niedziela, 4 lutego 2018

Kryminalnie

poniedziałek, 28 listopada 2016 23:31

      Przymierzałam się od dawna zapoznać z autorem, który akcję swoich kryminalnych historii osadził w międzywojennym Lublinie. Wreszcie to zrobiłam, przeczytałam pierwszy tom o komisarzu Maciejewskim: Morderstwo pod cenzurą. W sumie jest ich chyba osiem, o ile autor, Marcin Wroński nie popełnił właśnie kolejnej, o której nie wiem. 
       Kryminalny przedwojenny Lublin, pełen podejrzanych zaułków, kamieniczek, spelunek, nocnych grandziarzy, spekulantów, prostytutek, zadymionych hotelowych restauracji i autentycznych uliczek. W tej akurat części topograficzne pierwsze skrzypce odgrywa lubelski Zamek z restaurowaną w nim unikatową czternastowieczną Kaplicą Św. Trójcy. 
       Wyraziste portrety bohaterów zapadają w pamięć dzięki charakterystycznym cechom wyglądu lub/i zachowania oraz języka. Tak jest w przypadku kreślonych postaci policjantów, śledczych i tajniaków, z których każdy ma swoje rozpoznawcze znaki szczególne. Komisarz Maciejewski ma złamany  nos i cały czas myśli o chwili, kiedy będzie mógł wreszcie się napić i w spokoju przeżywać kolejnego kaca. Z kolei on sam o jednym ze swoich podwładnych wciąż mówi, a raczej w myślach porównuje do Rudolfa Valentino. Skądinąd ten lowelas, na pozór przesadnie dbający o wygląd, nie przepuszczający żadnej interesującej dziewczynie, okazuje się zdolnym śledczym, a jego fortel z wizytówką w "Europejskim" to istny majstersztyk ;-) Co prawda wyszedł mu niejako przypadkiem, ale i tak wzbudza podziw i rozbawienie. Przyszło mi właśnie do głowy, że w pewnych sytuacjach przypomina nieco Jake` Stylesa z serialu "Gliniarz i prokurator". Drażniący okropnie, ale nie sposób go nie lubić. Kogo przypomina sam Maciejewski, nie podejmuję się zgadywać, bo tak zmiętego i niechlujnego śledczego chyba w żadnym kryminale dotąd nie spotkałam.
        Kryminały to specyficzny gatunek i mają specyficznych czytelników. Każdy autor ma swoje ulubione sposoby budowania akcji i prowadzenia czytelnika do rozwiązania. Wyrosłam na kryminałach Christie, Chandlera, Hammetta i - rzecz jasna - Doyle`a. Rzadko kiedy sięgam po bardziej współczesne. Sięgnęłam po książkę Marcina Wrońskiego szukając atmosfery dawnego Lublina. Jakiś tam półświatek jest, specyficzne ścieranie się społecznych i politycznych sił międzywojnia, rysy obyczajowe, topografia, przedmioty... Bo język, hmm, język chyba raczej jest Wrońskiego. W narracji autor przemyca trochę autentycznej literatury tamtego okresu, na przykład awangardowe wiersze Jasieńskiego, ale specyficzne plastyczne, czasem dosadne porównania to już autorska licentia poetica. Kto jednak woli, albo kto pamięta rzeczywistość sprzed ery komputerów i telefonów komórkowych, będzie się w tym świecie czuł jak u siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...