niedziela, 17 listopada 2013 20:55
O balecie dawno było, więc nadrabiam zaległości...
O balecie dawno było, więc nadrabiam zaległości...
Sen nocy letniej
Balet Johna Neumeiera według Williama Szekspira do muzyki Feliksa Mendelssohna Bartholdy`ego, György Ligetiego i katarynki
Polski Balet Narodowy
Orkiestra - dyrygent - Łukasz Borowicz
TWON 16 listopada 2013
Choreografia Neumeiera z 1977 roku została zrealizowana w TWON w marcu 2013. Na wiosnę nie zdążyłam, pojechałam teraz.
Reportaż z realizacji wyjaśnia wszystko, albo prawie wszystko i można sobie dużo wyobrazić. Dodam tylko to, czego nie powiedziano.
Ponieważ całość oparta została na sztuce Szekspira, trzeba najpierw przeczytać. Tę niby oczywistość nie wszyscy za oczywistą przyjmują. W zasadzie można i nie czytać, ale wówczas tajemniczy świat elfów z Oberonem i Tytanią na czele, magicznymi sztuczkami Puka i oślimi uszami Spodka mogą okazać się niezrozumiałe. Jednak zastosowana przez Neumeiera czytelna konwencja snu dużo wyjaśnia: świat elfów może być po prostu snem Hipolity. Co prawda najpierw komplikują się w nim, a następnie rozstrzygają losy dwóch par: Lizandra i Hermii oraz Demetriusza i Heleny, ale zabieg ten pozwala na obsadzenie w partiach Tytanii i Oberona tych samych tancerzy, których na początku widzimy jako Hipolitę i Tezeusza. Oznacza to, że w jednym spektaklu raz prezentują się w balecie klasycznym do klasycznej muzyki Mendelssohna, a w akcie 1 w diametralnie zmienionej scenografii, w cielistych błyszczących kostiumach, do kosmicznej muzyki Ligetiego widzimy taniec współczesny z "niemożliwymi" do wykonania akrobacjami ;-) W podwójnej roli głównych dwóch par zaprezentowali się Yuka Ebihara i Vladimir Yaroshenko. I przyznam, że jako władczy i złośliwie obrażony Oberon Yaroshenko podobał mi się bardziej niż w roli Tezeusza, ale to mało istotny szczegół.
Po drugie, wszystkie sceny z amatorską trupą teatralną rzemieślników pod wodzą Spodka są tak nieodparcie komiczne, że można z nich skomponować całkowicie niezależną burleskę ku uciesze gawiedzi. Paweł Koncewoj jako Fujara, przebrany w kostium baletnicy, przewracający się na pointach, w roli Tysbe dał popis nie tylko taneczny, ale i aktorski. Podobnie zresztą jak inni z rzemieślniczej aktorskiej trupy. Kurusz Wojeński jako Spodek grający Pyrama to istny Achilles pokonujący Lwa (jako Lew stolarz Cichy, czyli Bartosz Anczykowski), a potem zabijający się w rozpaczy po rzekomej śmierci żony - Tysbe. Naprawdę wzruszył mnie do łez (ze śmiechu) Głodzik, czyli Carlos Martin Perez z wielkim zaangażowaniem grający Światło Księżyca, niosąc owe ciało niebieskie w postaci pękatego białego abażuru na kiju. A biedak miał trudne zadanie, bo bohater ciągle mu się przemieszczał i on tak musiał za nim biegać z tym księżycem.
Czy ktokolwiek wyobraża sobie jak zagrać ścianę?? Neumeier i tu stworzył koncept oparty na pomysłowym kostiumie, w którym występowali we dwóch Michał Tużnik jako Pigwa i Michał Chróścielewski jako Ryjek.
Elementy humorystyczne nie ograniczają się do amatorskiej trupy rzemieślników pod wodzą kataryniarza. Mamy przecież Demetriusza, zawadiackiego oficera, który z desperacją ucieka przed narzucającą mu się Heleną. Maksim Woitiul jako Demetriusz pokazał talent komiczny pierwszej klasy, a w takiej roli jeszcze go nie widziałam. Zapętlenie losów czworga postaci (Demetriusza, Heleny, Lizandra i Hermii) za sprawą roztargnionego Puka kończy znowuż zabawna sekwencja totalnej awantury, w której panowie mają już na sobie resztki koszul, a panie w wystrzępionych sukienkach ostatecznie postanawiają sprawę wyjaśnić damskim boksem, czyli wyrywaniem sobie nawzajem włosów. Tak, tak, bez czarów się nie obejdzie. Dzielny Puk namieszał i teraz rzecz całą musi odkręcić, czyli znowu pomachać zaczarowaną różą.
Puk (Patryk Walczak), ten spiritus movens całej intrygi, najpierw przy dźwiękach niesamowitej muzyki Ligetiego wyłania się z mgły i wypróbowuje czarodziejską moc machania kwiatkiem bez ładu i składu, potem ma niezły ubaw z całego zamieszania, następnie przywołany do porządku przez Oberona musi w ciężkim znoju przywrócić ład w sercach ludzi. I żyli długo i szczęśliwie.
Ostani taniec Hipolity i Tezeusza w dniu zaślubin wydał mi się nieznośnie po Mendelssohnowsku patetyczny. Inna rzecz, że muzyka Ligetiego z kolei puszczana z nagrania była stanowczo za głośna, siedziałam zdecydowanie za blisko. Ale świat elfów wykreowany poprzez idealne zestawienie muzyki, scenografii (niesamowite "straszne" te ruchome drzewa niczym Las Birnam), kostiumy, taniec, stanowi wizję niesamowicie spójną, przemawiającą do wyobraźni. Baśń, ale z elementami grozy; kosmiczna atmosfera, ale oparta na ludzkich emocjach.
Takiej mieszanki klasycznej muzyki z klasycznym baletem, z elementami liryki i patosu, połączonej ze współczesną muzyką z taśmy (nawet jeśli pierwotnie to były organy i klawesyn), tańcem rytmicznym i akrobatycznym oraz humorem i nostalgią katarynkowej nuty ulicy jeszcze nie widziałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz