piątek, 13 września 2013 16:35
Rozwiązanie części zagadkowego wpisu poprzedniego.
W Mieście Hetmańskim (spytajcie Stokrotki, jeśli ktoś nie wie, o jakie chodzi) kupiłam nową mapę, ponieważ na starej już małam nieaktualne ulice. Chodząc na skróty między osiedlowymi blokami, przemierzyłam przez błonia, drewnianym mostem nad suchą fosą - pozostałościami dawnych murów obronnych. Oczywiście skrótów na mapie nie było, ale od czego tak zwany nos i ogólna orientacja w terenie.
Po drodze odkryłam pomnik śpiewaka psalmów:
Dawid mu było na imię. Za wysoko siedzi i nie mogę dojrzeć, na czym gra.
Zaczął padać deszcz, więc wstąpiłam do pijalni czekolady. Mało ludzi, kameralny nastrój, spokój. Wyciągnęłam mój najnowszy kalendarz z programem koncertów na kolejne tygodnie i miesiące. Szykuje się kilka podróży na północ, na południe i na wschód. Na okładce kalendarza jest obraz Gryglewskiego "Kaplica Świętkorzyska", którą pamiętam z kilku krakowskich spacerów i zwiedzania w czyimś towarzystwie. Niestety, program ewentualnych marzeń jest zbyt bogaty, by się zmieścił w moim pojedynczym czasie istnienia. Wybierając jedno, rezygnuję z czegoś innego. Muzyka odlatuje jak smutne ptaki pozbawione gniazd. A może to ja czasem krążę jak ten ptak bez gniazda? I wtedy wspaniały jest wieczór, kiedy odbieram niespodziewany, choć oczekiwany telefon i rozmawiamy... do północy.
A potem słucham Vivaldiego.
A potem słucham Vivaldiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz