sobota, 3 lutego 2018

Czym karmi się zmęczona dusza?

sobota, 23 maja 2015 22:31

     Pisać tak, żeby inni, czytając zdumiewali się i odnajdując te same wzruszenia, niezmienne od wieków, żegnali czas zapisany w martwej dłoni. 
Niewielu potrafi, niewielu takich znam. Są ksiażki, które czyta się tylko raz. Czy warto? Są takie, od których nie można się oderwać do samego końca. Potwierdzają prawdziwość teorii względności czasu. Są też takie, do których chce się wrócić, a wciąż brakuje na to czasu. Kto wygra ten wyścig? Są wreszcie takie, do których się wraca i czyta właściwie cały czas, i choć dawno przewertowało się wszystkie kartki, okazuje się, że ich coraz więcej, jakby z mgły wyłaniały się stopnie kolejnych wtajemniczeń. Ogromna to rzadkość, tylko nielicznie potrafią tak pisać. Są wreszcie zdania, fragmenty, ułamki, odpryski, w których jak w odłamkach skalnych formacji pod ciężarem słów sprasowana została tajemnica życia.

       "Ona była jasna i miękka (czy byłbyś w stanie odnaleźć w swym ciele ślad tamtych dotyków?), kojarzyła z przynoszonym z dobrej piekarni chlebem, który leżał przykryty szmatką na kuchennym stole, natarczywie domagając się łamania zakazu  i wyjadania spod chrupiącej skórki ciepłego ciasta. W ich pokoju wędrowałeś wąskimi ścieżkami, bo resztę miejsca zajął za duży, dumnie kupiony komplet jasnomiodowych mebli: olbrzymie łóżko, nad którym w  złotej ramie unosił się obraz słodkiej Madonny, wcielenie kiczu pełen cyprysów,  kalii i aniołków, ławica solidnej stolarki: stół, taborety, krzesła i nakastliki, toaletka z trójskrzydłowym lustrem, dającym się tak nastawić, by ujrzeć nieskończoność własnych odbić, krzepka szafa, a na niej zegar, który wybijał godziny i emocje, bo podnoszony na rękach dziadka mogłeś otworzyć szybkę, włożyć w otwór zdobiony kluczyk i ostrożnie nakręcić sprężynę. Minęło czterdzieści lat, a palce pamiętają tamten ruch i opór, słyszysz metaliczny stukot, mógł byś znów poprosić o przesunięcie wskazówek, oszukanie czasu, by niski gong wybrzmiał już teraz. (...)
        Co oni, ten szczupły, silny mężczyzna i krępa, pogodna kobieta, ciągle dopiero zaczynający, młodsi od ciebie dzisiaj, trzymali tuz przy łóżku, na wyciągnięcie ręki, zanim w ich nakastlikach utknęły jakieś stare zawiniątka,  zaległ obłok naftaliny? Na którą nastawiali wysłużone budziki? Jakie miasto odległej Europy wskazywała wskazówka na radiowej skali? Kiedy pojawiły się te różańce (nazywane zresztą "koronkami"), książeczki do nabożeństwa, święte obrazki? Okulary? Jak narastały zwarte szeregi leków?  Jakie padały tu słowa, jakie trwały myśli, nim po obojgu została kartka z pedantycznie? rozpaczliwie? bezradnie? zapisanymi ręką twojej matki datami, godzinami i minutami śmierci?
       Rozgrzebujesz pamięć, szukasz przegapionych, wchodzących głęboko kłączy, ale wiesz, że nie odnajdziesz wiele. Gdy żyli, przyciągały cię nie ich losy, które wtedy uznałbyś za banalne, nie wiedząc jeszcze, ze na większość życiorysów składają się głównie trwanie, klęski i rozczarowania. "

(Andrzej Franaszek)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...