Pod wieczór niebo robiło się granatowe, ale ścieżka jeszcze jasno przemykała między zagonami. Nierówna, udeptywana wpoprzek zaoranych wiosną pól, miała dołki i górki, skręcała to tu, to tam omijając niewidzialne przeszkody. Szybko stawiane kroki przybliżały do celu mroczniejącego w dalekich krzewach. Jeszcze gdzieniegdzie rozbłyskiwały kolorowe koszule, chusty i ręce spod zakasanych rękawów. Skądś niósł się śpiew głęboki z niezrozumiałymi słowami. Mężczyzna stanął na środku pola spoglądając przed siebie, a może daleko aż za horyzont, a może w niewiadomą przyszłość. Inne postacie schylone nad cieniami zagonów nie podnosiły głowy. Śpiew poszybował daleko i nie wrócił.
Ścieżka skręciła nachylając się do rowu łagodnym spadkiem. Kroki coraz szybsze ścigały się z mrokiem powstającym spomiędzy zbóż, traw, łopianów i pierzastych wiech manny wielkiej. Rów okazał się wypełnioną po brzegi fosą. Rozpęd pozwolił na bezpieczne przeskoczenie przeszkody i miękkie lądowanie na drugim, nieco podmokłym brzegu. W krótkim locie nad ciemną taflą wody twarz wcięła się w nieruchome powietrze. Śpiew z daleka przypłynął znowu na krótką chwilę i ucichł. Rozpęd ścieżki doprowadził do prostopadle biegnącej utwardzonej drogi. Zakręt i teraz prosto. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
W uchylonych drzwiach świątynnej kruchty nikłe światło. Prawie pusto. A jednak drewniane ławy głównej nawy gościły już gdzieniegdzie wiernych. W większości kobiety. W półmroku, roświetlonym migotliwym płomieniem świec od ołtarza i tu i ówdzie co drugm kinkietem z bocznych ścian, gęstniał szept. Początkowo niezrozumiały, potem jakby wyraźniejszy, przeobraził się w melodię szerokiej przestrzeni, która pozostała na zewnątrz. Z dawno niemalowanej drewnianej podłogi, ze słojów ścian ożywionych migocącym światłem , z wysokości sklepienia umykającego w mrok narastał śpiew.
Czyj?... O czym?... Dla kogo?...
Nocny spacer
Nic nie jest porównywalne. Bo kto nie jest z nas
zupełnie samotny i cokolwiek można wysłowić;
nie możemy nic nazwać, tylko wolno nam znosić
i porozumiewać się, że tam jakiś blask
a tutaj spojrzenie tak się o nas otarło
jak gdyby w tym właśnie żyła ta siła,
co jest naszym życiem. A kto się sprzeciwia,
ten świata nie dozna. Kto pojął aż nadto
tego Wieczne ominie. A jednak czasami
wśród nocy doniosłych, jesteśmy jakby,
poza niebezpieczeństwem, równymi cząstkami
rozdani gwiazdom. Coś ku nam je nagli.
Rainer Maria Rilke, przeł. B. Antochewcz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz