niedziela, 21 marca 2021

Zmarł Adam Zagajewski

 

Ostatnia burza


Kto odchodzi.

Kto pił milczenie.

Już tylko burze krzyczą  w sierpniu

jak szaleniec, którego zabiera karetka pogotowia.

Gałęzie biją nas po policzkach.

Liście olch pachną snem, olejem siennym.

Trzeba słuchać, słuchać, słuchać.

Źródła zmęczone oddychają pod wodą.O czwartej nad ranem

ostatni samotny piorun

rysuje coś szybko na niebie.

Mówi "Nie". Albo "Nigdy".

A może: "Odwagi, ogień nie zgasł".


czwartek, 18 marca 2021

Jean-Pierre Norblin - szkice z natury

      Przed ponownym zamknięciem muzeów zdążyłam w ostatniej chwili odwiedzić pewnego malarza. Nazywał się Jean-Pierre Norblin de La Gourdaine (1745 - 1830). Urodził się w Szampanii, ale nie musiałam jechać do Francji. To on przyjechał do Polski i znany w naszej kulturze jako Jan Piotr Norblin został w epoce stanisławowskiej ojcem polskiego malarstwa rodzajowego. Poza tym był też ojcem ośmiorga dzieci, spośród których jeden syn został wiolonczelistą, a od najstarszego wywodzi się polska gałąź Norblinów. 

     Jan Piotr Norblin mieszkał i tworzył w Polsce przez 30 lat (1774 - 1804), zakładając w tym czasie tutaj rodzinę i uzyskując tytuł szlachecki. Przyjechał z rodziną Czartoryskich jako książęcy malarz i nauczyciel sztuki ich dzieci. Pozostawił po sobie wiele ważnych obrazów tworzonych najpierw w stylu rokokowym, a następnie rodzajowych i niekiedy nawiązujących do ważnych wydarzeń historycznych, jakie rozgrywały się wówczas w Polsce, np. "Wieszanie zdrajców na Rynku Starego Miasta 9 maja 1794 roku". 

      Jednakże siłą Norblina był nie pełnowymiarowy obraz, ukończone dzieło w kolorze i o wypełnionej kompozycyjnie przestrzeni, ale szkic, lekka kreska i zmysł obserwacji. Świadczą o tym rysunki i akwaforty często w tak mikroskopijnym rozmiarze, że niepodobna wyobrazić sobie, aby autor mógł wykonać je bez pomocy lupy. Najmniejsze mają wymiary 1,5 na 1,5 cm, inne niewiele większe: 2 na 3 centymetry.  Na tych niewielkich wielkości znaczka pocztowego szkicach znajdziemy prawdziwe bogactwo typów postaci, fizjonomii, strojów i reprezentantów grup społecznych: chłopów, Żydów, wędrownych handlarzy, muzykantów, mieszczan, żebraków, duchownych, przekupek, dzieci, podróżnych z kosturem w dłoni i  elegantów w kapeluszach z pawimi piórami. Czasami jest to cała postać, a czasami tylko popiersie lub twarz. W każdym razie jest to niesamowita galeria postaci zamieszkujących ówczesne ziemie polskie ze szczegółami oddająca ówczesne stroje, nakrycia głowy i twarze. 

     Nie znajduję odpowiedzi na pytanie, dlaczego owe szkice są tak miniaturowe. Czy malarz nosił je po prostu w kieszeni i większe by się nie zmieściły?  Czy cierpiał na deficyt papieru? Niepodobna przecież, aby Czartoryscy nie zadbali o warsztat pracy dla swojego nadwornego artysty! Jakakolwiek była przyczyna, możemy dzisiaj podziwiać nie tyle miniaturowość owych rysunków, ile ich wartość artystyczną i historyczno-obyczajową. Niemniej jest w tym jakiś godny podziwu szacunek dla prawdy oka, gdy w szeregu niewielkich obrazków odkrywamy takie szczegóły jak sękaty kostur w ręce wędrowca, misterne promienie chorągiewki ptasiego piórka zatkniętego na czapce, gęste loki na portrecie kobiety czy postrzępione łachmany żebraka. Ślady minionych wieków utrwalone ręką malarza. 

Chłop z kijem


Głowa kobiety 



Chłopskie dziecko - obrazek był w szafce za szybką, dlatego trochę się światło odbija

     

Modlący się zakonnik 

Grający na dudach 


Popiersie z profilu - widać, że szlachcic, ale tutaj właśnie to misterne piórko narysowane, które z bliska budzi podziw precyzją wykonania


Obrazek podpisany "Szarlatan" - sądzę, że to ktoś w rodzaju Senderusa, który sprzedawał szczeble z drabiny, która przyśniła się Jakubowi ;-)


Tu specjalnie zdjęcie niepowiększone - rozmiar oryginalny - pytanie, co tam zmieścił artysta?


Ten sam obrazek w nieco większym rozmiarze, ale nadal niewiele widać, a tam są aż TRZY ludzkie postacie


Kronikarz - postać dopracowana w szczegółach, być może Norblin swoją rolę tak właśnie rozumiał, jako kronikarza codzienności


czwartek, 4 marca 2021

Polski internacjonalizm

      Internacjonalizmy są powszechnym zjawiskiem współczesnych języków.  Występowały także dawniej, ale obecnie za sprawą globalnego rozwoju cywilizacji i masowego korzystania ze zdobyczy technologicznych ich udział w językach świata jest znacznie większy. Niektóre internacjonalizmy są tak stare, że nawet językoznawcy nie potrafią orzec, z jakiego pochodzą języka, np. polityka. Inne z kolei są tak stare, że w każdym języku uważane są za własne, jak kawa, caffe, kahve, koffie ....  Współcześnie takim przyswojonym przez wszystkie języki słowem jest choćby komputer

      Język angielski stał się źródłem większości dzisiejszych internacjonalizmów w elektronice (skaner, aplikacja, spam, laptop), medycynie i tematyce zdrowotnej (lifting, jogging), ekonomii (obligacja, kompensacja, bonus, monitoring), socjologii (lider, singiel), mediach (medioznawstwie - research - risercz, target, ghostwhriter, tweet) oraz życiu obyczajowym czy politycznym (fitnes, lunch, lobby). I można popaść w przygnębienie, gdy się zważy, że wiele pięknych polskich słów popada w zapomnienie, wypieranych przez obcojęzyczne często - przyznajmy - potworki, jak shoping (shopping), tiszert (t-shirt). Te ostatnie świadczą raczej o stopniu zanglicyzowania polskiego społeczeństwa niż ekspansywności słów, niemniej słówka mają zasięg globalny. 

    Czyżby więc dla mniejszych języków nie było ratunku? Ostatnia podróż po ścianie wschodniej uświadomiła mi, że co prawda na mniejszą skalę, ale mamy swój polski internacjonalizm, którego nie da się niczym innym zastąpić. W pojeździe komunikacji zbiorowej siedziało za mną kilku Ukraińców jadących do Warszawy do pracy.  Jechali i całą drogę gadali. Ukraiński to nie rosyjski, więc nie rozumiałam wszystkiego. Było coś, że roki prolitajut, budinok budujetsia, a brygadyr kricziaw, więc on (mówiący) win kinuw joho i wtedy wtraczieni dokumenti. Więc sklaw papieri na nowe, ale - i tu padło znajome polskie słowo - kurwa! - wsie szcze niemaje i cziekaw bez papieriw i - kurwa! - wtratiw piwroku.

     Przypomniało mi się, jak pewien reżyser, pracując z japońskimi aktorami mającymi wystąpić w Polsce ze spektaklem po polsku, musiał w krótkim czasie nauczyć ich charakterystycznego polskiego akcentu i wymowy głoski "r", której w języku japońskim nie ma. Kazał im więc przez kilka minut powtarzać coraz głośniej i szybciej kurwa, kurwa, kurwa.  Występ ponoć okazał się rewelacyjny.

    Na koniec podróży, gdy wjechaliśmy do miasta, na widok sklepu z zielonym szyldem, jeden z podróżnych inoziemców pięknie i dźwięcznie zawołał do kolegów: "Oo, żżżżabka!"

KOREKTA

Pamięć mi spłatała figla. Oczywiście, że to nie "r" nie ma w języku japońskim, tylko "l".  Kiedy bowiem Loda Halama jechała na występy do Japonii, na afiszach pisano Roda Harama, bo właśnie z "l" był problem.  Tak więc artykulacyjne ćwiczenie dla japońskich aktorów miało na celu poprawienie płynności wymowy i złapanie polskiego akcentu. Nasz polski internacjonalizm świetnie się do tego nadawał. 

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...