wtorek, 26 lipca 2016 0:40
Z dorobku Konrada Lorenza posiadam tylko Regres człowieczeństwa, rzecz wcale nie najbardziej znaną jego autorstwa. Kiedyś już zaczynałam czytać, ale przerwałam. Może zabrakło mi cierpliwości, aby przebrnąć przez opisy meandrów ewolucji zwierzęcej zanim autor dojdzie do dziedziczenia w sferze kultury. Teraz zamierzam doczytać do końca. Może zygzakowate ścieżki filogenezy okazują się bardziej frapujące z perspektywy czasu, a wywodzenie sposobu pływania współczesnych waleni od lądowego galopu ich praprzodków - na co wskazuje budowa kręgosłupa - potrafi uwieść umysł znacznie starszy niż wówczas, gdy zabierałam się do lektury po raz pierwszy wiele lat temu? Ze zdziwieniem dla siebie samej dostrzegam, że facet miał naprawdę ciekawe pomysły i trudno nie przyznać, że język miał obrazowy, a sposób myślenia nietuzinkowy. Ba, i jakże przenikliwy, biorąc pod uwagę pewne zjawiska współczesności, których symptomy zauważał już wówczas, ponad 30 lat temu.
Zastanawiałam się nieraz, co, jakie zjawisko stanowi wyróżnik naszych czasów, dlaczego niepokój wzbudza absurdalny pośpiech, pogoń za czymś, jakieś podejrzenie nienaturalności postawy wyśmiewanej przez satyryków, a diagnozowanej przez psychologów i psychiatrów. Lorenz dawno zauważył, że hasło: wszystko, co zrobione być może, zrobione być musi, stało się wręcz nakazem technokratycznej religii. To jest to! Diagnoza współczesnej kultury i współczesnego człowieka: opanowała nas kultura natręctw! Chcę, mogę, muszę: błyszczeć, rywalizować, być najlepszym, wyprzedzić innych, dotrzeć, zdobyć, kupić. Muszę to MIEĆ! Większość mogłaby wypisać sobie to hasło na czole jak życiowe motto. Paradoks, że od wieków zdobywana wolność, idea wyboru, tak łatwo i bezrefleksyjnie została powszechnie zastąpiona przez przymus: MUSISZ TO MIEĆ, prawda?
Lorenz zdecydowanie odrzuca przymus, w procesach ewolucji jednakowo obowiązujących w świecie przyrody i w świecie kultury widzi szansę na realizowanie ludzkiej wolności i odpowiedzialności, odrzucając zdecydowanie pogląd jakoby proces ten miał jakikolwiek dający się ująć rozumowo, naukowo czy moralnie cel. Przyzwyczailiśmy się sądzić, że ewolucyjny rozwój organizmów służy doskonaleniu, prowadzi do wzrostu wartości. Lorenz odrzuca ten pogląd. Ewolucja jest absolutnie niezdeterminowana, całkowicie przypadkowa, ma więcej ślepych zaułków niż dróg zakończonych jasno wyznaczoną metą, ponieważ wysoki stopień specjalizacji(osiągany w procesie długiej i skomplikowanej ewolucji) jest na dłuższą metę zawsze niebezpieczny dla danej formy żyjącej. I dlatego, jak pamiętam z pewnego filmu przyrodniczego, gepardy wyginą. Zabrnęły w ślepą uliczkę własnej gepardziej specjalizacji: budowa ciała służąca osiąganiu spektakularnej szybkości doprowadziła do tak ogromnego wydatku energii, że po udanym polowaniu zwierzę nie ma siły jeść ani obronić upolowanej zwierzyny. Zdarza się więc, że łup zostaje mu odebrany przez inne zwierzęta, np. hieny.
Kolejna - odkrywcza, choć przecież, jak się przyjrzeć - oczywista i logiczna konstatacja. Mówi się, że człowiek udomowił psa, konia, owcę czy kury. I te udomowione zwierzęta stopniowo zatracają swoje pierwotne instynkty, kształty, nawyki i umiejętności. Ot, choćby te pokraczne gatunki psów pokojowych mieszczących się w kieszeni bluzki, noszonych an rękach, ubieranych w kamizelki i buciki od zimna, czy wysoko wyspecjalizowanych do określonego typu zachowań: pasterskie, obronne, szybkie do wyścigów, tropiące do polowań, a dziś chyba bardziej do wyszukiwania szmuglowanych narkotyków itp. Te psy daleko odbiegły od swoich praprzodków, przypominają bardziej zabawki niż żywe stworzenia. Ale przecież człowiek najpierw udomowił SAMEGO SIEBIE, doprowadzając do regresu swoiście ludzkich cech i osiągnięć przywołujących przerażające widmo nieludzkości. Człowiek współczesny całkowicie odciął się od informacji ze świata zewnętrznego, czerpiąc tylko i wyłącznie wiedzę z procesów wewnątrzgatunkowych, a te nie decydują o skuteczności przystosowania się do warunków bytu, do swojej przestrzeni życiowej. Człowiek ową przestrzeń zawęził do sztucznego świata przez siebie wytworzonego. Człowiek udomowiony jakże daleki od swego początkowego wzoru stał się estetycznym zaprzeczeniem ideału! Dodajmy: ewolucyjnego ideału, czego świadectwem jest:
- utrata harmonii ciała;
- utrata wielu sprawności fizycznych;
- regres zmysłów;
- niezdolność do radzenia sobie w warunkach natury, ot, choćby w warunkach naturalnej aury, zmienności pogody;
- konieczność "podpierania się" licznymi narzędziami, i urządzeniami do poruszania się w terenie (utrata orientacji w terenie);
- coraz powszechniejszy brak odporności na zjawiska naturalne: alergie!
Cóż, jesteśmy w ślepym zaułku ewolucji, ewolucji bezmyślnej, w odróżnieniu od ewolucji twórczej, która - według Lorenza - jest oparta na INFORMACJII. Bowiem, jak twierdzi, przystosowanie jest procesem poznawczym, a my nie jesteśmy przystosowani, stajemy się coraz słabiej przystosowani, czyli zamiast gromadzić i wykorzystywać zasoby informacji ze świata zewnętrznego, odcinamy się od nich, zamykając się w szklanych kulach... Nie, nie szklanych kulach, zamykamy się w świecie krzemowych łączy Internetu. To jest nasz świat, sztuczny świat, fikcyjny, pozbawiający nas intelektualnego bodźca rozwoju na poziomie komórkowym czy wręcz genetycznym. Co mi z tego, że z Internetu się dowiem, jaka jutro pogoda, skoro ja tej pogody, powiedzmy deszczowej, burzowej czy śnieżnej NIE PRZETRWAM fizycznie, utraciwszy zdolności przystosowawcze?
Po tym wstępie filogenetycznym autor przechodzi do opisywania - językiem równie przyrodniczym - zjawisk dziedziczenia i ewolucji w kulturze, ale to następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz