poniedziałek, 15 lipca 2013 22:03
Pannę Marple podziwiałam zawsze za to, że umiała w nowo ujrzanych osobach zobaczyć starych znajomych. Pozwalało jej to dokonywać całkiem trafnych ocen. Zawsze mnie zdumiewała ta jej umiejętność i nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek będę w stanie uczynić to samo. Oceniać ludzi od pierwszego wejrzenia nadal nie potrafię, ale coraz częściej łapię się na tym, że patrząc na kogoś dostrzegam podobieństwo - postawy, spojrzenia, gestu, uczesania, mimiki, sposobu mówienia - do już wcześniej kogoś mi znanego. I nie jest to wcale wynik żadnego pokrewieństwa, bynajmniej. Po prostu weszłam już w wiek, kiedy zbiór poznanych w ciągu życia typów ludzkich osobowości nieubłaganie się zapełnia i teraz można dostrzegać między pojedynczymi egzemplarzami tylko analogie.
Co prawda panna Marple w Hotelu Bertram ma jakieś 66-67 lat, mnie jeszcze do tego trochę brakuje, ale to nie rzecz metryki, tylko doświadczenia. Całe życie byłam typem samotnika, ale z racji zawodu ciągle mam nowe kontakty z ludźmi. To wyczerpuje. A po tych latach zaczynam widzieć, że mimo zmiany imion, nazwisk, pokoleń, środowisk, liczba charakterów jest jednak ograniczona. Dotąd zawsze pojawało się nowe: nowe twarze, nowe osoby, nowe biografie, nowe doświadczenia... Tak było przez te minione lata. Teraz zaczyna być powtarzalne: podobne zdarzenia, podobne uwikłania, podobne konflikty, podobne osobowości, podobne reakcje, zachowania... Nastąpiło to całkiem niedawno, lecz niezauważalnie. Ot, jedno, drugie skojarzenie: aha, patrzę na kogoś całkiem nieznanego i widzę, że przypomina mi tego a tego. Nie, wcale nie sobowtór, tylko podobny typ. Całościowo. Ten to typ intelektualisty; tamten choleryczny pieniacz; ta znowu to typ wiecznej malkontentki szukającej dziury w całym; albo intrygantka. Oczywiście jest tych podobieństw więcej, nie potrafię wyliczyć wszystkich niuansów składających się na całościowe podobieństwo. To, co piszę jest tylko bardzo uproszczonym schematem działania łańcucha skojarzeń.
Tak właśnie panna Marple patrzyła na nowych ludzi, a wzrok miała mimo wszystko bystry i pamięć żywą, z czego robiła użytek nadzwyczajny. Wygląda zupełnie jak Kenny Rusell, myślała, wyławiając, jak zwykle, z przeszłości prototyp. W Karaibskiej tajemnicy zaś: Na przykład Molly Kendall była podobna do miłej dziewczyny, której imienia nie mogła sobie przypomnieć, a która pracowała jako konduktorka w autobusie Market Basing. Tamże także, na jednej z karaibskich wysp, o niejakim Jacksonie: przypomina mi trochę - odparła zamyślona - młodego mężczyznę z miejscowego urzędu, niedaleko którego mieszkam, Jonasa Perry`ego. Czy podobieństwo to potwierdzały także zapał i determinacja Jacksona w zdobywaniu pieniędzy, nie zostało dopowiedziane. Przypuszczać należy, że tak. Bo panna Marple nigdy się nie myliła. Zwykły numer rejestracyjny, co prawda niezwykłego samochodu wyścigowego, którego marki jednak panna Marple nie znała, obudził w niej odległe wspomnienie, pewien łańcuch skojarzeń. FAN 2266. Przypomniała się jej kuzynka Fanny Godfrey. Biedna Fanny, która jąkała się i mówiła: Dddosttaa-łam dd-wa.
Im dłuższy łańcuch skojarzeń wywołuje zdarzenie czy ujrzana twarz, tym większe prawdopodobieństwo, że właśnie weszliśmy w okres starości. Chyba właśnie zaczęłam swoją starość. To się zaczęło jednak dość dawno, nie wczoraj, nie przedwczoraj. Może wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałam dziewięciocyfrowy numer i nie mając niczego pod ręką do pisania musiałam wymyśleć sposób, żeby go zapamiętać od razu. Udało się: dwie pierwsze cyfry po prostu zapamiętałam mechanicznie, dwie następne w kolejności malejącej poniżej 9, na której kończy się przecież zbiór cyfr, kolejne dwie dawały sumę poprzedniej, i trzy ostatnie to numer pokoju w akademiku, w którym mieszkałam ileś tam lat temu: 158752309. Proste, prawda?
Ciągle mi jeszcze daleko do pedantycznej drobiazgowości panny Marple: Kupiła mały rozkład jazdy autobusów, a także plan metra i układała swoje wycieczki starannie. W pierwszej kolejności raczej kupuję plan miasta po prostu, z metrem, nawet warszawskim, słabo sobie radzę, ale wycieczki układam czasem dość metodycznie zaliczając po drodze wystawy, galerie sztuki, kawiarnie i kończąc na jakimś koncercie. Tak, to się zdarza. No właśnie, czas sprawdzić, jakie atrakcje czekają w najbliższy weekend w Krakowie i wyznaczyć marszrutę. Beznamiętnie, jak generał planujący kampanię lub jak księgowy wyceniający przedsiebiorstwo, panna Marple rozważyła i posegregowała w myślach wszystko, co przemawiało za i przeciw jej ewentualnemu przedsięwzięciu (4.50 z Paddington).
No tak to ja jeszcze nie potrafię. Beznamiętnie? Jak księgowy? Przesada. Raczej jak bankrut albo hazardzista stawiający wszystko na jedną kartę: jechać! Za i przeciw?! Ależ wszystko jest przeciw, tylko jedno za: Collegium 1704!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz