niedziela, 11 maja 2014 13:40
Nie wiem, jak to się dzieje, ale skoro wciąż tu trwa spory ruch na liczniku, to wypada dostarczyć temu ruchowi przynajmniej jakiś sensowny powód, żeby nie było na marne ;-) A więc, jak w tytule i wcale nie chodzi o to, że 20 tysięcy lat temu po terenach dzisiejszej Polski biegały mamuty, a mamut to przecież prawie jak słoń.
Otóż rzecz jest o wiele bardziej współczesna. Na osiem miesięcy przed śmiercią Vincenzo Bellini wystawia w Paryżu Purytanów, ostatnią operę, która pod wieloma względami zapowiadała kierunki, w jakich poszłaby dalsza twórczość kompozytora, gdyby nie przedwczesna śmierć. Opera wystawiona została 24 stycznia, a Bellini umiera 23 września 1835 roku w wieku 34 lat. Historia opowiedziana na scenie przenosi nas do Anglii XVII wieku, do trwającej wówczas wojny domowej między purytanami a dynastią Stuartów. Wydarzenia historyczne są tłem dla rozgrywajacego się na pierwszym planie wątku miłosnego. Można mieć obiekcje wobec małej wiarygodności psychologicznej postaci, można się zżymać na absurdalny z dzisiejszego punktu widzenia motyw obłędu Elviry, która to traci zmysły, to je odzyskuje na głos ukochanego, a potem znowu traci. No cóż, romantyczna konwencja wymagała od heroiny właściwej reakcji na miłosne rozterki. W każdym razie rzecz cała ostatecznie dobrze się kończy, gdyż bohaterka wreszcie odzyskuje świadomość (mamy nadzieję, że na dobre) i czeka ją szczęśliwe życie u boku ukochanego Artura. Gdzie więc jest słoń pogrzebany?
Słoń jest w zakończeniu aktu drugiego, kiedy Sir Giorgio, wuj Elviry, prosi Sir Riccarda, aby ten zechciał w swojej szlachetności uratować Artura, ukochanego Elviry, przed szafotem. Bo to było tak: Lord Artur jest zwolennikiem Stuartów, z kolei Sir Riccardo jest nie tylko jego przeciwnikiem politycznym, wrogiem Stuartów, ale na dodatek rywalem, ubiegającym się o względy Elviry. Śmierć Artura byłaby mu na rękę. Co prawda ocalenie rywala przed szafotem, na który naraził się ratując królową, nie gwarantowałoby wcale, że Artur w ogóle przeżyje, ponieważ między stronnictwami ma się rozegrać następnego dnia decydująca bitwa. Chodzi tylko o to, żeby Lord Artur nie umierał jak nędznik, jak wyjęty spod prawa rzezimieszek, lecz miał szansę zginąć bohatersko na polu chwały. No więc Sir Giorgio i Sir Riccardo śpiewają fantastycznie heroiczny duet o tym, jak to dźwięk wojennych trąb wzywa bohatera na pole bitwy, zapewniając mu nieśmiertelną sławę. Aria zaczyna się tak:
Suoni la tromba, e intrepido
Io pugnero da forte,
Bello e affrontar morte
Gridando liberta!
Słowem, jak słodko jest umierać za ojczyznę, a w pierwszej linijce jest rzeczony "słoń" la tromba ;-)
Teraz czas na sprawę polską. Otóż 3 maja w transmisji z Metropolitan Opera można było posłuchać, jak w partii Sir Riccarda śpiewa Mariusz Kwiecień. Duet z Sir Giorgiem (Michele Pertusi) wypadł znakomicie mimo nie w pełni odzyskanej po chorobie dyspozycji naszego śpiewaka.
Ok, wiadomo, wszyscy czekali zagryzając palce, czy Lawrence Brownlee, tenor w partii Lorda Artura zaśpiewa słynne wysokie F w trzecim akcie, napisane przez Belliniego specjalne dla pierwszego wykonawcy Giovanniego Rubiniego. Nie, nie wyciągnął, bo to jest po prostu niemożliwe. Rubini był tylko jeden i jak on to robił, sprawdzić nie możemy, bo nie ma nagrań sprzed prawie dwustu lat. Ale strasznie, strasznie wysoko. No! To jednak inny temat. Dzisiaj kończymy na tym, co w tytule, czyli duet ze "słoniem" ;-)
Jest! Lawrence Brownlee - atak na wysokie F. Moment bardzo krótki, trzeba uważnie się wsłuchać.
Śpiewa naprawdę wysoko, że aż to nienaturalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz