wtorek, 29 maja 2018

Satyryczne lustro Leszka Kołakowskiego

       No nie wiem, czy się śmiać, czy... płakać, ale chyba tylko ze śmiechu. Rozbawił mnie, uwaga! uwaga! nie kto inny, tylko Leszek Kołakowski. Kto by pomyślał?! Sama bym się nie spodziewała. Wśród, jak często mi się zdarza, przypadkiem (aczkolwiek w świetle teorii opisanej w poprzednim poście, wcale nieprzypadkowo) nabytych książek, znalazło się "Wejście i wyjście oraz inne utwory ku przestrodze i dla zabawy".



      Jeśli ktoś kojarzy "Cicer cum caule" Tuwima, to może mieć mniej więcej rozeznanie, czego się spodziewać, z tym, że Kołakowski kumuluje w jednym tomie językowo-prześmiewczą inwencję Tuwima z absurdem "Zielonego Balonika" Gałczyńskiego i poczuciem humoru Sztaudyngera oraz Boya. Odwracałam kartki, przechodziłam do kolejnych dykteryjek, scenariuszy teatralnych i filmowych, wierszyków, parodii, autoparodii, groteski i nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wszystko warte zacytowania, więc kłopot z wyborem ogromny!  Dlatego chce mi się płakać ;-) 
      Fantastyczne! Tytułowe "Wejście i wyjście" jest parodią "Czekając na Godota"; scenariusz filmowy "Wygnanie z raju" w dowcipny sposób, językiem godnym filmu gangsterskiego, przetwarza dzieje pierwszych ludzi i grzechu pierworodnego; scenariusz filmu rysunkowego "Rzeczy", ach! majstersztyk absurdu godny Buñuela co najmniej. Kołakowski był filozofem, to wiedzą wszyscy, ale że miał niesamowite wyczucie języka i pisał wiersze (tak! tak!) niekoniecznie powszechnie wiadomo. Debiutował jako nastolatek poezją. Miał kilka zeszytów zapisanych wierszami. Mówił o nich, że "ku niepowetowanemu bólowi ludzkości" poszły z dymem w Powstaniu Warszawskim, ale jeśli prawdą jest, że "rękopisy nie płoną", może jednak te zeszyty "kiedyś się, niestety, odnajdą".  Tymczasem w zebranym tomie czytamy to, co napisał później, np. dowcipne wierszowane laudacje urodzinowe na cześć Miłosza, Tischnera, "Tygodnika Powszechnego" "Znaku". 
      Iskrzące dowcipem i autoparodią felietony: "Pochwała  snobizmu", "Pochwała niepunktualności", "Pochwała cenzora", "Przyczynek do mowy parweniusza" każde z osobna zasługują na omówienie kończące się niezmiennym zdziwieniem: "Jakie one są aktualne!" "Klasyfikacja filozofów polskich" z kolei to zabawa wykorzystująca znaczenie nazwisk. Ingarden znalazł się na przykład w dziedzinie ogrodnictwa, a do meteorologii zaliczono Wiatr (Wiatra? skoro nazwisko?), Uziembłę i Gromską. Szczególnie liczne okazało się grono filozofów w dziedzinie botaniki: Bauman, Kłoskowska, Grzybowski, Tatarkiewicz, Chojnacki, Kwiatkowski, Sosnowski, Dąmbska. Moja wyobraźnia została poruszona i próbowałabym nawet wyodrębnić w tym gronie dziedzinę dendrologii ;-)
      Osobnym gatunkiem tekstów Kołakowskiego są autoparodie filozoficzne. Kto, jak nie wybitny filozof, mógłby tak prześmiewczo wyjaśnić różnice między współczesnymi kierunkami filozoficznymi, posługując się w tym celu ideą "nie-uprawiania ogrodu"? A już syntezę doskonałą współczesnej myśli filozoficznej i nauk politycznych oraz stanowisk ideowych zaprezentował w przezabawnej "Wielkiej Encyklopedii" mieszczącej się na czterech stronach. Z tego to "dzieła" kilka wybranych haseł, moim zdaniem, ujmujących istotę rzeczy w sposób jak dotąd najdoskonalszy;-)

MATERIALIZM: że wszystko jest mniej więcej takie, jak krzesło i cegła
LEIBNIZ: że lepiej niż jest, być nie może, bo pan Bóg już wie, co robi
ARYSTOTELES: że najlepiej środka się trzymaj, to nie zginiesz
POST-MODERNIZM: że wszystko wolno
DEKONSTRUKCJONIZM: że co by się nie mówiło, to i tak nic to nie znaczy
DEMOKRACJA: żeby każdy sobie wyobrażał, że rządzi, ale ciągle się skarżył, że za mało rządzi
ROUSSEAU: że coraz gorzej i gorzej, i co to będzie
HISTORYZM: że dziś to jest prawda, a jutro co innego
PLATON: że nie ma nic piekniejszego niż piękno, nic śmieszniejszego niż śmieszność, nic głupszego niż głupota itd.
EGZYSTENCJALIZM: że i ty możesz być postacią tragiczną
NIETZSCHE: że wszystko ze wszystkim się bije i tak już zawsze będzie, a sensu to żadnego nie ma
RELATYWIZM: że może być tak, a może być owak
HUME: że co widzisz, to widzisz, a co sobie myślisz, tego nigdy nie udowodnisz
SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA: że ty masz o wiele za mało pieniędzy
TALES: że woda

      A że, jak pisał Książę Poetów, satyra prawdę mówi, także i w tych na pozór śmiesznostkach znaleźć można głęboką prawdę o nas samych, czego przykładem niech będzie fragment z "Pochwały cenzora":
"Uwielbiasz okazje do zgorszenia, słoneczko ty moje, ubóstwiasz wiadomości, które dają ci  możliwość oburzenia, potępienia i darcia szat. Uwielbiasz je i ubóstwiasz, bowiem, po pierwsze, wywyższają cię one we własnych oczach i stawiają na piedestale cnoty i czcigodności jako tego, który właśnie nie okradł kasy państwowej, nie porzucił żony z dziećmi w nędzy i nie usiłował otruć przyjaciółki, a jeśli okradł, porzucił i usiłował otruć, to było to już dawno i wszyscy o tym zapomnieli. Więc upajasz się i podniecasz i niesłychanej satysfakcji doznajesz, kiedy możesz się gorszyć i potępiać, bo przez to kontrastujesz się z przedmiotem twojego zgorszenia nieskalaną bielą własnego sumienia, które na tle codziennych drobnych niegodziwości i małych świństewek nie wyróżnia się niczym i w towarzystwie przystraja się do powszechnej miernoty. (...) A po trzecie, przyznaj, motylku, że miota tobą szalona zazdrość, jeśli ktoś zrobił coś, o czym ty marzysz, a na co się nie zdobędziesz z tchórzostwa. A ty również marzysz o tym, żeby zdefraudować pieniądze państwowe, porzucić żonę z trojgiem dzieci i otruć przyjaciółkę. Marzysz, ale tchórzysz, więc nie robisz tego; wobec tego wiadomość, że ktoś to właśnie usiłował zrobić i że mu się nie powiodło, jest dla ciebie źródłem rozkosznego zadowolenia, że on w ten sposób nie dopiął tego, czego i ty nie dopiąłeś. Takie to my, dzieci, jesteśmy. Więc skończmy z tym i nie mówmy więcej o tej sprawie. Zanotujmy sobie tylko, że wiadomości gorszące lubimy, kochamy, mlaskamy i cmokamy nad nimi, rozkoszne są dla nas i wspaniałe."

niedziela, 20 maja 2018

Między nigdy a koniecznością



       Wyobraźmy sobie siatkę zbudowaną z niewyobrażalnej liczby przecinających się linii. Linie są ścieżkami ewolucji Wszechświata, prawami fizyki funkcjonującymi w skomplikowanych strukturach matematycznych. Miejsca przecięcia się dwóch linii to fluktuacja - przypadkowe spotkanie, impuls, bodziec, który może, choć nie musi, zmienić bieg zdarzeń w ramach owych dwóch pierwotnych linii. Biegną więc sobie te linie według określonych praw fizyki i gdyby nie spotkanie, skrzyżowanie, ich biegu nic by nie zmąciło. Lecz pojawia się taka fluktuacja i zbija obie linie z pantałyku. Obie doznają zdziwienia i krzyczą: O, kurczę, jaki przypadek! Oczywiście owym przypadkiem jest spotkanie tej drugiej, ale ta druga myśli tak samo o pierwszej. Bo obie same w sobie mają prawo tu być - ich bieg, tor czy los, jakkolwiek nazwać, wyznaczają określone prawa fizyki, tak więc same w sobie przypadkowe nie są. Czy wobec tego fluktuacja jest przypadkowa? Bynajmniej! Deterministyczny ciąg zdarzeń jednej linii i deterministyczny ciąg drugiej linii kiedyś musiał ulec fluktuacji. Jeśli nie tej, to innej. To, co dla wąskiej linii jest przypadkiem na torze jej biegu, w skali całej siatki - nieskończenie wielkiej, tak wielkiej, że nie można jej zapisać ani namalować  -  jest prawidłem, zasadą, kolejnym prawem istnienia.
      Oczywiście Heller używa języka bardziej precyzyjnego i skomplikowanego, choć stara się upraszczać. Ale pojęcia siatki używa. Nazywa ją Wielką Matrycą. Jest ona znacznie bardziej skomplikowana i - powiem to, choć nigdy nie sądziłam, że to zrobię - piękna. Czy świat ujęty matematycznie może być piękny? Właśnie odkryłam, że może. Dwa pierwsze rozdziały o dziejach rozwoju rachunku prawdopodobieństwa, o sporach uczonych, miejscami anegdotyczne, miejscami przyprawiające o ból głowy natłokiem pojęć, wzorów, definicji, przenikaniem wymiarów mikro- i makroświata, doprowadziły do końcowej wizji. Bynajmniej nie ostatniej, skoro autor twierdzi, że wciąż czekamy na odkrycie ostatecznej odpowiedzi. Na szczęście ja już sobie tym głowy łamać nie będę. Wystarczy, że próbuję zrozumieć własne istnienie jako "nieliniowy, otwarty układ dynamiczny znajdujący się w stanach odległych od równowagi".  Brak równowagi jest tutaj istotny, dzięki niemu istnieję. Równowaga oznacza absolutną harmonię, równowagę właśnie, między - obrazowo mówiąc - mną, a otoczeniem, czyli np. wyrównanie ciepła. Co mamy w efekcie? Śmierć. A więc stan braku równowagi, czyli takie sobie wahania energii wte i wewte, miotanie się moich neutronów, elektronów, kwantów, kwarków i co tam jeszcze odkryto, przez bardziej widoczne miotanie się na poziomie cielesności, po całkiem frustrujące miotanie się w chaosie codzienności jest sine qua non istnienia w ogóle! Na nic na nic plany odpoczynku, na nic marzenia o spokoju!
        Chaos jest niezbędny do istnienia i rozwoju czegokolwiek. Został wpisany w strukturę Wszechświata. Przypadek nie jest wyłomem z racjonalnego porządku; jest elementem zaplanowanym, przewidzianym, niezbędnym. Oczywiście nie tak przewidywalnym, jak nam się na co dzień wydaje, ale... przypadki - w sensie nie wiadomo, co i skąd - nie istnieją. Co się zdarzy konkretnie - rzecz jasna - nie wiemy, ale co może się zdarzyć, czyli spektrum deterministycznych prawdopodobieństw można obliczyć ze stanu początkowego danego układu. I jeszcze jedno: to, co dla jednego układu jest rzekomo przypadkiem, to znaczy fluktuacją, zewnętrznym bodźcem, dla innego z kolei jest ściśle zdeterminowaną koniecznością wynikającą z praw fizyki. Weźmy przechodnia idącego wzdłuż budynku, z którego spada mu na głowę cegła. Mówimy, przypadek! Ależ w żadnej mierze nie było w tym nic przypadkowego. Uznajmy za układ początkowy losu owego przechodnia moment, w którym z jakichś sobie znanych powodów postanowił pójść tego dnia do lekarza. Szedł więc określoną ulicą, wzdłuż określonych domów, ponieważ  akurat tędy wiedzie trasa do przychodni, w której przyjmuje jego lekarz. Wszystko ściśle zdeterminowane, przewidywalne, zaplanowane. Z kolei za układ początkowy dla owej cegły uznajmy dzień, w którym ulewa wypłukała pierwsze drobinki zaprawy, która łączy ową cegłę z murem. Od tamtego dnia minęło wiele kolejnych dni, kolejnych ulew, które raz po raz wypłukiwały zaprawę. Proces erozji jest zjawiskiem ściśle fizycznym, przewidywalnym i jego tempo daje się obliczyć! W tym nie ma żadnego przypadku. WIADOMO, że cegła spadnie, gdy spoiwo utraci określoną objętość i ciężar cegły przeważy. Tak więc określonego dnia o określonej godzinie cegła spadnie; o określonej godzinie określonego dnia przechodzień będzie tamtędy szedł do lekarza. Nastąpi przecięcie się losów cegły i przechodnia, czyli fluktuacja.
       Jeśli mamy stan początkowy, stan końcowy nie jest nieoczekiwany i nieprzewidywalny. Oczywiście w skali kosmicznej rachunki są bardzo skomplikowane, ale kiedy Wszechświat istniał 3 minuty, ustalił się jego skład chemiczny: hel 3, hel 4, deuter, lit i wodór. To, co nastąpiło dalej, wymagało tylko czasu, bardzo długiego czasu. Tylko tyle i aż tyle. Czyż to nie piękne?

niedziela, 6 maja 2018

Łamanie głowy

       Jeśli nie wiemy, co się dzieje wokół, a tym bardziej co się zdarzy w przyszłości, to co robimy? Przewidujemy. Na ile trafnie przewidujemy? No cóż, to zależy. Co prawda, jak mi opowiadał znajomy matematyk, pewien student obliczając stopień prawdopodobieństwa pewnego zdarzenia losowego, podał ostateczny wynik 8/3, w wyniku czego zastanawiam się, co ów student j e s z c z e  robi na uczelni??? Z takimi zdolnościami powinien dawno puścić z torbami wszystkie kasyna w Monte Carlo ;-) Przeciętny jednak człowiek jako tako myślący zdaje sobie sprawę, że jego pewność to tylko domysły, a wszelkie domysły mają prawdopodobieństwo mniejsze niż 1. I chociaż Bernoulli uważał prawdopodobieństwo za stopień pewności, słuszniej byłoby za Gibbsem rzec, a Heller powtarza to kilkakrotnie, że jest ono raczej miarą ludzkiej niewiedzy o  zjawiskach świata. Stan obecny nie określa w sposób jednoznaczny, co się zdarzy, a jedynie determinuje zakres - dosyć szeroki - wielu możliwości. Mówiąc językiem fachowym:  "stan układu w chwili obecnej determinuje jedynie rozkład prawdopodobieństwa możliwych stanów w przyszłości".  Indywidualne poglądy człowieka to jedynie zbiór przekonań o różnym stopniu prawdopodobieństwa. Nigdy zaś pewność. Oczywiście nie każdy nosiciel/właściciel owych przekonań zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego w komunikacji międzyludzkiej tak wiele jest wygłaszanych pewników, a tak mało wątpliwości. Doszłam w tym momencie do fragmentów z wzorami, na których mój umysł się wywraca. Nie wykorzystam zapewne teorii prawdopodobieństwa do gier hazardowych, ale czyż samo życie nie jest grą o stawce najwyższej? Być może więc filozofia przypadku znajdzie zastosowanie także na poziomie zwyczajnej codzienności ;-) Czytam sobie w odcinkach przyswajalnych dla umysłu "Filozofię przypadku" Michała Hellera. Do filozofii jeszcze nie doszłam, na razie jest matematyka i fizyka, a raczej matematyka w fizyce: teoria prawdopodobieństwa w fizyce kwantowej.

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...