sobota, 16 czerwca 2012 23:28
.. mi towarzyszy, a ja tego tak nienawidzę. To wcale nie jest dobre dla muzyki i dla jej odbioru. Po pobudce o piątej rano, odpracowaniu obowiązków zawodowych, pięciogodzinnej podróży z przesiadkami i tylko dwóch kawach na pierwszym akcie Damy Pikowej po prostu mi się nudziło, a uwagę zaprzątała mi jedna czarna myśl: przestanie mi ta głowa dokuczać czy też ból rozszaleje się jeszcze bardziej? W chwilach powrotu do rzeczywistości – operowej, rzecz jasna – próbowałam dociec, dlaczego muzyka Czajkowskiego jest taka nieładna lub podsłuchiwałam komentarze rosyjskich widzów siedzących za mną. W pewnym momencie zaś uwagę wszystkich zaprzątnął problem zgoła niemuzyczny: uda się zasunąć tę firanę do końca czy nie? A to dlatego, że owa „firana”, rzecz grająca na scenie, nie chciała za nic pójść do końca, szyna się zacięła i utknęła w połowie. Ktoś tam na górze szarpał i szarpał bezskutecznie. Wreszcie po kilku nieudanych próbach sukces! Udało się! Poszło! Jaka ulga. I całe szczęście, bo w następnej scenie Herman nie miałby się gdzie schować przed Hrabiną, a tak bardzo elegancko się w firanę zawinął.
No wiem, kpiny sobie robię, ale tak to właśnie akt I wyglądał. Po przerwie Rosjanie z widowni, przynajmniej ci za mną, zniknęli, na scenie nic się nie zacinało, Herman (Dmitry Polkopin) się jakoś rozkręcił i zaczął śpiewać, a nie tylko jęczeć i nawet muzyka Czajkowskiego zrobiła się jakby bardziej interesująca. No, a koniec II aktu to całkiem emocjonujący, budzący nastrój grozy kawałek. Napięcie rosło i rosło aż Hrabina (Małgorzata Walewska) umarła z wrażenia, znaczy chyba z przerażenia, bo i tak Herman chciał ją zabić. No więc umarła. Co dawno powinna była zrobić, biorąc pod uwagę scenografię eksponującą rentgen jej pokręconego kręgosłupa z żebrami oraz równie jasno wyeksponowany RMG czaszki. Słowem, chodzący trup uparcie trzymający się życia. Ale za to muzyka była świetna. Mroczność, groza, zaświatowe przeczucia, ha! Głowa mnie przestała boleć.
Jak na mroczną operę przystało kończy się źle: Liza popełnia samobójstwo w falach Newy, Jelecki stracił narzeczoną, która go zresztą nie kochała, Herman przegrywa w karty i też popełnia samobójstwo, hazard nie popłaca, a Hrabina przecież nie żyje i tajemnicę trzech kart zabrała do grobu.
Najbardziej mroczna aria Hermana:
.... a nieudacznik niech płacze.
Piotr Czajkowski - Dama Pikowa
15 czerwca 2012, TWON
Obsada:
Herman – Dmitry Polkopin
Liza – Elena Nebera
Hrabina – Małgorzata Walewska
Hrabia Tomski – Mikołaj Zalasiński
Książę Jelecki – Mariusz Godlewski
Czekaliński – Krzysztof Szmyt
Surin – Piotr Nowacki
Czaplicki – Mirosław Niewiadomski
Narumow – Mieczysław Milun
Mistrz Ceremonii – Jakub Jarmułka
Polina – Małgorzata Pańko
Guwernantka – Elżbieta Wróblewska
Masza – Katarzyna Zimak
Prilepa – Katarzyna Trylnik
Dyrygent – Andriy Yurkevych (jednym słowem, Jurkiewicz)
Reżyseria – Mariusz Treliński
Dekoracje – Boris Kudlička
Choreografia – Emil Wesołowski
Dlatego wiem, wiem już na pewno – jednak muzyka barokowa ma swój klimat i urodę, której nie znajdzie się w późniejszych nawet i wielkich, nawet i arcydziełach, cóż, kiedy mniej porywających (no, może z wyjątkiem Mahlera). Wprost ze spaceru po Krakowskim Przedmieściu, a właściwie z antykwariatu, gdzie czas się dla mnie zatrzymał, zostałam zaciągnięta (zresztą, nie opierałam się wcale) na koncert organowy. Co tam dokładnie grano, nie wiem, bom nie dosłuchała omówienia programu, ale był między innymi Mieczysław Surzyński (1866 – 1924) - najmłodszy i najwybitniejszy z trzech braci (Józef 1851 – 1919, Stefan 1855 – 1919) kompozytorów muzyki organowej przełomu XIX/XX wieku. Był organistą, kompozytorem i dyrygentem. Studiował w berlińskim i lipskim konserwatorium, a następnie w Ratyzbonie uzupełniał studia w Szkole Muzyki Kościelnej. Po powrocie do kraju prowadził klasę organów i kontrapunktu w Warszawskim Instytucie Muzycznym.
Niektóre utwory:
55 Preludiów op. 20
Trio na organy op. 21
Improwizacje na temat pieśni Święty Boże op. 38
20 Preludiów na organy op. 41
Rok w pieśni kościelnej op. 42
Choral varie op. 50
Koncert g-moll na organy z orkiestrą op.35 – rzecz uważana za zaginioną, ale ponownie odkryta w 1990 r. w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu
I powiem , że go nie znałam. A takie piękne rzeczy komponował.
Na przykład to:
Organy u św. Anny są jednak piękniejsze.
Przemysław Kapituła zakończył swój koncert najsłynniejszym utworem organowym świata, to jest Toccatą i fugą d-moll Bachachyba dlatego, żeby przypadkowi w większości słuchacze, zgarnięci z Krakowskiego Przedmieścia, wiedzieli, kiedy klaskać, a co niektórzy mogli się obudzić.
Potem miała być chińska herbaciarnia, ale nie dotarłam, bo utknęłam w Łazienkach na koncercie taneczno-pieśniarskim Chengdu Nationality Troup z prowincji Syczuan. Chińskie klimaty taneczne, śpiewne i obrzędowe z popisowym tańcem parzenia herbaty przy pomocy niezwykłego czajniczka z bardzo długim dzióbkiem.
Taneczny pokaz parzenia herbaty
Chińskie tancerki
Każdy kolejny występ chińskiego zespołu poprzedzony był wyjaśnieniem, co akurat będziemy oglądać. Były tańce ludowe z różnych regionów Chin i pieśni, np. o chińsko-tybetańskiej kolei. Ciekawe, jakie są jej słowa? Melodia według mnie nieco przerobiona i uładzona na potrzeby, jak ja to nazywam, folkloru eksportowego. Tylko w niektórych tańcach było słychać rzeczywiście rytm i muzykę na ciekawych azjatyckich instrumentach. Inne to jednak były estradowe przeróbki, żeby nie powiedzieć discopolowe. Ale przynajmniej stroje można było podziwiać. I pawie. Za każdym razem wraz z początkiem kolejnego występu włączały się pawie swoim przenikliwym krzykiem. Jeden siedział na drzewie z lewej strony i miał stamtąd widok na całość, którą, delikatnie mówiąc, lekceważąco potraktował odwracając się tyłem, znaczy ogonem do wszystkich i na wszystko. A gdy tylko włączano muzykę, zaczynał się wydzierać. Ewidentnie mu się nie podobało, że ktoś hałasuje na jego terytorium, czego nie omieszkał głośno oznajmiać. Na szczęście po kilku wrzaskach przerywał. Do następnego utworu. Moim zdaniem krzyk pawia jest bardzo chiński w swej fonetyce, więc jakiegoś specjalnego dysonansu jednak nie było.
No a później tylko Aleją Chińską, mijając lampiony, smoki i pandy, do wyjścia, na przystanek, potem na dworzec i … powrót. Eh, ten wieczny pośpiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz