chwyta okazje i łapie zlecenia. Andrzej specjalizuje się w fotografii czarno-białej. Właściwie nie pamiętam, czy widziałam kiedykolwiek kolorowe zdjęcie jego autorstwa. Chyba nigdy. Jedyny jego album, jaki mam, jest czarno-biały. Na portalu pojawiła się niedawno galeria z przydrożnymi kapliczkami i krzyżami też czarno-biała. I ta dziwna, niesamowita perspektywa: z ukosa, od dołu, rozciągnięcie przestrzeni, detal na tle olbrzymiego nieba, zbliżenie szarej, chropawej powierzchni kamienia. Lubię te fotografie. Jest w nich zaklęta tajemnica miejsc i przedmiotów.
Pilarzom ścinającym uschłe konary drzew na cmentarzu zapewne nie chodziło o artyzm, gdy poprosili Andrzeja, żeby zrobił im serię pamiątkowych zdjęć przy pracy. Targowali się. Ostatecznie stanęło na tym, że sesja wyniesie ich 300 zł, a było ich czterech do spółki. Andrzej przygotował im pokaz zdjęć po selekcji i obróbce, ponad setka. Byli zachwyceni. Artysta fotografik pokazał im, że ich praca też jest sztuką. Zdjęcia na zamówienie, nieplanowane, niezamierzone, bez podszeptu natchnienia, a jednak też dzieło sztuki.
Tak rozmawiałyśmy słuchając Andreasa Scholla z płyty, milcząc często, bo przy jego śpiewie nie można rozmawiać. Można tylko słuchać.
- Co teraz śpiewa? Haendla? Pergolesiego? Vivaldiego?
- Pergolesi...
- Nie, nie to... Jakie są słowa?
Zaglądamy do tekstu, łapiemy słowniki: włoski, łacina, angielski... tłumaczymy wszystko, co się da. Chce wiedzieć, czy tym cudownym anielskim głosem śpiewa równie piękne słowa. Na szczęście tak. Teraz, kiedy rozumiem, rozkoszuję się doskonałą sweet harmony muzyki, głosu i treści.
- To jest najpiękniejszy głos, jaki w życiu słyszałam. Odkąd po raz pierwszy usłyszałam w radiu jego śpiew, jest moim numerem jeden.
- Męski...
- Nie męski, tylko w ogóle. Spośród wszystkich, jakie dotąd podziwiałam, męskich czy żeńskich, bez różnicy. Najpiękniejszy głos to najpiękniejszy i tyle.
- Ale można rozpoznać, ze to jednak mężczyzna mimo wysokości, jest... bardziej dynamiczny... taki... po męsku bardziej zdecydowany.
- Ależ on tu nie śpiewa żadnej partii kobiecej, więc skąd wiesz, że byś rozpoznała? On tu śpiewa jako facet partie męskie: Orfeusza, Cezara, Lorenza... Kto wie, czy dałoby się rozpoznać, zakładając, że go nigdy nie słyszałaś wcześniej, że śpiewa mężczyzna, gdyby to była partia, dajmy na to Kleopatry? Albo, o, Carmen?!
Od dwóch tygodni zasypiam przy śpiewie Scholla i po przebudzeniu znowu włączam jego płytę. Już wiem, że kupię jeszcze inne. Najpierw, to znaczy jako drugą, "Arie dla Senesina". A potem jeszcze jedną....
Do tej pory Twoje posty były monotematyczne. W tym przechodzisz od książki(podajesz nazwisko autorki) do artysty fotografika(tylko imię, a szkoda,bo nie wszyscy czytający muszą wiedzieć o kogo chodzi), a następnie do śpiewaka(tu i imię i nazwisko). Przy książce miałam wrażenie, że opowieść została przerwana w pół zdania. Gloryfikacja fotografika, który "pokazał(pilarzom), że ich praca też jest sztuką", przy braku nazwiska, nie pozwoliłaby mi poznać inny dorobek artysty. Ty zasypiasz przy śpiewie Scholla, a ja cierpię na bezsenność. Jeżeli chciałaś pokazać wachlarz zainteresowań(czy też rozmów z przyjaciółka), to Ci się udało. Trochę mi wstyd, że gdy ja się spotykałam z koleżankami, to miałyśmy takie codzienne, przyziemne tematy. Pozdrawiam.:-))))
OdpowiedzUsuńDlatego prowadzę dwa blogi, żeby zmieściło się o różnych rodzajach kultury.
OdpowiedzUsuń