niedziela, 07 września 2014 22:09
Przeczytałam kolejną część Listów z Ameryki zatytułowaną Szkice amerykańskie. Treść ich ogranicza się do opisu paromiesięcznego życia Henryka Sienkiewicza w dzikiej głuszy Kalifornii, w chacie skwatera Dżaka. Zdaje się, że pan Sienkiewicz pisząc o polowaniach na małego i grubego zwierza choćby na kartach W pustyni i w puszczy wiedział doskonale, o czym mowa. Podczas pobytu u Dżaka, a właściwie pomieszkiwania z nim na całkowitym odludziu, mając oko celne i rękę pewną, doprowadził do perfekcji swoje strzleckie umiejętności. Odpłacał się w ten sposób za gościnę, gdyż Dżak był samotnikiem, ale chętnie powitał gościa zza morza, który pomagał mu w polowaniach, gdy on tymczasem mógł budować dom.
Sienkiewicz musiał już wówczas nieźle rozumieć angielski, skoro nie tylko dokonuje szczegółowego opisu charakteru skwaterów jako specyficznej grupy osadników, ale też analizuje ich rolę w kształtowaniu prawa i państwowości Stanów. Następnie dochodzą jeszcze Meksykanie i Metysi. Im także autor poświęca wnikliwe opisy i niemal psychologiczne i socjologiczne studium. Przy czym już wcześniej wspominał, że zaczął się uczyć także hiszpańskiego, co pozwalało mu wiele zrozumieć z rozmów w tym języku.
Wciąż zadziwia mnie ogromna zachłanność Sienkiewicza na nowości, na nowe doświadczenia i poznawanie nowych ludzi. A przy tym namacalnie pokazuje on, co to znaczy, że podróże kształcą. Kształcą, jeżeli ten podróżny chce się kształcić oczywiście. Nigdy nic nie wywołuje w nim negacji, odrzucenia, jeżeli tego czegoś dokładnie nie poznał i nie przestudiował. Samotniczy i samowystarczalny tryb życia skwaterów prowokuje go do wniosków, że są oni forpocztą cywilizacji w pierwszym zetknięciu z potężnymi siłami natury. To oni ujarzmiają przyrodę, karczując puszczę pod pierwszy swój dom z grubo ciosanych belek, tak samo grubo ociosane mają charaktery. Często gęsto są to ludzie lubiący awantury, grubiańscy, zaprawieni w bójkach i krawych porachunkach. Takim jednak nie był jego gospodarz Dżak, z natury małomówny i milczący, pracowity, a kiedy jego gość nieco zachorował, przeforsowujac siły, nawet dbał o niego i leczył japan tea, która, o dziwo, pomogła.
Ciekawy wątek to przyglądanie się sobie samemu. Nie z racji jakiegoś egocentryzmu, lecz proste obserwacje odnośnie wyostrzenia zmysłów podczas życia w dżungli. Bardzo ciekawe zjawisko. Sienkiewicz rejestruje wyostrzenie swojego wzroku słuchu do wrażliwości wręcz niezywkłej. Uważa, że ciągłe nasłuchiwanie odgłosów puzczy oraz niezmącona cisza panująca podczas upałów rzeczywiście mogą sprawić, że człowiek usłyszy jako się motyl kołysze na trawie, jako wąż śliską piersią dotyka się zioła.
Inny, trochę humorystyczny, wątek to urządzanie miejsca do pisania. Po pierwsze, skwater ani stołu ani mebli do siedzenia nie posiadał, bo nie potrzebował. Jadał przy ognisku, siadał na kamieniu czy pniu drzewa. Sienkiewicz chciał pisać swoje korespondencje, więc stolik do pisania i to z szufladą zrobił sobie z ula. Z siedzenem było gorzej. Przecież nie wystruga krzesła siekierą. Ale korzystając z obserwacji życia różnych tubylców skombinował wygodne siedzenie z wołowego czerepu, czyli jednym słowem do pisania siadał na czaszce olbrzymiego wołu, to znaczy może tu chodziło o bizona (?), tak się domyślam. A rogi zapewne służyły nawet jako oparcia na ręce, tak jak w wygodnym fotelu. Siedzenia takie podpatrzył u koczowniczych meksykańskich pasterzy bydła.
W innym miejscu mamy opis wielodniowych zabiegów oswajania półdzikiego mustanga, na którym przyjechał do Dżaka i po powrocie miał go zwrócić właścicielowi. Widać, że zmaganie się z niepokorną naturą konia z jednej strony wzbudza jego podziw, a z drugiej emocjonalnie przywiązuje do zwierzęcia.Toteż kiedy w porze Santa Ana wind mustang ucieka, wyswobadzając się z pętli lassa, obaj: Sienkiewicz i jego gospodarz Dżak wyruszają na poszukiwania.
Półdziki mustang tyle samo miejsca zajmuje w opisach, co takie na przykład grzechotniki. Sienkiewicz nauczył się liczyć grzechotki na ogonie i poznawać po nich wiek węża. I musiał naprawdę być nielichym myśliwym, skoro potrafił zabić grzechotnika jednym uderzeniem kija, jak opisuje pewne spotkanie z dość nieustępliwym osobnikiem.
Temat poszukiwania złota z kolei pozwala na wprowadzenie autoironicznej historii, jak to rzeczne pobrzeże błyszczące miką wziął za pokłady złota. Innym zaś razem z jakimś towarzyszem, także Polakiem, uznali, że znaleźli żyłę złota na kamieniu. Dopiero trzeci ich towarzysz znający się na rzeczy rozpoznał że owa metaliczna żółta kresa była po prostu śladem podkutych mosiężnymi ćwiekami trzewików, jakich zwykle używają farmerowie.
Autor Listów nieźle zadomowił się w szerokich stepach zachodnich Stanów, bo zdarzało mu się wyruszać w podróż samotnie, tak było właśnie podczas poszukiwania mustanga. Chyba z łatwością dałby sobie radę w tamtych warunkach. Nadszedł nawet taki moment, gdy Dżak zaproponował mu, aby został z nim, we dwóch łatwiej im byłoby ujarzmiać dżunglę, a przy tym już wcześniej Sienkiewicz nie tylko polował dla niego, ale i pomagał mu dokończyć budowę domu. I przez jeden moment Henryk Sienkiewicz wahał się, niewiele brakowało wóczas, a zamiast autora Trylogii być może mielibyśmy polskiego Jamesa Curwooda albo Jacka Londona.
Oparłszy się o karabin patrzyłem nieruchomo z pół godziny na ową cudną dolinę. Na krańcu widnokręgu szarzała niby mgła, niby chmura jakaś sina, ale rozświecona purpurą zachodu. Był to Pacyfik, ojciec oceanów i mórz wszystkich. We wzgórzach sterczących nad tumanem poznałem wyspy Santa Catalina i Catalina Harbor, które zwiedzałem bawiąc jeszcze w Landing. Był zachód słońca, a nad Oceanem rozlewał się drugi ocean purpury i złota na niebie. Na dolinie ubranej w królewskie kolory ujrzałem naprzód suche, piaszczyste a szerokie łożysko równoległej do gór rzeki Santa Ana. Dalej ciemne grupy drzew oznaczały Anaheim i Orange, a mniejsze grupy - farmy rozrzucone po całym stepie. Wszystko to leżało u moich nóg. Patrzyłem na wioski i miasta, jak ptak z chmur. Powietrze tak było przezroczyste, że ten ogromny szmat kraju leżał widny dla mego oka, jak na dłoni. Cisza była prawie niepokalana. Śliczny, pogodny zachód zdawal się nasycać wszystko nieporównaną słodyczą i różanym spokojem. Błogosławieństwo i ukojenie wielkie unosiło się nad krajem... Wówczas wezbrało mi serce, a na usta wybiegła mimo woli znana smutna piosenka:
U nas inaczej! inaczej! inaczej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz