poniedziałek, 5 lutego 2018

Jeszcze sierpniowa lektura

poniedziałek, 04 września 2017 0:32

      Przeczytałam wreszcie "Lód" Jacka Dukaja. Wreszcie, ponieważ przymierzałam się od dawna, od 2007 roku, kiedy się ukazała książka. Tak się złożyło, że dopiero spotkanie z pisarzem podczas Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie zmobilizowało mnie do zakupienia i przeczytania. A przymierzałam się dlatego, że Jacka Dukaja pamiętam z jego debiutu. Był rok 1990, gdy w "Fantastyce" ukazało się opowiadanie piętnastoletniego debiutanta, "Złota galera". Opowiadanie zachwycające. Od tamtej pory Dukaj się rozpisał, że dawno przestałam nadążać z czytaniem. Zresztą na czas jakiś, na wiele lat, straciłam czytelniczy kontakt literaturą science fiction, a fantasy poza Sapkowskim nigdy nie było moją ulubioną formą. Kiedy ukazał się "Lód" i pojawiły się entuzjastyczne recenzje, pomyślałam, że powinnam zmierzyć się teraz z pisarzem dojrzałym. Choćby dla zaspokojenia ciekawości, co wyrosło z owego nastoletniego debiutanta. Przeczytałam więc "Lód", powieść - jak na standardy internetowych dwuzdaniowych prostych newsów i języka współczesnych mediów elektronicznych, w tym skrótowych i uproszczonych smsów - olbrzymią, liczącą 1050 stron. Przyznam się: to ta grubość była dodatkową zachętą. Co można napisać na 1000 stronach, żeby nie było nudne? W dodatku, żeby nie powtórzyć tego, co już napisano w podobnie obszernej księdze, czyli Biblii?
       Przeczytałam "Lód" w czasie wyrywanym, wyszarpywanym innym zajęciom i w dniach, kiedy sierpniowe upały dotkliwie dawały się we znaki. Na spotkaniu autorskim w Szczebrzeszynie rozmowa zeszła na tory zgoła pozapisarskie. Roztrząsano problem sztucznej inteligencji, definicji człowieka w obliczu nabierania samoświadomości przez istoty o naturze cybernetycznej, warunków istnienia krzemowego życia itp. Pisarz występował w tej rozmowie jako ekspert od spraw technologii. A ja wolę, żeby pisarz pisarzem był. Dlatego przede wszystkim język: co bowiem tworzy dobrą powieść? Język przede wszystkim. Mniej istotne jest prawdopodobieństwo opisywanych zdarzeń (tutaj Pamuk by się pewnie ze mną nie zgodził, ale to czytelnik ma rację ;-). W "Lodzie" opisany jest świat alternatywny, alternatywna historia Europy, w tym Polski, w sytuacji, gdy nie doszło do wybuchu pierwszej wojny światowej, tym bardziej nie było drugiej, Polska nadal jest pod zaborami, a akcja rozpoczyna się w 1924 r. Warszawie, gdzie w najlepsze rządzą rosyjscy czynownicy. Dla historyka gratka nie lada, gdyż autor poprzez dyskusje bohaterów rozważa problemy historiozoficzne: historia toczy się odgórnie i wpływa na człowieka czy też człowiek może zaplanować i wpływać na historię? Czy historię można odwrócić? No i w kontekście wszechpanującego mrozu: czy historię można zamrozić? 
       I chociaż wbrew definicji science fiction akcja powieści nie dzieje się w przyszłości, mamy w niej do czynienia z niezwykłym rozwojem technologii w postaci nowych stopów metalurgicznych, a odkrycie nowego minerału (tungetytu) daje początek zupełnie nowej fizyce. Powstaje antyświatło, mamy nowe zasady wznoszenia budynków, czyli całkiem nowa architektura, nowe stopy z tungetytem otwierają możliwości nowej, szybszej, bardziej wytrzymałej technologii przemysłu, kolejnictwa, a nawet nowych metod wpływania na ludzką psychikę poprzez oddziaływanie na świadomość i podświadomość. Pojawia się też - być może, bo kwestia jest rozważana i badana - nowa forma życia, wręcz nowa forma istnienia poza normalnym czasem i historią.
       No ale miał być język. Właśnie. Do stworzenia alternatywnego świata Dukaj wykorzystuje neologizmy, dosłowności odkrywane w znanych skądinąd wyrazach, w tym z literatury, analogie do języka potocznego i skojarzenia. Nie pytajcie mnie, czy tungetyt istnieje: zapytać trzeba, skąd wzięła się nazwa. Tungetyt powstał w wyniku wydarzenia historycznego - znanego z historii uderzenia olbrzymiego meteorytu w odludną przestrzeń syberyjskiej tajgi. 30 czerwca 1908 roku miała miejsce tzw. katastrofa tunguska, olbrzymi meteoryt czy meteoroid, jak twierdzą inni uczeni, spadł na północ od Bajkału i powalił tajgę. Wydarzenie to do dziś jest badane i wyjaśniane, a w powieści Jacka Dukaja stało się przyczyną rozwoju alternatywnej historii i powstania nowego minerału: tungetytu właśnie. Zmiana biegu historii została spowodowana gwałtownym oziębieniem klimatu, najpierw na Syberii, a następnie na całym kontynencie. Tytułowy lód stopniowo zajmuje coraz dalsze obszary, w momencie rozpoczęcia powieści na dobre zagościł już w Warszawie, a na dalekiej Syberii powstaje światowe centrum mroźnego przemysłu, nowych technologii opartych na wykorzystaniu zimnaza - materiału, z którego produkuje się najodporniejsze na mróz przedmioty i urządzenia. Właśnie, "zimnazo" to kolejny słowotwór pisarza, utworzony jak widać przez analogię do słowa "żelazo".  Funkcje spełnia podobne, jest materiałem wydobywanym i wykorzystywanym w przemyśle metalurgicznym. 
       To jednak, co zachwyciło mnie najbardziej, to świat lutych. Lute - zimne, lodowe, straszne, niszczące twory, w dodatku poruszające się, pojawiające się nagle, wymrażające się gdzieś z ziemi, potrafiące wkroczyć na ulice miast, zagnieździć się nad i między domami. Tam, gdzie wejdzie luty, zamiera życie i wszelka aktywność. Ze spotkania z lutym nikt nie wychodzi żywy (no, może z wyjątkiem ojca głównego bohatera, ale to właśnie ta fantastyczna strona powieści). Lute pojawiły się najpierw na Syberii, a  potem stopniowo zaczęły opanowywać świat. Gniazdo lutych np. siedzi nad Zamkiem Królewskim w Warszawie. Luty - najzimniejszy miesiąc zimy - stał się zaczątkiem nazwy literackiej dla fantastycznych zjawisk związanych z zimnem. W staropolszczyźnie "luty" znaczył tyle, co srogi, mroźny. Ale tutaj Dukaj pokazuje niezwykły dowcip językowy, ponieważ owe lute mają swoje gniazda, olbrzymie skupiska lodowe, pełne sopli i mroźnych korytarzy. Pytanie: jak nazwał te gniazda??? Oniemiałam, gdy to zobaczyłam. Otóż gniazda lutych to soplicowo :-D No niby od tych sopli, ale komu nie skojarzy się z "Panem Tadeuszem"? I w zasadzie czy czytając "Pana Tadeusza" zastanawiamy się, skąd się wzięło i co dosłownie oznacza "Soplica"? Przecież nie, jest to tak oczywiste, że nie przychodzi nam do głowy szukać etymologii. A Dukaj dowcipnie poszedł tropem dosłowności: skoro soplica od sopla, soplicowo - gniazdo sopli, czyli lutych. Tak własnie tworzy się alternatywny świat powieściowej fikcji. 
        Jest jeszcze nowa fizyka oparta na ćmiatle. Co to jest ćmiatło? To proste: odwrotność światła, czyli coś, co świeci na czarno, świeci cieniem. Stąd też jak do zapalania światłą używa się świeczek, tak w powieści do zapalania ćmiatła używa się ćmieczek. Proste? Proste :-) I tak jak świeczek, płomienia świeczek dawniej używano do wróżb, tak też bohaterowie posługują się ćmieczkami, aby z ich cienia odczytać tajemnice losu, postaci i wydarzeń. Że to gusła, powie ktoś? A pewnie! A mało to ludzi wierzy w horoskopy? ;-) Taka ludzka natura. 
        A więc kończąc... przeczytałam "Lód" i wiele rzeczy mnie w nim zafascynowało, język jest jedną z nich. Autor nie boi się wprowadzać w swoją alternatywną historię postaci historycznych. Jest na przykład Piłsudski, z którym główny bohater spotyka się na Syberii. Rzecz jasna nie jest Naczelnikiem, gdyż nie ma też polskiego państwa. Ale do miana drugiego głównego bohatera urasta inna postać, niezwykła w historii rozwoju nauki i techniki - Nikola Tesla, przez wielu uważany za najwybitniejszego wynalazcę wszech czasów. I w powieści również nie spoczywa na laurach. Eksperymentuje z elektrycznością, ale po odkryciu tungetytu wprowadza nową jednostkę fizyczną: teslektykę, a specjalne urządzenia pomagają Tesli badać zjawisko teslektyczności (na wzór elektryczności). Myślę, że wprowadzenie tej nazwy stanowi w jakiejś mierze hołd złożony przez pisarza wielkiemu wynalazcy. Co prawda, Tesla w powieści jest co najmniej szalony, ale czyż nie tak wyobrażamy sobie geniuszy? 
       I wszystko byłoby całkiem, całkiem: fascynujący świat alternatywnej historii, rozważania typu co by było, gdyby; ciekawe i zabawne gry językowe; odkrywanie kolejnych fałszywych tożsamości bohatera; długie chwile ochłody (w powieści panują 70-stopniowe mrozy!) na dni upalnego lata, ale NAPISAĆ 1050 STRON,  ŻEBY NA KONIEC ZROBIĆ Z TEGO ROMANS???!!!! Jestem rozczarowana :-( 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...