piątek, 24 czerwca 2022

Hrabia. Reaktywacja

      "Demokracja jest jak stare ubranie. Im dłużej się je nosi niezmieniane, tym bardziej śmierdzi" - mógłby napisać Ignacy w liście do pana Hrabiego w którymkolwiek ze słynnych monologów Krzysztofa Daukszewicza. Słowa te jednakże - czy nie bez inspiracji postacią Ignacego tłumaczącego Hrabiemu absurdy polskiej rzeczywistości  -  z namaszczeniem wypowiada Henryk, były służący hrabiego Tarnawskiego w spektaklu "Hrabia, czyli jak ukraść pół miasta"  Jacka Getnera.  

       W monologach Daukszewicza nieobecny fizycznie hrabia jest adresatem korespondencji od swojego dawnego służącego, który staje się specjalistą w objaśnianiu polskiego fenomenu dawnemu panu, a obecnie emigrantowi zainteresowanemu losem ojczyzny. Jacek Getner - zgodnie z duchem przemian prawno-społecznych - idzie dalej: jego hrabia, a właściwie potomek hrabiego, czyli dziedzic tytułu i odzyskanego majątku pojawia się na scenie. Rzecz w tym, że to dziedzic z nieprawego łoża, wymyślony z potrzeby chwili, podstawiony jako marionetka służąca zabezpieczeniu materialnych interesów pewnej partii, a w zasadzie kliki trzymającej władzę w miasteczku. Oczywiście "dziedzic" doskonale wie, ze żadnym dziedzicem nie jest, ale jak zeznawać w sądzie, żeby spełnić  pokładane w nim nadzieje partyjnych kumpli? Otóż pomaga mu jedyna osoba, która ewentualnie mogłaby wiedzieć, czy hrabia miał jakowychś spadkobierców, w  tym  z nieprawego łoża, czyli dawny sługa Henryk. A ten tak bardzo czuje się nadal sługą hrabiego i chciałby nim być nadal, że jego zeznania nie podważają sukcesji, a wręcz ją potwierdzają. "Na pytanie, czy matka pana znała pana hrabiego Tarnawskiego, odpowiedziałem, że owszem, znała. Bo wszyscy go znali. Tak więc na pytanie o to, czy pan może być nieślubnym synem hrabiego Tarnawskiego, nie mogę odpowiedzieć, że to wykluczone". 

       Hrabia, to znaczy domniemany potomek, powraca, odzyskuje dawny pałac, chłopi przychodzą do niego, aby "Jaśnie Pan" powstrzymał inwestycję szykowana przez władze samorządowe na górce co prawda należącej do hrabiego, ale która została im oddana do wykorzystywania.  Samorząd chce tam wpuścić dewelopera z nowoczesną wizją wielopiętrowych apartamentowców. Chłopi stracą dostęp do rzeczki, bo tamtędy rzeczka płynie. Nowy hrabia mówi, że się przyjrzy sprawie. A potem okazuje się, że to jego towarzysze partyjni chcą stawiać te apartamentowce.  "Hrab" Leszek czuje się nieswojo, dał chłopom słowo, obiecał. A tu każą mu się nie przejmować jakimiś chłopami, zatka im się roszczeniowe gęby odszkodowaniami z funduszy unijnych. Tylko że akurat w kwestii zasadności i braku zasadności odszkodowań to chłopi orientują się lepiej niż komisarz z Warszawy, dawny kumpel Leszka. 

      Gdy sprawa się zapętla, ujawniają się prywatne interesy wszystkich zamieszanych w przekręt osób, nagle Leszek naprawdę poczuł, że jest dziedzice u siebie i padaj sakramentalne słowa "Won mi stąd, bo psami poszczuję!" Sekretarz gminy, karierowicz i sybaryta, pachołek kolejnych władz samorządowych zdobywa się na hrabiowski gest. na wszelki wypadek jednak po wybuchu pyta skonfundowany służącego Henryka: "Czy my mamy psy".  Niestety...

       Scena jak wybór własnego losu i potwierdzenie wielkopańskich manier - czyżby jednak odziedziczonych? - powtarza się na końcu, gdy hrabia Leszek Tarnawski definitywnie zrywa z kumplami z dawnej partii o obliczu lewicująco-komunistycznym oraz z niedawnymi włodarzami miasta, którzy okazali się przyziemnymi karierowiczami i materialistami obsadzanymi na stanowiskach w wyniku układów i nepotyzmu, gdy jeszcze raz każe się wszystkim wynosić, grożąc poszczuciem psami. Tylko że tym razem służący Henryk wpada uszczęśliwiony: "Panie hrabio, spieszę donieść, że mamy psy!".

       Trzeba mieszkać i żyć w małym powiecie, żeby docenić realizm przedstawionych w sztuce stosunków, układów pomiędzy stanowiskami samorządowymi a lokalnym przedsiębiorcą budowlanym,  frustrację młodej aspirującej wiceburmistrz, która nie ma szans na wyjazd do Brukseli, bo jest za mądra i "w przeciwieństwie do nas zna języki, wiec się tam dogada" -  ostrzega komisarz z Warszawy lokalnego kumpla.  W każdym niemal zdaniu rysuje się gorzki obraz polskiej prowincji. A zarazem to portret właściwie społeczeństwa, bo skoro takie indywidua obejmują stanowiska, ktoś musiał dać pozwolenia, postawić ten plus w kratce przy nazwisku podczas wyborów. Czy reaktywacja hrabiego, nawet jeśli nie jest on prawdziwy, daje nadzieję na jakąkolwiek normalizację?

  

Jacek Getner - Hrabia, czyli jak ukraść pół miasta

Osoby:

Leszek - sekretarz, domniemany dziedzic hrabiego

Wiśniewski - burmistrz

Polkowska - wiceburmistrz

Wysmyk - przedsiębiorca budowlany

Sosnkowska - skarbnik

Henryk - były służący hrabiego

Pracławski - burmistrz elekt

Jaskrawska -wiceburmistrz  elekt

Sylwia Chuchała - sekretarz elekt

Komisarz z Warszawy - przejazdem

Wyrwa, Kurarz - miejscowi rolnicy

Teatr Poezji i Piosenki Biłgorajskiego Centrum Kultury

wtorek, 14 czerwca 2022

600 lat obecności - szmat historii

       Bazylika z bliska wywiera wrażenie. Ogromna i majestatyczna. Podczas ostatniego pobytu w Krakowie postanowiłam pomiędzy koncertami a wystawami zmieścić krótką wycieczkę do Bazyliki Bożego Ciała, a przy okazji potrenować jazdę tramwajami, bo wciąż krakowskie linie komunikacyjne stanowią dla mnie zagadkę.  Tym bardziej, że nocleg miałam w hostelu blisko przystanku. 

        O samej bazylice i jej organowym wnętrzu pisałam przy innej okazji, tym razem zresztą nikt na organach nie grał. Już na piętnastowiecznych mapach i ilustracjach ogromna budowla wyróżnia się na tle zabudowań Kazimierza ufundowanego w 1335 r. przez Kazimierza Wielkiego jako miasta w pobliżu Krakowa. Już wkrótce, pięć lat później tenże król ufundował także nową świątynię pod wezwaniem Bożego Ciała, która początkowo opiekowali się franciszkanie. W 1405 r. Władysław Jagiełło sprowadził i osadził na Kazimierzu Zakon Kanoników Regularnych Laterańskich, którzy urzędują tam do dzisiaj. 

       Sześćset lat obecności w wiekowych murach może przytłaczać. Historia wyziera z niemal każdego miejsca: z gotyckich witraży, siedemnastowiecznych obrazów Dolabelli i bogato zdobionych drewnianych stalli kanonickich w prezbiterium,  barokowego łuku tęczowego zwieńczonego przejmującym krucyfiksem, z osiemnastowiecznej ambony w kształcie łodzi unoszącej się na falach morza, na zewnątrz zaś z siedemnastowiecznego Ogrójca, przy którym odbywały się Misteria Pasyjne w czasie Wielkiego Tygodnia. Dwie toskańskie kolumienki po dwóch stronach portalu wejściowego do Ogrójca mają w zwieńczeniu wdzięczne dzbanuszki.

        Przede wszystkim zaś mury.... Wysokie, gotycko wzrastające w niebo, wydają się zahaczać o chmury. Z bliska widać harmonijne wzory cegieł w ciemniejszym kolorze, wkomponowanych schodkowo w przeważające czerwone ścian. Wzór to wznosi się, to opada, rozgałęzia i spiętrza ku dachowi. Obchodząc korpus bazyliki przechodzi się pod arkadą łączącą bazylikę z klasztorem. Niegdyś musiały tędy przechodzić olbrzymie procesje, niestety obecnie przejście między kruchtą kościoła a okalającym murem sprawia wrażenie zbyt wąskiego na przemarsz procesyjny, chociaż, jak pokazują różne zdjęcia archiwalne, procesje tędy się odbywają. 

       Obchodząc dookoła bazylikę myślałam o tych tysiącach stóp, które już tędy przeszły przez setki lat. O tym, że stulecia mijają, a niebotyczne gotyckie mury nadal zahaczają o chmury jakby chciały je zatrzymać na chwilę, mówiąc: "Wy płyniecie w nieskończoność, a ja tutaj trwam na tym samym miejscu, choć wokół tak bardzo zmienił się świat".

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...