poniedziałek, 5 lutego 2018

Na Polesiu, mianowicie ku Wołyniowi

czwartek, 05 października 2017 19:29

      Wśród rekordowej liczby - odnotowanej nawet w Księdze Guinnessa - publikacji Józefa Ignacego Kraszewskiego znajdują się "Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy". Stanisław Burkot we wstępie zalicza owe dzieło do spopularyzowanego w okresie romantyzmu podróżopisarstwa. Dzisiaj jesteśmy oswojeni z literaturą podróżniczą w wielu jej reporterskich odmianach, które doczekały się nobilitacji stawiającej ja na równi z literaturą piękną. "Wspomnienia" Kraszewskiego z jednej strony wyrastają z tradycji sternowskiej, lecz łączą w sobie także inne aspekty, jak podróżowanie w celu odkrywania historii regionu, opisy regionalistyczne w stylu Kolberga, obserwacje socjologiczne oraz ekspresję stricte literacką. A przy tym trzeba pamiętać, że autor podróżował ze szkicownikiem ilustrując swoją relację licznymi rysunkami. Była to więc po części podróż w celu poznawania określonej części kraju, ale jednocześnie podróż artystyczna, naznaczona wyraźnym oczekiwaniem, że ktoś to jednak przeczyta: "Zgadzam się - proszę nawet krzyczeć, hałasować, krytykować, gniewać się, łajać, słowem, daję wszelką a nieograniczoną wolność moim niełaskawym czytelnikom; lecz na miłość Boga! - chciejcież czytać przynajmniej."
Dla współczesnego czytelnika dawne Polesie i Wołyń są jeszcze bardziej odległą i egzotyczną krainą niż dla podróżującego pisarza. I chociaż Kraszewskiemu wielokrotnie zdarza się narzekać na katastrofalny stan dróg, chwiejne mosty, nudne krajobrazy, monotonię błota, piasku i sosen, sam sposób opisu bywa poetycki i porywający, niepozbawiony przy tym humoru, dystansu czy satyrycznej karykatury. Zaiste, narzekać, że "cały obraz składa się tylko z głównych pierwiastków piasku, błota i sosen", z którego "żaden jeniusz w świecie nic prócz pustyni nie utworzy", a potem dać niezwykły opis Pińska i Polesia pińskiego wraz z magiczną podróżą obijanikiem (rodzaj łodzi) do Iwańczyc nad Styrem rzeczywiście tylko literacki geniusz potrafił! Sam początek podróży wnosi zarówno atmosferę niezwykłości i humoru: "Ach, jak długo czekałem w Horwasie na obijanik! Żyd, Żydówka, kot, pastuch, kobyła ze źrebięciem, dwie krowy i chłopiec mały dotrzymywali mi, jak mogli, towarzystwa na przemiany. Musiałem z nimi wszystkimi w ich języku rozmawiać..." Oczywiście nie obyło się w dalszym opisie bez częstego w tejże książce wyrzekania na nudę, ale sposób radzenia sobie z nią już zgoła nudny do czytania nie jest ;-) "W niedostatku przedmiotu musiałem analizować ubiór i fizjognomię wioślarzy, budowę czółna, pochylenie liści na trzcinie i warkocze wyschłe czerotu, i listki w wodzie pływające, i chmury na niebie. (...) Znudzony, obróciłem się na bok, żeby z drugiej strony swój nos obejrzeć, gdy - o cudo - ujrzałem śród tej pustyni karczemkę!". 
        Staruszek gospodarz karczmy wywołał wręcz literackie plany podróżnika, a w dalszym etapie obserwacje swoje skupił na analizie przyczyn i celów ujeżdżania psów i świń przez sroki. Dokonawszy refleksji, że inteligencja zwierząt wciąż kryje przed człowiekiem wiele tajemnic, "resztę podróży muszę wam darować, bo była nudna jak ta kraina, posępna jak wieczór jesienny, jednostajna a długa jak godziny próżnowania. Trwało to bez końca, jak stary romans..."  Dlaczego więc mimo tych zapewnień autora lektura wcale się nie nuży, nudy nie zaznajemy, a ciekawość ciągnie do następnych rozdziałów? ;-)
        Za największą wartość poleskiego pejzażu Kraszewski wielokrotnie uznaje tamtejszych ludzi, niektórym z imienia i nazwiska poświęcając wiele serdecznych i pełnych podziwu słów. Dla kontrastu mamy też pełną smutku w gruncie rzeczy filipikę przeciwko Żydom, którzy rozpijają biednych Poleszuków i zdzierają z nich ostatni grosz. Poleszukom zresztą pisarz poświęca wiele fragmentów, raz podkreślając głębokie zacofanie, biedę, nędzę, niefrasobliwość czy brak chęci zmiany, innym razem zaś humorystycznie kreśląc specyficzną filozofię życia, kiedy w zimie, kiedy ustaje ruch wodny, "jadą po rzekach, one najlepiej trakt wskazują. można się wprawdzie załamać na oparzelisku i utonąć, ale któż by na taką fraszkę uważał?"
Kraszewski notuje też wiele obyczajów, wierzeń, opowiastek, legend i ciekawostek jak najosobliwsze palladium pińskie, czyli "osobliwość, starożytność, ciekawość, ciekawsza od najciekawszych ciekawości - od paryskiego ourang-outana i słonia-fontanny, od lwów królewskiego ogrodu, od braci syjamskich, od psa munito, od albinosa, od niedźwiedzi berneńskich, od wszystkiego, co jest i będzie ciekawym." Cóż to takiego, zapyta ktoś? A no zjawisko całkiem tutejsze, wiun, czyli piskorz, praprapraprzodek i król wszystkich wiunów, o którym Pińczucy serio opowiadają każdemu przybyszowi, a gdy ten uwierzy i szukając go po mieście całym padnie ze zmęczenia, Pińczuk ze śmiechem odpowiada, że to prima aprilis! 
        Dowcipne ciekawostki poleskie urozmaicają całkiem poważne tło historyczne kreślone przez Kraszewskiego w związku z mijanymi miasteczkami, całkiem niewielkimi wioskami, zamczyskami i pozostałościami dawnych grodów. Polesko-wołyńska podróż pisarza przypadła na czas, kiedy zbierał on materiał do historycznych dzieł: "Wilno od początków jego do roku 1750" oraz "Litwa starożytna". Tak więc, kiedy dwudziestoparoletni Kraszewski kończył swoje poleskie wędrówki ożenkiem z Zofią Woroniczówną z Horodca, gdzie zresztą znalazł również zasobną bibliotekę, miał już pewne przygotowanie historyczne, widoczne w podejściu do poznawanych śladów przeszłości. "Wspomnienia Polesia, Wołynia i Litwy" łączą w sobie wątki subiektywnego opisu, przeżyć i refleksji z historycznym zapleczem naukowym i wnikliwością obserwacji etnograficznych. No i ten niezaprzeczalny humor :-) A w ogóle to nie wiedziałam, że Kraszewski miał tak sprawną rękę do rysunku! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...