niedziela, 4 lutego 2018

Jack Strong

poniedziałek, 05 września 2016 23:44

      Nie oglądałam, gdy było w kinie, obejrzałam teraz na Kulturze. To znaczy kilka dni temu. O Kuklińskim czytałam lata temu, gdy jego sprawa stała się głośna. Gdy jeszcze ciążył na nim wyrok śmierci wydany przez sąd wojskowy i później, gdy został zrehabilitowany. Tak więc zarys jego biografii i działalności był mi znany. 
       Film "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego ani mojej wiedzy nie uzupełnił, ani nie rozwiewa żadnych  wątpliwości. No cóż, nie jest film historyczny. Jest to po prostu film o bohaterze. Wszystkie treści historyczne i polityczne w nim zamieszczone są ogólnie dostępne na najbardziej podstawowych internetowych stronach. Natomiast jak śmierć synów Kuklińskiego była niewyjaśniona, tak też i w filmie nie ma nawet próby rozszyfrowania któregokolwiek tropu. Chodzi tylko o szpiegowską, chwytliwą akcję, budowanie postaci kryształowego - bardziej kryształowego niż w rzeczywistości - niezłomnego bohatera. 
      Owszem, jest jedna scena wstrząsająca. Scena początkowa - wrzucenie żywcem do pieca hutniczego Olega Pieńkowskiego, zdemaskowanego jako szpiega. W dalszej części filmu mamy polską rzeczywistość lat 60. i 70. a na tym tle rozwijaną karierę szpiegowską Ryszarda Kuklińskiego z centralną sceną pościgu samochodowego po oblodzonych polskich drogach. Kompozycja filmu korzysta z dobrze znanych chwytów, jak inwersja, kiedy poznajemy Kuklińskiego jako starszego pana opowiadającego o początkach współpracy z amerykańskim wywiadem, klamrowe zamknięcie, kiedy rozstajemy się z bohaterem po zakończeniu owej opowieści i tajemnicza śmierć starszego syna już w Stanach. Po drodze zaś reżyser stosuje stopniowanie napięcia, suspensy, podsuwa fałszywe tropy i zestawia mylne informacje.
       Tak, to wszystko służy filmowej kreacji, jak się rzekło, niezłomnego bohatera. Film ogląda się nie dlatego, że nie wiemy, co się stanie i jak się zakończy. Przeciwnie, właśnie dlatego, że WIEMY, jaki będzie koniec. Można więc skupić się na szczegółach scenografii, aktorach i paru ciekawych dialogach. Aktorzy są świetni, i to zarówno polska obsada, jak rosyjska. O ile weźmie się poprawkę na upraszczające zdemonizowanie Rosjan oraz przesadne uszlachetnienie Amerykanów. Dimitri Bilov jako tajemniczy "Don Pedro"  Sasza Iwanow jest genialnie mroczny. Jego pojawienie się w domu Kuklińskiego "prosto z lotniska", gdy ten właśnie przygotowuje siebie i rodzinę na własne samobójstwo, gdyby został zdemaskowany, jest rewelacyjne. Z polskiej obsady drugoplanowej zapadli w pamięć Ireneusz Czop, Mirosław Baka, Zbigniew Zamachowski, Krzysztof Globisz, czyli kadra oficerska. Nie dorównuje im okrzyczany amerykański aktor Patrick Wilson grający agenta Davida Fordena kontaktującego się z Kuklińskim. Niestety, ponownie utwierdziłam się, że nie lubię Mai Ostaszewskiej. Kompletnie nie rozumiem, co ona gra. Tak było w "Katyniu", tak było i tutaj. Obserwowanie jej ról w najlepszym razie wprowadza widza w konsternację, a w najgorszym sprawia estetyczny i psychologiczny ból. Naprawdę nie mamy lepszych aktorek?
       Pomijając fakt, że z Ryszarda Kuklińskiego zrobiono herosa, no, prawie, Ryszard Dorociński sprawdził się w tej roli jak należy. Właściwie oglądałam ten film dla niego, bo pod względem historycznym dzieło odkrywcze nie jest. Z typową dla siebie oszczędną grą aktorską Dorociński buduje napięcie poszczególnych scen. Pamiętam, że po raz pierwszy widziałam go w jakimś serialu telewizyjnym, a zachwycił mnie w niezwykłym "Boisku bezdomnych". Później były kolejne filmy. Nie wszystkie oglądałam, ba, świadomie niektóre omijałam szerokim łukiem, ale przypuszczam, że Dorociński jest w stanie zagrać wszystko. Na herosa też się nadaje ;-)
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...