wtorek, 07 maja 2013 21:30
Rano w hotelu śniadanie typu kontynentalnego, czyli standard. Niemniej w naszych hotelach o porównywalnej liczbie gwiazdek jest dużo... ciekawiej (?). Odmienność, która akurat mnie smakowała najbardziej, a zauważyłam, że nie tylko mnie, to taka bladożółta papryka. Akurat znam tę odmianę, bo kiedyś uprawiałam, wspaniała do jedzenia wprost na surowo, bez przyprawiania, do wszystkiego pasuje. Cieńsza niż te ogromne czerwone, mniejsza, ale uzależnia smakiem jak żadna inna. Swoje pierwsze kroki kierowałam najpierw do dużego ekspresu, który akurat musiał stać na samym końcu szwedzkiego stołu. No trudno, pofatyguję się. Ale jak już dotarłam, jedno espresso zakrywajace dno filiżanki wydało mi się za słabe na to, co poza mną i na to, co przede mną, więc dolałam jeszcze dwa razy. Potrójne espresso - to jest to! Teraz mogę maszerować. Nad Dunajem, którego poziom akurat był wyższy niż zwykle, bo od kilku dni woda przybierała zalewając nadbrzeżne drzewa, chłodna bryza rankiem jeszcze dawała wytchnienie. W szmaciakach na cienkiej podeszwie lazłam wzdłuż kamienistego brzegu po gładko utoczonych kamyczkach. W ten sposób robiłam sobie poranny masaż stóp. A przy okazji znalazłam trupa. Takiego małego, ale szkoda go. To był majowy chrabąszcz, którego mrówki usiłowały rozkawałkować. Nie wiem, czy im się udało, bo przecież nie mogłam tam sterczeć nad nimi cały dzień. Choć w zasadzie martwe ciemnowiśniowe skrzydła chrabąszcza niemal naturalnie zestroiły się z atmosferą przeszłości kolekcji antycznej w Muzeum Sztuk Pięknych. Mały konik z brązu z Apulii (600 -550 r.p.n.e.) był równie martwy jak tamten chrząszcz. Podobnie terakotowe twarze na płaskich kaflach z Tarrentu (4 - 3.w.p.n.e.). Albo 10 figurek Heraklesa jak armia żołnierzyków stojących w bojowych pozach. Nic żywego! Przeszłość wydarta czasowi patrzyła na mnie okrągłymi otworami źrenic terakotowej maski z Pompejów. A może wcale nie martwa, skoro Orfeusz z tunezyjskiej ogrodowej mozaiki (200 - 250 r. n.e.) nadal gra na lirze, bo przecież ptak zasłuchany wciąż siedzi na gałęzi drzewa, tylko ja nie słyszę tej muzyki? I trzy konie z marmurowego rzymskiego reliefu pędzą z rozwianą grzywą. Ach, poznaję, tam w głębi Eneasz niesie na barkach swego ojca Anchizesa, za rękę prowadząc syna, małego Askaniusza (zwanego Julusem):
...na me plecy i na kark szeroki
Z płowego lwiska skórę ścielę bez odwłoki
I ciężar podejmuję; prawicę dziecina
Julus chwyta i krokiem biec drobnym poczyna,
Zaś z tyłu żona idzie.
(Wergiliusz, Eneida, tłum. T. Karyłowski)
Wergili, o, Wergili, twoi bohaterowie żyją. Choć zapewne nie nad tajemnicą życia i śmierci zastanawia się siedzący w zadumie Eudoxos (Eudoksos z Knidos). Może nieobecna jego głowa obraca się między gwiazdami, które niegdyś obserwował z matematyczną precyzją?
Wspinanie się do galerii malarstwa Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie samo w sobie jest jak wstępowanie do świątyni sztuki. Z prostokątnej galerii okalającej obszerną salę wewnętrzną znajdują się wejścia do sal wystawowych ułożonych chronologicznie i tematycznie. Wchodzi się na przykład i na wszystkich ścianach jeden temat: vanitas. Wrażenie niesmaowite. Zewsząd owoce, ryby, kwiaty, lustra, klepsydry, czaszki... Nad drzwiami po jednej i drugiej stronie tej sali dwa bliźniacze obrazy Carstiana Luyckxa: Vanitas z globusem ziemskim iVanitas z globusem nieba. Na obu te same motywy: globus oczywiście, czaszka, muszle... Globus ziemski stoi na otworzonej księdze. Przed nią leżą muszle, czaszka natomiast widnieje jako element ilustracji w księdze. W tle z lewej strony wijący się wąż. Pod globusem niebieskim zaś, zawierającym znaki Zodiaku, leżą muszle, obok czaszka, także motyle... Chodziłam od jednego do drugiego kilka razy i nie wiem, który podobał mi się bardziej. Wydawałao się, że już niczego bardziej przygnębiającego i zachwycającego zarazem tu nie zobaczę, ale myliłam się. Wystarczyło spojrzeć na niewyszukaną w pomyśle kompozycjęGottfrieda Libalta. Po prostu Czaszki. Stożek czaszek ułożonych jedna na drugiej, przodem, bokiem, oczodołami w górę... I nikt tak wspaniale nie potrafił malować martwych ptaków jak Libalt właśnie.
Idę dalej, bo już prawie sama jestem martwa i odżyłam. El Greco... El Greco... El Greco... Dookoła El GRECO. Cała sala. Święta Rodzina z Matką Bożą karmiącą Jezusa, Pokutująca Magdalena z lewą dłonią na czaszce, rozanielone Zwiastowanie, Modlitwa w Ogrójcu z niesamowitą pionową kompozycją od śpiących apostołów na dole, poprzez poziomy obrys skały, na której klęczy Jezus, obok z lewej rozświetlona postać anioła... Jeszcze Obnażenie z szat, Apostoł Andrzej, i nawet Święty Jakub Apostoł... Oczopląsu dostałam. Uwielbiam El Greco, więc siadłam a czas mijał.
El Greco, Pokuta Magdaleny
(w oryginale kolory są bardziej żywe)
El Greco, Modlitwa w Ogrójcu ( a właściwie Śmierć w Ogrójcu)
Ja wiem, że Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie ma i Leonarda, i Durera, i Rembrandta... ale z dawnych mistrzów El Greco wywiera największe wrażenie, zwłaszcza w takim stężeniu. Nie miałam czasu zobaczyć wszystkiego. Darowałam sobie impresjonistów, tylko Ogród zimowy Gauguina popodziwiałam chwilę, bo na tle tych rozświetlonych, rozkwieconych, słonecznych gier światłem i barwnymi plamami wydał mi się inny. Właśnie, mroźny. Kto by pomyślał? Gauguin i zima!
Co jeszcze mogłam zobaczyć? Wszystko i nic. Wszystko, gdybym miała nie dwie i pół godziny, ale dwa i pół dnia; nic, ponieważ percepcja człowieka jest ograniczona i kiedy przechodząc z jednej sali do drugiej zauważyłam olbrzymi portret autorstwaPaolo Veronese na korytarzu (!), ugięły się pode mną nogi. Skończyło się działanie potrójnego espresso. A tymczasem przez Budapeszt przewaliła się potworna ulewa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz