czwartek, 26 listopada 2015 17:01
"Sprawdź sobie, koteczku, i porównaj" lub: "Przemyśl, koteczku, spokojnie" wtrącał Stanisław Ignacy Witkiewicz co rusz do swojego referatu na temat "Pojęć implikowanych przez pojęcie Istnienia" wygłoszonym na III Zjeździe Filozoficznym w Krakowie. Słuchaczy zebranych na sali, w większości szanowanych i zasłużonych profesorów, zatkało z wrażenia czy też prędzej - oburzenia. Cel został osiągnięty, bo o cóż innego mogło Witkacemu chodzić?
Zgoła sądowym rozstrzygnięciem miał się z kolei zakończyć żart zamojskiego kupca, Stefana Jawora, który 18 kwietnia 1957 r. członkom Prezydium Miejskiej Rady Narodowej wysłał do ratusza w prezencie przedświątecznym gipsowe baranki. Niestety, obdarowani prezentu nie chcieli przyjąć, darczyńca więc zażyczył sobie, aby przekazano go do Caritasu. Kiedy jednak baranki do Caritasu nie dotarły, pan Jawor zagroził członkom Prezydium obciążeniem finansowym za straty. W odwecie Prezydium zagroziło zgłoszeniem sprawy do prokuratora za "podrywanie autorytetu Prezydium" i próbę "zlekceważenia pracowników uważając ich za baranów, którym przewodzi jeden duży baran, gdyż podarował jednego dużego barana".
Miejskie władze Zamościa miały jeszcze inną przeprawę ze zwierzętami, kiedy po odmowie finansowania zamojskiego Ogrodu Zoologicznego, ówczesny jego dyrektor Tomasz Grabowskiprzyprowadził do ratusza lwicę na łańcuchu i wszedł z nią na salę obrad ze słowami: "Kicia, kłaniaj się radnym i poproś grzecznie o pieniążki na jedzenie dla siebie i swoich dzieci". Prośba została przyjęta i dotację uchwalono.
Prywatne zoo ptasie w zamojskim mieszkaniu utrzymywał najsłynniejszy zamojski poeta Bolesław Leśmian. Hodowlę rozpoczął do pary kolibrów tygrysików, później dołączyły do nich czyżyki, jemiołuszki, gile... . Dla dopełnienia egzotycznego obrazu "pół salonu zajmowała palma daktylowa" - wspomina córka poety, Maria Ludwika Mazurowa. Niestety, hodowla ptaków nie była kontynuowana po przeprowadzce Leśmianów do Warszawy.
Ptaszarnia była, na tle innych, najmniej niebezpiecznym hobby Leśmiana. O wiele gorzej przedstawiały się konsekwencje hazardowego nałogu, któremu poeta dawał upust podczas pobytów w Monte Carlo. Podobno miał poeta opracowany niezawodny system mający doprowadzić do rozbicia banku w kasynie, ale niestety, nigdy do rozbicia nie doszło, a długi Leśmiana spłacały nieraz jego kochanki, w tym najwięcej Dora Lebenthal, która w tym celu sprzedała swoje mieszkanie z luksusowym wyposażeniem i meblami.
Początkowo więcej szczęścia w ruletce miał Henryk Wieniawski, który jako 22-letni "boski artysta" i "pierwszy wirtuoz świata", jak pisała o nim prasa, w 1857 roku po koncercie w Baden- Baden, doznał olśniewającego przeczucia, że powinien postawić na liczbę 27. Tak też zrobił i wygrał. Postawił więc ponownie i znowu wygrał. Zaryzykował po raz trzeci i wszystkie sztony po raz kolejny postawił na 27. Wygrał 5 tysięcy talarów, a po ich wypłaceniu bank kasyna został zamknięty.
O nadnaturalnych zdolnościach Władysława Stanisława Reymonta miały świadczyć jego sukcesy jako medium. Szybko jednak okazało się, że nie jest mu pisana kariera hipnotyzera, za to literacka i owszem. Przyszły noblista ogromnie dużo palił i całą jego postać wręcz spowijały kłęby dymu, o co wielokrotnie miała pretensje żona, nie mogąc doczyścić mieszkania, wyliczając przepalone serwety i obrusy. Kiedy raz po raz kolejny czyniła pisarzowi wyrzuty dziwiąc się, jak on w ogóle widzi i odczytuje swoje pismo zza kłębów dymu, odparł: "Jestem jasnowidzem, moja duszko!"
Każdy fantasta jest po trosze egoistą, nie liczącym się z nikim, bo tylko przed widownią może jego fantazja zostać właściwie doceniona. O zapędach Lucjana Rydla do gadulstwa niech świadczy historia jego odwiedzin u państwa Pareńskich. Wpadł do nich na słówko o wpół do trzeciej po południu. Odmówił poczęstowania się herbatą, ponieważ miał zaraz wyjść, zaczął tylko opowiadać o setkach swoich spraw, problemów i zwierzeń. Doczekawszy obiadu przeprosił, że nie może zostać dłużej i.,.. kontynuował gawędę. Nie pozwalał sobie przerywać aż do północy. Wówczas zdesperowana Eliza Pareńska zostawiła gościa w towarzystwie męża a sama poszła z drugiego pokoju zadzwonić do wspólnego znajomego, redaktora Rudolfa Starzewskiego, aby przyszedł i Rydla zabrał.
Tenże Lucjan Rydel, przyjaciel innego egocentryka i wizjonera, Stanisława Wyspiańskiego, opowiadał, że kiedy władze diecezjalne odrzuciły projekt witraży, Wyspiański tak się oburzył, że idąc ulicą "zaczął mordować się z kamieniem w bruku, by go wyrwać i cisnąć nim w okno" kościoła, w którym zobaczył wyjątkowo szkaradny jego zdaniem witraż.
Aleksander hrabia Fredro, najsłynniejszy autor komedii, a przedtem ochotnik w służbie Napoleona, odznaczony krzyżem Virtuti Militari, miał świadomość swojej wielkości, gdy w 1840 roku jako uczestnik prac nad zbudowaniem pierwszej w Galicji kolei żelaznej, nagle się obraził i wycofał z przedsięwzięcia. I któż go tak obraził? Otóż niejaki Salomon Rotszyld, bankier z Wiednia, ośmielił się zaprosić go na obiad i obiecać, jemu, Fredrze! protekcję w ministerstwie. Fredro trzasnął drzwiami i zapisał w pamiętniku: "Och, co za rozkosz zamknąć się i nie patrzeć - ani na czasy, ani na ludzi!"
Właśnie widzę, że poleciałam Rydlem i wpis cokolwiek się przedłuża. Toteż, jeśli wena i czas pozwolą, ciąg dalszy nastąpi niebawem.
Historie zaczerpnięte z książek:
Marii Ziółkowskiej "Wybitni ludzie też ludzie" oraz Krzysztofa Czubary "Dawniej w Zamościu"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz