sobota, 3 lutego 2018

Harfa natchnienia Chopina

piątek, 13 lutego 2015 23:13

DSC02064.JPG

 Bolesław Biegas (1877 - 1954) w secesyjnej rzeźbie Harfa natchnienia przedstawił Chopina niemal w całej postaci, spowitego w rozwianą materię, wznoszącego się nad niżej umieszczoną harfą. Na jej strunach czyjaś - Ducha? Dajmoniona? Boga? Natury wreszcie? - dłoń wygrywa dźwięki, w które wsłuchuje się kompozytor wznosząc twarz z zamkniętymi oczami. Muzyka, owijając postać Chopina w materializujące się harmonie, zdaje się pochłaniać jego postać, krępując ramiona, a zarazem unosi gdzieś wyżej, w pozaziemską sferę boskiej sztuki. Dzieło Biegasa jest próbą oddania istoty muzyki w materialnym języku rzeźby. Czy jest to próba udana, odpowiedzieć musi sobie każdy sam stając przed nią, zwłaszcza po uprzednim wysłuchaniu utworów kompozytora, obejrzeniu innych jego portretów, zanurzeniu się w świat paryskiej opery opisywany w listach do przyjaciół, skonfrontowaniu opinii, prześledzeniu recepcji muzyki Chopina w późniejszych epokach.
         Wystawa Niepokój i poszukiwanie. Polscy i norwescy twórcy czasu przełomów zaprezentowana w Muzeum Chopina w Warszawie może się wydawać sztucznym tworem. No bo że Chopin, to zrozumiałe, ale skąd Norwegia? I dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że norweski kompozytor Thomas Dyke Acland Tellefsen, ur. w Trndheim w 1823, zmarły w 1874 w Paryżu, był jednym z ważniejszych uczniów Chopina, a po śmierci swojego mistrza przejął innych jego uczniów. Tellefsen, podobnie jak Chopin, skomponował dwa koncerty fortepianowe, poza tym wiele swoich dzieł zadedykował Polakom, znanym w Paryżu przedstawicielom polskiej arystokracji.
          Przemierzając wystawę śledzi się zaułki (dosłownie - bo usytuowane w osobnych niewielkich salach) muzyki norweskiej, od niewątpliwie najbardziej znanego Edvarda Griega i wspomnianego Tellefsena, następnie przyglądamy się próbom uchwycenia muzyki Chopina w dziełach plastycznych, malarstwie, rzeźbie, dochodząc do centrum, w którym przemierzamy biografię kompozytora prowadzeni przez fragmenty jego listów, fotografie, nagrania utworów. Naszym przewodnikiem jest - nomen  omen - prawdziwy symbol czasu przełomu XIX i XX wieku: Stanisław Przybyszewski, którego fragmenty książki Szopen a Naród wybrane zostały jako motto do poszczególnych sal wystawowych.
          Trzeba przyznać, że demoniczny Przybyszewski, portretowany przez Edvarda Muncha jako szatan, obok uwielbienia dla Chopina wygłasza też ostre uwagi o nierozumieniu jego muzyki przez innych. Zdecydowanie odmawia na przykład tej umiejętności Francuzom, twierdząc, że właśnie oni najmniej z jego muzyki potrafią odczuć.
         Wiele ciekawostek zapada w pamięć, odkrywcze skojarzenia, na które nie wpadłabym sama, zrekompensowały mi wcześniejsze kilkunastominutowe błądzenie, zanim do Muzeum dotarłam, wybierając jakąś inną drogę poprzez zaułki wcześniej nieuczęszczane. Po pierwsze, co ma wspólnego Grieg z Chopinem? Chyba chodzi o inspiracje muzyką ludową swojego kraju. Bardzo, bardzo ciekawe, ludowe norweskie skrzypce o nazwie hardingfeleprzyciągają uwagę kolorową ornamentyką, intarsjowanym masą perłową gryfem, gałkami z kości słoniowej. I w tym momencie wysiadł mi telefon, zdjęcia nie mam:-( Dźwiękiem hardingfele Grieginspirował się w fortepianowym cyklu ludowych tańców Slatter. Po przeciwnej stronie skrzypiec podziwiałam dwuosobowy drewniany taboret do fortepianu państwa Griegów. Również misternie zdobiony ludowymi ornamentami. Jako Chopinowski odpowiednik norweskiej ludowości - fragment autografu Mazurka F-moll, op. 68 - bardzo pokreślony: strzałki, kreski, mazaje, linie, przejścia z góry do dołu strony; intymny zapis twórczego procesu.
         W części malarskiej wystawy przyciągają uwagę ekspresyjne szkice do portretów Chopina Weissa. Twarz kompozytora jest na nich smutna, ekspresyjnie potargana, wykrzywiona. Takiego Chopina raczej sobie nie wyobrażamy. Z drugiej strony inne obrazy - Edvarda Muncha - a na nich często twarz mężczyzny, nienazwanego, ale rozpoznawalnego na pierwszy rzut oka - to Stanisław Przybyszewski. Tę samą twarz widzimy wyrzeźbioną przez innego norweskiego artystę: Gustava Vigelanda.
          No i część centralna, koliście i chronologicznie ułożone stanowiska z listami, autografami, fotografiami z biografii Chopina i fragmenty nagrań jego utworów. Stanowiska są dwustronne: obchodzimy je po zewnętrznej stronie, a potem po wewnętrznej. Zachwycam się iskrzącymi humorem listami. Dużo w nich autoobserwacji, dystansu do samego siebie, autoironii. I przeczucia śmierci: Jesteśmy stare cymbały - bez lutnisty, który by nas nastroił. Nie umiemy tonów wydawać nowych pod kiepskimi rękami. (...) Zostaniesz jeszcze nad moim kamieniem jak te wierzby nasze, pamiętasz? pisze do Juliana Fontany, swojego rówieśnika, przyjaciela z czasów warszawskich.
          W listach z Paryża cudownie opisuje wrażenia z oglądanych oper, zdaje sprawozdanie z wystawienia Roberta DiabłaMeyerbeera, zachwyca się śpiewem dwóch rywalizujących ze sobą śpiewaczek: Marii Malibran i Giuditty Pasty, jest pod wrażeniem największego ówczesnego tenora - Giovanniego Rubiniego. W listach pisanych z Anglii i Szkocji pozwala sobie na ironiczną charakterystykę funkcjonowania angielskiego dworu: Królowa wyruszyła do Szkocji i cała Anglia uznała za stosowne udać się tam za nią (cytuję z pamięci, może niezbyt dokładnie, ale sens był właśnie taki).
          Taki był ten nasz Chopin. Nie tylko natchniony kompozytor. Także świetny obserwator, wrażliwy koneser sztuki, ironiczny komentator z celnym dowcipem, z talentem literackim. Geniusz po prostu. Inspirujący dla wielu współczesnych i potomnych.
         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...