środa, 31 stycznia 2018

Odbijam się w lustrze nonsensu

czwartek, 26 września 2013 21:15

Randka

Na krańcach mojego ciała,
tam gdzie skóra,
czekaj na mnie.

Przyjdę,
ale to tak daleko.

Największa miłość

Ma sześćdziesiąt lat. Przeżywa
największą miłość swego życia.

Chodzi z miłym pod rękę,
wiatr rozwiewa ich siwe włosy.

Jej miły mówi:
- Masz włosy jak perły.

Jej dzieci mówią:
- Stara wariatka.

Zdumienie

Wczoraj
przypadkiem pocałowałam się z innym.
I wtedy dopiero
dowiedziałam się ze zdumieniem,
 że ty
już dawno nie jesteś dla mnie mężczyzną.

Czysta

Ilu wesołych kochanków
zdoła zamordować we mnie pamięć.

Sprężyna

Największe szczęście, które mi dajesz,
to szczęście, że cię nie kocham.
Wolność.

Idź do kina

Cieszę się jednakowo,
gdy cię witam i kiedy cię żegnam.
Więc dajesz mi
dwie radości.

Lecz dziś nie przychodź.
mam gości. Odwiedziło mnie
Znudzenie Miłosnym Rytuałem,
Drwiące Spojrzenie Wieczności oraz
Wstręt.

To cudzoziemcy, nie znasz ich języka.
Idź lepiej do kina na western.

Kobieta mówi o swoim życiu

Idę, ciągle idę,
czasami przyłącza się do mnie mężczyzna.

Idziemy razem,
on mówi, że to do śmierci,
a potem gubi się o zmroku
jak rzecz nieważna.


      Anna Świrszczyńska - 1909 - 1984. Miłosz napisał o niej: wolno uznać propozycje tej poetki za odwrotność świata mężczyzn. Nazywa ją starą czarownicą, ale przez wiele lat robił wiele dla spopularyzowania jej twórczości w świecie, tłumacząc jej wiersze na angielski. I napisał książkę Jakiegoż to gościa mieliśmy. O Annie Świrszczyńskiej.
       Trochę się rozczarowałam. Noblista skupił się na kilku - trzech, czterech punktach twórczości Świrszczyńskiej, jakoś tak przeskakując od jednego do drugiego. Może oczekiwałam zbyt wiele, bo przecież nie było jego zamiarem pisanie wyczerpującej monografii. To zadanie jeszcze czeka na swojego autora, na badacza, który podejmie wyzwanie zmierzenia się z twórczością poetki niemieszczącej się w żadnym jednolitym wzorcu. Największym błędem byłoby, i Miłosz także to zauważa, zaliczać ją do tzw. poezji kobiecej. Określenie to wyrządziło być może najwięcej szkody w percepcji autorki tomiku Jestem baba.
      Początki jej zmagań ze słowem przypadają jeszcze w czasach dwudziestolecia, kiedy na fali radości z odzyskanego śmietnika nastąpiła erupcja nowych form poezji szukającej natchnienia w nowoczesności, codzienności i nonszalanckim zrzuceniu z ramion płaszcza Konrada.
     A Świrszczyńska pisała o obrazach, malarzach, tworzyła miniatury poetyckie prozą, naśladując staropolszczyznę (ukończyła polonistykę):

Gotowały się góry,
drzewa oliwne śpiewały barzo cudnie.
Człowiek boży
przyszedł ku dziewkam u studniej.
                              (Południe)

Albo taka prawie rubensowska scenka:

Jedzie ogrodem na wozie
Wenus w apoteozie.
Blondyna soczysta jak marchew,
z rąk wyskakuje jej szarfa.
                         (Groteska)

W innym wierszu z kolei za inspiracje mogły posłużyć dzieła Hieronima Boscha, Hansa Memlinga i inne malarstwo apokaliptyczne, z którym, jak w ogóle z malarstwem w ogóle, poetka od dzieciństwa miała styczność jako córka namiętnego, choć niedocenianego malarza. 

Tysiąc zmartwychwstałych do aktu,
miotające się dziewice
i młodzieńcy z listkiem.
Jan oszalał na wyspie Patmos.
Nazbyt wcześnie, Panie, na wieczystość.

W debiutanckim tomiku Wiersze i proza, wydanym nakładem autorki, Miłosz dostrzega i ceni zjawiska, które stały się modne dopiero przy końcu stulecia: stylizacje, intertekstualność, naśladowanie, udawanie, parodiowanie, igranie kontekstami, znaczeniami i przede wszystkim językiem. 
      Drugi powód do chwały Świrszczyńskie, według Miłosza, to unikatowy zbiór wierszy  powstańczych Budowałam barykadę, który poetka opublikowała w 1974 roku - równo 30 lat po upadku powstania warszawskiego, podczas którego była sanitariuszką i salową w szpitalu. Musiała odczekać 30 lat, aby wyrazić to, czego była świadkiem i znaleźć język, w którym można było opisać niewyrażalne, jak sama napisała: Wojna zrobiła ze mnie innego człowieka. (...) Temat mnie przerósł. Dopiero teraz, po trzydziestu latach, odważyłam się na napisanie zbioru wierszy o powstaniu warszawskim.
      Czesław Miłosz w ocenie artystycznej i uznaniu rangi tomiku Świrszczyńskiej stawia go na równi z Pamiętnikiem z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego. Tomik ma dedykację: Mojej córce i wszystkim synom i córkom, co nabiera szczególnego znaczenia w kontekście choćby takiego wiersza, jak Dwudziestu moich synów, którym nosiła baseny w powstańczym szpitalu. Wiersze te są mocne, bardzo mocne. Są w nich harcerze i harcerki, młodziutcy powstańcy w za dużych hełmach, mieszkańcy piwnic w strachu chcący zagrzebać się głęboko w ziemi jak stonoga, żeby przeżyć, głodni złodzieje, których Niemcy zastrzelili w składzie mięsa, dwunastoletni żołnierze, ranni śmierdzący gangreną, zakochani zasypani żywcem w piwnicy... Całość układa się w dramatyczną kompozycję z prologiem, rozwinięciem akcji i zakończeniem:

 W tym mieście
nie ma już ludzi. Czasem kot
któremu ogień wypalił ślepia
wyczołga się z bramy
żeby zdechnąć.
      (Zostały szczury)

W umarłym mieście, w jednym z umarłych domów niemiecki oficer siada przy fortepianie i gra Chopina.

Tyle tu było krzyku
krzyczały samoloty i ogień i rozpacz
krzyczało do chmur
uniesienie.

Teraz milczy
ziemia i niebo.
      (Ziemia i niebo)

      I wreszcie trzeci wątek, kobiecość tak nachalnie i bezwstydnie obwieszczona w zbiorze Jestem baba. Owe wiersze cytowane na początku wpisu.  Świrszczyńska napisała go będąc po sześćdziesiątce. I chyba to właśnie zadecydowało o skandalicznym milczeniu, jakie zapanowało wokół tomiku. Tu też mamy szereg mocnych obrazów żon, kochanek, kobiet pokiereszowanych emocjonalnie w patriarchalnym świecie dominujących mężczyzn. Czesław Miłosz interpretuje je jako wyraz współczucia. Ale są też takie, jak cytowane na wstępie, wyznania kobiet świadomych siebie, swojej odrębności, niezależności, które z kolei Noblista klasyfikuje jako dzieła wyzwolonej Telimeny. Tak zresztą Świrszczyńską nazywa, zwracając się do niej w bezpośredniej apostrofie zakończenia swojej książki: Biedna moja, odważna, wspaniała Telimeno! 
       W tym też rozdziale ostatnim Miłosz odnosi się, aczkolwiek bardzo pobieżnie, ledwie muskając, o ostatni za życia wydany tomik Świrszczyńskiej Szczęśliwa jak psi ogon (1978), który łączy sensualistyczność doznań podmiotu lirycznego z niezwykłą kondensacją językowego wyrazu, poetyckością zbliżoną do paradoksu koanu rodem z buddyzmu zen. Budowę koanu ma przecież sam tytuł: szczęśliwa jak psi ogon. Jeszcze krótszy paradoks, jak wierszu Portret: Krzyczysz/ oczami. 
       W krótkich dwu-, trzywersowych wierszach uchwycony zostaje cały świat doznań chwili. Niełatwo jest pisać o szczęściu, którego doświadcza się całym sobą tak głęboko,  że przenika i wykracza poza naszą cielesność. A jednak Świrszczyńskiej się to udaje:

Na szczycie

Rozlegam się
od horyzontu do horyzontu
jak okrzyk
przedłużony echem.

Na szczycie kiedy indziej

Oddała mi się przestrzeń na własność
niby uległy kochanek.

Noc w lesie

Jest tak ciemno, 
że widać sny ptaków
w półksiężycach gwiazd.

W górach wieczorem

Wypijemy z jednego kubka
szczęśliwą wodę
samotności.

Porównania i metafory tak nieoczekiwane, że zabawne i zachwycające
jednocześnie:

O rozkoszy jedzenia truskawek
trzeba pisać na złotym aksamicie.
 .................
Kiedy stoję na głowie,
moje pięty świecą w górze
nade mną
jak dwa dowcipy.
 ................
Jestem kłębek
z felerem. Nie mam
końca.

      Potężna dawka autoironii, której nie sposób tu przytoczyć,  pozwala autorkę tych wierszy zestawiać z Diogenesem z beczki czy Sokratesem, których zresztą tutaj znajdujemy czy to bezpośrednio, czy pośrednio przywołanych. Można by orzec, że w tym zbiorze Świrszczyńska wreszcie odnalazła ostateczną harmonię istnienia:

Kiedy zgasło nade mną
słońce,
musiałam sama
stać się słońcem.

To było trudne, ale teraz
jaka wygoda.

       W książce Miłosza nie ma natomiast ani słowa o innym niezwykłym tomiku z 1967 roku Czarne słowa. Stylizacje murzyńskie.  Jest on niewielki, ale chyba ważny, choćby z tego względu, że poetycki język, jaki tutaj się pojawia, znajdzie swoją kontynuację w zbiorze Jestem baba. Z drugiej zaś strony dramat matki, która urodziła dziecko w porze suszy tak bliski jest matkom, które cierpiały w powstaniu warszawskim:

Urodziłam dziecko
w porze suszy.
Wykopię w ziemi jamę,
położę do niej dziecko.
Nasypię piasku
w jego usta.
Nasypię piasku
w jego oczy.
Żeby umarło.

Urodziłam dziecko w porze suszy,
kiedy nie ma mleka w piersiach kobiety.

            Dlaczego jestem rozczarowana książką Miłosza o Świrszczyńskiej? Ponieważ, mimo że mowa w niej o tym, co poetkę wyróżnia wśród masy poezji kobiecej, która to nazwa akurat do niej zupełnie nie pasuje, zbarakło mi calościowego oglądu fenomenu jej twórczości. Oczywiście oboje znali się przez wiele lat, niestrudzona działalność translatorska Miłosza, aby jej twórczość wypuścić w świat świadczy, że ją cenił, jednak mimo zrozumienia zasad poetyki brakuje mi w tym POROZUMIENIA między nim a poetycką wizją świata Świrszczyńskiej. Nic dziwnego, Miłosz pisał wiersze zupełnie, zupełnie inne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...