czwartek, 31 lipca 2014 11:51
Czytam w dopadki, to znaczy w krótkich chwilach wolnego czasu, albo zagrażającej nudy. Na przykład czekając w kolejce do lekarza. W Notatniku osobistym Josepha Conrada zgłębiam tajemnicę pierwszej powieści, momentu inspiracji, pierwszego zdania, które po latach zaowocowało wspaniałaym powieściopisarstwem. Jestem w rozdziale, w którym Conrad analizuje początek swojej literackej przygody, czyli genezę Szaleństwa Almayera. Na przykład jak to wstał pewnego dnia, zjadł śniadanie w wynajętym pokoju, a potem zrobił awanturę z powodu zaginionego pióra do pisania. Nie wiem, czy pióro się znalazło, ale powieść przecież powstała. A przy okazji ciekawe rozważania o sobie, swoim chrakterze, istocie pisania w ogóle. Innym razem anegdota jak to mecząc się nad budowaniem całej rzeczywistości Costaguany w Nostromo, wszystko mu się rozspypało za sprawą niespodziewanej wizyty córki generała. Mimo to grzecznie powitał niespodziewanego gościa, choć świat powieściowy legł w gruzach: "Czułem, że nigdy nie zdołam pozbierać kawałków - i w tej samej chwili pytałem grzecznie: "Zechce pani usiąść?"
Wędrując wspomnieniami po początkach swojej twórczości, Conrad odkrywa rodzinne historie, na przykład stryjecznego dziadka, który wracając z nieudanej rosyjskiej kampanii wojska napoleońskiego zjadł z towarzyszem jakiegoś wiejskiego psa, który wszedł im w drogę gdzieś w wiosce pośród litewskiej puszczy. Zdarzenie to, a właściwie opowieść o nim mocno utkwiła w pamięci dziecka, które słyszało ją po raz pierwszy. Tenże stryjeczny dziadek, Mikołaj Bobrowski, opowiadał, że był ostatnim żołnierzem, który przeszedł po moście w Lipsku zanim nadgorliwy saper wysadził go w powietrze, czego konsekwencją była śmierć księcia Poniatowskiego w wodach Elstery.
Ciepłe wspomnienia o wuju Bobrowskim są naturalne i zrozumiałe. Interesujące z kolei opisy najdawniejszych lektur, jeszcze jako chłopca, czytanie Szekspira w przekładach ojca, Apollona Korzeniowskiego, powoływanie się na odkrywcze uwagi Anatola France`a czytanego później, w wieku dojrzałym. Zresztą, z całości wniosek nasuwa się oczywisty, że Conrad był człowiekiem oczytanym, siebie zaś nazywa "pisarzem wybitnie nieliterackim".
Niedużo mi jeszcze zostało do końca tej intymnej lektury kieszonkowego wydania w nowym przekładzie, gdyż poprzedniego, jeszcze przedwojennego dokonała najbardziej znana tłumaczka Conrada - Aniela Zagórska. Zobaczymy, czym jeszcze zaskoczy mnie chłopak z ukraińskch stepów, który zamarzył o bezkresnym morzu.
Drugim biegunem, a może i przekornym dopełnieniem jest równoległe czytanie Listów z podróży do Ameryki Henryka Sienkiewicza. Wstyd przyznać, ale nigdy dotąd ich nie czytałam. Teraz odnajduję w nich takie pokłady humoru i dystansu wobec samego siebie, wobec spotykanych ludzi, rodaków i obcokrajowców, wobec wydarzeń, jakie spotykają pisarza w tej transoceanicznej i transkontynentalnej podróży, że zaczynam inaczej też patrzeć na ściśle literacką, powieściową jego twórczość. Jeśli Sienkiewicz napisał Trylogię tak, jak napisał, to nie dlatego, że nie umiał inaczej! Listy świadczą, że potrafił podejmować różne literackie konwencje. Nieobca mu była ironia, sarkazm, błyskotliwe analizy społeczno-psychologiczne, rozważania o naturze ludzkiej i kształcie społeczeństwa, zmienności obyczajów itp. itp. To wszystko jest w Listach, ale nie o tym i nie w tym celu pisał powieści historyczne. Był to świadomy wybór innej, specyficznej konwencji literackiej, mającej spełniać określone funkcje narzucone przez historyczne okoliczności. Sienkiewicz powieściowy i Sienkiewicz felietonowy ujawniający się w Listach to dwie strony tego samego człowieka, ale jakże różne, dwie strony bogatej osobowości. Wiele, wiele rzeczy jest tutaj dla mnie niejakm zaskoczeniem, choć po prawdzie, należało się tego domyślać. Na przykład fakt, że Sienkiewicz podczas całej podróży, w kolejnych - trzeba przyznać - dość długich listach - zdradza niesamowitą ciekawość świata, ludzi, funkcjonowania innego społeczeństwa. Jest niesamowicie otwarty na poznawanie nowości i odmienności obyczajowej. Widząc na przykład siedzących w okręgu Indian podczas krótkiego postoju pociągu co robi? Namawia swojego towarzysza, aby przysiedli się do nich i zdążył wypalić z nimi "fajkę pokoju".
Gdy tylko znajduje towrzystwo, z którym może porozumieć się po francusku (angielskiego wówczas nie znał), wykorzystuje to, by zdobyć jak najwięcej informacji, dociekliwie wypytuje o wszystko, co dostrzega dookoła. Ten głód wiedzy, otwartość, a zarazem dociekliwość, unikanie łatwych podsumowań, w pewnym stopniu jednak są dla mnie szokiem. Chyba nie doceniałam Sienkiewicza jako człowieka, widziałam go tylko przez pryzmat określonego pokroju twórczości. W Listach okazuje się bystrym obserwatorem, dociekliwym badaczem kultury, społeczeństwa, cywilizacji wręcz, zdystansowanym i otwartym, z drugiej zaś strony ironicznym komentatorem rzeczywistości i ludzkich charakterów, w tym samego siebie także. Patrzenie na niego tylko przez pryzmat lapidarnego Gombrowiczowskiego określenia jako na "pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego" skrajnie zawęża rozumienie tej, jak się okazuje, niezwykle bogatej osobowości. Gombrowicz narzucił pewien chwytliwy slogan, stworzył poniekąd mit jako odpiwedź na inny mit, obecny w powieściopisarstwie Sienkiewicza, gdy tymczasem uczciwie należy powiedzieć, że jest jednak nadal tylko stereotyp.
No więc odkrywam dwie twórcze osobowości, zagłębiając się w inne formy niż powieściowa fikcja. Bardzo pouczające to lektury.
Joseph Conrad: Notatnik osobisty. Ze wspomnień. Przekład Hanna Pustuła-Lewicka. Czuły Barbarzyńca 2014. Warszawa.
Henryk Sienkiewicz: Listy z podróży do Ameryki. PIW (wydanie bardzo stare, dotąd leżące bezużytecznie u mnie na półce ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz