wtorek, 12 listopada 2013 14:36
Koncert był, pianiści grali, Tuwima czytano, a ludzie...
Chopin Chopinowi nierówny, zależy kto gra i kiedy. Tym razem grali Stanisław Drzewiecki i jego żona Jekaterina, którzy specjalne na listopadowo-patriotyczny wieczór dobrali utwory dwóch polskich kompozytorów: Fryderyka Chopina i Ignacego Jana Paderewskiego.Chopin, wiadomo, dlaczego; Paderewski tym bardziej wiadomo, skoro świętujemy rok 1918. Ale jakby te powody były niewystarczające, jest to po prostu wspaniała muzyka.
Stanisław Drzewiecki był cudownym dzieckiem pianistów Jarosława Drzewieckiego i Tatiany Szebanowej. Pamiętam jego koncerty jeszcze w czasach, kiedy mówiło się o nim "Staś" - debiut koncertowy w wieku lat pięciu! Jest laureatem Konkursu Eurowizji dla Młodych Muzyków w Norwegii i Paszportu Polityki w roku 2000 (był najmłodszym laureatem Paszportu - 13 lat). Teraz to już dojrzały pianista, mający w dorobku dziesięć płyt, grający w najbardziej prestiżowych salach koncertowych świata, od Moskwy, Londynu, Amsterdamu, Tokio, po Carnegie Hall w Nowym Jorku.
Przemyślnie dobranym fragmentom Kwiatów polskich Tuwima- Rok Juliusza Tuwima mamy przecież - towarzyszyły polskie tańce z polonezem i mazurkami przede wszystkim. Z przyjemnością patrzyłam i słuchałam choćby takiego Poloneza A-dur Chopina, zagranego z werwą i wyraźnie tanecznym akordem, że aż człowiek widział cały ten symboliczny pejzaż polski, zebrany w towarzyszącym muzyce aktorskim podaniu poematu Juliana Tuwima z obowiązkowym rzecz jasna fragmentem : Chmury nad nami rozpal w łunę... No wzruszyłam się całościowo w tym momencie.
I był jeszcze Paderewski, ale nie wiem, co, bo za mało go znam, żeby tak ze słuchu rozpoznać (fragmenty Fantazji polskiej?). W każdym razie zasłuchałam się. Pani Jekaterina, młoda fajna osóbka, wykazała się całkiem sporą energią wykonawczą. Skąd w tych młodych dziewczynach taka siła? Więcej delikatności i czułości w kontakcie z klawiszami prezentował jej mąż Stanisław Drzewiecki, a może tylko mi się wydawało, bo wynikać to mogło z charakteru utworów. Ale w Polonezie energia była "piorunowa", stosownie do Tuwimowskiego tekstu.
A ludzie? A ludzie przyszli jakby z przypadku. Sala była owszem, w miarę zapełniona, ale z widocznymi wolnymi miejscami. Czyli luz. W trakcie koncertu luzu zrobiło się jeszcze więcej, bo przypadkowi - jak to nazwać inaczej - słuchacze zwyczajnie sobie wychodzili. Pytanie się ciśnie: to po co przyszli? Pokazać się, że są kulturalni? Nie wiedzieli, czego się spodziewać? W dzisiejszych czasach rozwiniętej technologii informacyjnej wystarczy sobie zwyczajnie wygooglować nazwisko i mamy multum informacji kto zacz i z czym przyjeżdża. Ciągłe rozmowy, kopanie w siedzenia, przemieszczanie się między rzędami, raz po raz otwierające się za mną drzwi to naprawdę nie pomagało się skupić na odbiorze sztuki muzyki i słowa prezentowanej na scenie. Doprawdy zbyt wiele osób wciąż zapomina, że idąc na koncert nie oni są najważniejsi i nie oni znajdują się w centrum uwagi. Wyraźnie widać - po frekwencji i zachowaniu, że brakuje tradycji obcowania ze sztuką wysoką, a do odbioru muzyki klasycznej potrzebne jest większe skupienie niż podczas biwakowania.
Na pytanie, dlaczego się przychodzi, gdy cały czas tylko przeszkadza się innym, nie znajduję sensownej odpowiedzi.
O, tutaj Drzewiecki jest i liryczny, ale tego nie grał, a szkoda.
O, tutaj Drzewiecki jest i liryczny, ale tego nie grał, a szkoda.
A tu Paderewski gra... Paderewskiego (?) :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz