piątek, 16 listopada 2012 12:47
Kiedy Antoine de Saint-Exupery wzruszajaco pisze o sponiewieranym człowieczym duchu, o ludziach bez pracy, bez ojczyzny, bez perspektyw i ich dzieciach będących cudem doskonałości w świecie nieprawości, o tym, że w każdym z tych ludzi, w jakimś stopniu, został Mozart zamordowany,wydawało mi się słuszne ronić łzy wzruszenia. Tak było, gdy czytałam Ziemię, planetę ludzi po raz pierwszy, a zapewne i drugi. Z czasem zdałam sobie sprawę, że to pomyłka, tani chwyt stylistyczny, hiperbola, uderzająca prosto w serce, ale bez wartości logicznej. Bo czymże jest geniusz, jeśli nie zabłyśnie właściwym sobie talentem? Niczym po prostu. Zwyczajnie go nie ma, więc krokodyle łzy wzruszenia nad rzekomo geniuszem zamordowanym nie mają najmniejszego sensu. Mieć jakiś tam talent, jakieś predyspozycje, zdobyć jakieś umiejętności, wzbudzając zachyt grona wiernych fanów, to tylko świadectwo życzliwości otoczenia, a nie geniusz. Prawdziwych geniuszy jest mało, bardzo mało, mniej niż powszechnie nam się wydaje; mniej niż byśmy może tego oczekiwali.
To nieprawda, co wmawia nam popularna dziś psychologiczna praktyka budowania własnej wartości i wzbudzania motywacji, że każdy może być, kimkolwiek zechce; że każdy może zdobyć świat i rzucić go na kolana; że każdy jest genialny, tylko inaczej. Psychologiczne kłamstwa, które zamiast kreować silne charaktery, utwierdzają słabeuszy w narcystycznym samooszustwie.
Doprawdy dziwnymi drogami wędruje myśl, gdy doprowadza do takich wniosków jak gdyby zupełnie nie a`propos, poprzez przypadkowe, a może wcale nieprzypadkowe, obcowanie ze sztuką. Bo czy można by się było spodziewać, że obejrzenie Scenariusza dla trzech aktorów Bogusława Schaeffera oraz Pana Tadeusza w adaptacji teatralnej doprowadzi do refleksji o istocie ganialności?
Bogusław Schaeffer z wielu względów jest postacią niezwykłą. Kompozytor, muzykolog, autor książek, dramaturg, grafik, filozof i pedagog - umysłowość renesansowa. Pierwsze z nim zetknięcie dotyczyło muzyki, po prostu kupiłam jego książkę Kompozytorzy XX wieku. Sama jego twórczość kompozytorska wykracza daleko poza granice mojej percepcji i rozumienia, a on zresztą sobiście podzielił swoje kompozycje na: utwory eksperymentalne, lżejsze, poważne i utwory przyjemne, które ładnie brzmią. Moje ucho do pierwszej kategorii zalicza większość, a największy problem ma z kategorią ostatnią ;-)
Później pojawiły się dramaty, a przede wszystkim rewelacyjny monodram Scenariusz dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego w wykonaniu Jana Peszka. Pamiętam, że wyszłam zachwycona gombrowiczowskim humorem sztuki i perfekcyjnym wykonaniem Peszka, dokonującego absurdalnych ewolucji akrobatycznych podczas występu. Ten sam duch Gombrowicza pojawia się w Scenariuszu dla trzech aktorów, napisanym dla Mikołaja i Andrzeja Grabowskich oraz Jana Peszka właśnie. Spektakl w ich wykonaniu jest do obejrzenia na YouTubie w całości oraz w kilkunstominutowych odcinkach.
Istotą Scenariusza jest jego improwizacyjność, co sprawia, że każda realizacja będzie inna. Toteż i wykonanie aktorów krakowskich: Marka Pysia i Macieja Ferlaka w reżyserii i z udziałem Piotra Warszawskiego zawiera szczegóły specyficzne obecne w dialogu, jak i w sposobie gry scenicznej. Niezwykłe jest jednak to, że tekst Schaeffera mim o upływu lat ponad pięćdziesięciu nadal jest starszliwie aktualny, a nawet bardziej aktualny niż kiedyś.
Kłopoty trzech postaci: Reżysera, Plastyka i Muzyka, którzy usiłują się spotkać na omówienie i przygotowanie próby przedstawienia dostarczają co prawda dużo rozrywki w postaci zabawnych gagów, przerysowanych zachowań, językowego i sytuacyjnego dowcipu, ale poza tym obnażają miałkość umysłową i zawodową środowiska artystów, aktorów, pokazują ich małostkowe i ambicjonalne postawy.
Kiedy Reżyser usiłuje zmusić Aktorów do próby, gdy tymczasem oni najpierw wypierają się swoich pierwotnych zobowiązań jako Muzyk (twierdzący, że nie będzie komponował do spektaklu, bo ani muzyka spektaklowi nie jest potrzebna, ani spektakl muzyce) i Plastyk (który z kolei oznajmia, że nie bedzie malował scenografii, bo poczuł w sobie talent do reżyserowania i zamierza stworzyć nową jakość teatralną w postaci scenicznego zilustrowania horoskopów), a potem jednego dialogu nie potrafią powtórzyć, możemy się z tego śmiać, ale po chwili nasuwa się smutna refleksja o zaniku umiejętności komunikowania się między ludźmi. Tu znowu wkracza absurdalna retrospekcja, jak to komunikowali się niegdyś nasi jaskiniowi przodkowie, odegrana przez Aktora, który miał być Malarzem, zakończona niedwuznacznymi propozycjami wobec Aktora/Muzyka i Reżysera, którzy ku uciesze publiczności salwują się ucieczką, gdy nagle śmiech zamiera, bo okazuje się, że problem jest bardziej złożony. Ludzkość rozwinęła się cywilizacyjnie, ale czy umiemy się porozumiewać? Czy rozwój mowy zaowocował pogłębieniem komunikatywności, skoro bohaterowie spóźniają na spotkanie, nie mogąc ustalić terminu próby, ich cele są tak różne, że próba odbyć się nie może, co rusz skręcając w jakieś inne rejony ekspresji? No i co z tego, że w tle kulturowym pojawiają sie nazwiska Ionesco, Durenmatta, Geneta, Heideggera i innych, skoro chodzi tylko o jedno: który z nich się przeżył, a który przyciągnie publiczność.
Dzisiejszego przeciętnego widza zapewne nie przyciągnąłby żaden z nich. Nie są ani znani, ani czytani. I dlatego Scenariusz jest tak boleśnie aktualny i, o dziwo, zgromadził pewną publiczność, jakkolwiek nie zapełnił sali. Jeszcze może się zdarzyć, że absolutna klasyka, jak Pan Tadeusz przeniesiony na deski Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie zgromadzi widownię magią nazwiska wieszcza, którego wszyscy kojarzą, choć większość czyta z musu lub nie czyta go wcale.
Irena Jun skupiła się na wydobyciu z epopei aspektu humorystycznego, podkolorowanego elementami współczesnej popkultury adresowanej do młodego widza. Stąd gra Wojskiego na rogu zaprezentowana została na przykład w rytmie rapu. Najbardziej znane sceny, jak grzybobranie, Telimena z mrówkami w świątyni dumania, walka z Moskalami, końcowy polonez poprzetykane zostały fragmentami zdecydowanie recytatorskimi. Aktorzy posługują się wiernie tekstem Mickiewicza, nie opuszczając nawet wtrąceń narratora. Kluczowe fragmenty dla rozwoju wątku miłosnego oraz sporu o zamek przebiegają od sceny do sceny, niekoniecznie w sposób ciągły, raczej epizodycznie z naciskiem na szlacheckie obyczaje, jak zaloty Hrabiego czy Tadeusza, bigos, organizowanie zajazdu, umiłowanie szlachty do trunków, szykowanie Zosi do zaprezentowania towarzystwu na balu. Zdaje się, że aspektem dydaktycznym, może nieco przypominającym ramową konstrukcję ekranizacji Andrzeja Wajdy, było wprowadzenie czworga recytatorów-narratorów, którzy rozpoczynali spektakl Inwokacją, pojawiają się także między niektórymi scenami, na początku Księgi XI i XII , ubrani w charakterystyczne stroje epoki: surduty, białe kołnierzyki a`la Słowacki, czarne suknie żałobne. Jeden z narratorów wyraźnie wystylizowany na samego Mickiewicza, jak gdyby momentami szukał właściwych słów, układając swój poemat.
Takie to ostatnie teatralne doświadczenia nasunęły mi pytania o genialność. Czy genialnym jest autor, wieszcz narodowy, którego dzieło wciąż wystawiane, przerabiane, inscenizowane, przyciąga publiczność, choć coraz mniejsza populacja w ogóle to czyta i zna w całości? Czy też geniusz to ktoś, kto parając się wieloma dziedzinami sztuki, pisze scenariusze nie tylko aktualne, ale komponuje je na kształt partytury muzycznej, w której wielość głosów aktorów porzypomina polifoniczną linię melodyczną, nawet jeśli niewiele osób to rozumie? Czy geniusz, który zostaje rozpoznany jako geniusz, jest nim rzeczywiście? Jeśli bowiem geniusz to ktoś absolutnie wykraczający poza przeciętność, to jak możliwe jest jego rozpoznanie przez ową przeciętność?
Tak więc krokodyle łzy nad zamordowanym Mozartem to chyba nadużycie, retoryczny chwyt, wzruszający, aczkolwiek absurdalny. Prawdziwy geniusz poradzi sobie z istnieniem nawet, gdy nikt tego nie zauważy.
Schaeffer, (kawałek muzyki, Klavier Konzert)
Czy to jest teatr? Czy koncert? Teatr muzyczny czy muzyka teatralna? A może w ogóle coś innego? Problem z Schaefferem polega na tym, że jest nieprzewidywalny. Tak w muzyce, jak w teatrze. Eksperyment... na pewno. Dla aktora, dla muzyka, dla dyrygenta, dla ... widza
(wskazane mocne nerwy i duża doza poczucia humoru)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz