środa, 13 kwietnia 2016 21:45
O ile do tej pory, delektując się językiem Brodskiego, podziwiałam jego poczucie humoru (Pochwała nudy), dystans (Nieskromna propozycja), bezkompromisowość (jak w Liście do prezydenta) czy denerwował mnie przeskokami tematu i niedokończonymi wątkami (jak w Rzadkim okazie), tak teraz popadałam po prostu w coraz większy smutek. Jak wielka jest potęga słowa!
Esej W hołdzie Markowi Aureliuszowi jest nie tylko najsmutniejszym tekstem w całej książce, ale w ogóle najsmutniejszym chyba, jaki w życiu czytałam. Zadziwiające jak koresponduje z wierszem Herberta. Czyżby aż taka była potęga tej osobowości, że wywołuje podobne reakcje, prowokuje do zbieżnych refleksji i prowadzi do nieuchronnych wniosków?
Przyczynkiem do napisania tekstu i osią kompozycyjną jest pomnik Marka Aureliusza w Rzymie na Wzgórzu Kapitolińskim. Anegdotyczny początek, jak to Brodski zobaczył ów pomnik podczas pierwszego pobytu w Rzymie, zostaje klamrowo spięty inną anegdotą opowiedziana w konwencji w konwencji baśniowo-onirycznej, w której autor zyskuje za towarzysza bezimiennego psa dalmatyńczyka, znajdującego nić porozumienia z pomnikową postacią:Na pewno zmierzał w stronę starożytności, a w uszach brzmiał mu pana - czyli pomnika - głos.
Pomiędzy anegdotami zaś panuje smutek ostatniego strażnika Pax Romana, filozofa na tronie, który zdradził filozofię, pozostawiając po sobie tylko strzępy, urywki pisane między kolejnymi wyprawami wojennymi, w polowym namiocie, w przerwach miedzy publicznymi obowiązkami, zebrane w w melancholijnych Rozmyślaniach. Brodski uważa, że przyjęcie przez Marka Aureliusza obowiązku pełnienia funkcji politycznej było zdradą powołania filozoficznego. Dlatego nie został wielkim filozofem, a jego dzieło jest świadectwem nieustannej pracy stoika nad dyscypliną wewnętrzną. Bo stoicyzm - zwłaszcza w wydaniu rzymskim - trudno nazwać umiłowaniem wiedzy. Była to raczej dożywotnia próba wytrzymałości - eksperyment, w którym każdy jest swoim własnym królikiem doświadczalnym: instrumentem nie tyle poznawczym, ile reagującym. (...) a filozof miał udowadniać rzetelność tej wiedzy, stosując ją w starciu z rzeczywistością aż po kres swych dni. Marek Aureliusz wiedział, że jako filozof jest skończony... (...) Najlepsze, co mu się w życiu zdarzy, to krótkie mgnienia wieczności i raz na jakiś czas słuszny wniosek. Z Rozmyślań przebija więc smutek, pesymizm i ogromna samotność. Ta samotność, gdy posąg na szczycie Kapitolu wypełnia pustkę po konnej sylwetce Marka, która jakieś dwa tysiące lat temu była w tym miejscu widokiem częstym, żeby nie powiedzieć: powszednim. (...) Nikt mu nie towarzyszy: cnota wyobcowuje jak choroba. Przez ułamek sekundy znów jest Anno Domini 176 lub coś koło tego, a mózg rozmyśla nad światem.
Był jak niewzruszona wyspa na oceanie zdarzeń, wyspa bezludna, bo nikt oprócz niego na niej nie zamieszkał. Byłeś bytem patologicznie autonomicznym- pisze Brodski w kordialnym tonie. Potwierdzając życiem stoicką doktrynę, nie dopuszczał, aby cokolwiek mąciło umysł i wpływało na decyzje rozumu. Dlatego ułaskawiał buntowników, przeciwników politycznych sobie podporządkowywał zamiast niszczyć, gdy brakowało pieniędzy w państwowej kasie, sprzedawał cesarskie klejnoty, uczestnicząc z cesarskiego obowiązku w cyrkowych pokazach najczęściej czytał, ale dla akrobatów kazał zawiesić zabezpieczającą siatkę, a ludzkie błędy i wybryki nie tyle wybaczał, ile machał na nie ręką.
Ave, Caesar! Jak się czujesz, otoczony przez barbarzyńców? - pyta współczesny pisarz. Marek Aureliusz jest bowiem nadal tam, gdzie był: na swojej samotnej bezludnej wyspie. Z twojego punktu widzenia jesteśmy barbarzyńcami (...)Nie możesz odpowiedzieć, nie możesz pobłogosławić, powitać ani ujarzmić nas wyciągniętą prawicą, której palce jeszcze pamiętają, jak pisały Rozmyślania. Skoro ta książka nas nie ucywilizowała, cóż tego dokona?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz