wtorek, 16 stycznia 2018

"Oleander", czyli tylko śmierć jest warta poezji?

sobota, 02 października 2010 22:53

       ... leżę teraz martwy na podłodze... - drugie zdanie z Oleandra Marcina Kurka.  Temat śmierci, wspomnienie tych, którzy już nie żyją, okoliczności ich śmierci czy inaczej jeszcze - wspominanie chwil, kiedy bohater dowiedział się, że ten a ten umarł - tak jawi mi się poemat Marcina Kurka po lekturze dwóch części. Na pierwszej stronie jeszcze,  kilkanaście linijek po cytowanym wyżej zdaniu, zastanawiające wyznanie - czyje? Bohatera? Narratora? - Wszystko zaczęło się w tamtą sobotę/ kiedy przyszła wiadomość/ o śmierci Czesława Miłosza. Co się zaczęło, jeszcze nie wiem, nie ogarniam. Umieranie? Pęd ku śmierci? Przeczucie nieuchronnego końca? Zdarzenia, które miały nadejść? Wszystko po trochu.
     Na drugiej stronie: nad ranem/ w Warszawie umarł/ Zbigniew Herbert. Najważniejsze momenty życia czy może raczej - życiowe cezury oznaczane przez czyjeś śmierci.  Teraz tak będziemy odmierzali czas: przed czyjąś śmiercią, po czyjejś śmierci. Oczywiście musi to być śmierć osoby znaczącej, wybitnej,  albo chociaż ważnej dla nas. Bo oto po siedmiu latach od odejścia Herberta, na wieść o śmierci Czesława/ Miłosza, pomyślałeś, że ktoś zażartował/ z niego i pozwolił zasmakować/ nowego stulecia. Oh, nawet jeśli to był żart, Miłosz z tak krótkiego odcinka czasu wycisnął tak wiele, że twórczość jego lat ostatnich jest jeszcze doskonalsza, o ile to w ogóle możliwe. 
     Okrążając Alpy, narrator zabiera nas na nocną przejażdżkę z Wergiliuszem, Pliniuszem Starszym, Oktawianem Augustem... Życie tamtych pada cieniem na żywoty/siedzących wysoko. Co tu jest czyimi słowami? Co cytatem, co zapożyczeniem, a co inspiracją, gdy szliśmy wśród azalii/ wielkości dębów, przez chwilę byłaś jak Alicja... Rację miał ten, kto powiedział, że człowiek nie umarł całkowicie dpóty, dpóki pamięta o nim choć jeden spośród żyjących.  Myśl ta widoczna jest w "Oleandrze" Kurka, przewijając się raz podskórnie, w tle, a innym razem w jasno sprecyzowanych zdaniach: Ci, których mógłbyś/ zapytać, nie mają pamięci, więc istnieją/ jedynie w pamięci, a ich imiona/ to zwykłe fale oddechu, gasnąca frekwencja/ w odmętach powietrza. Częstotliwość powtarzanego imienia - frekwencja - decyduje być może o tym, kiedy nadchodzi moment naszej śmierci. Nic dziwnego, że umieranie to proces rozgrywający się w samotności. Nikt nie może towarzyszyć. Nawet jeśli będziesz stał uparcie koło łóżka konającego, on musi poradzić sobie sam. Imię cichnie, coraz rzadziej powtarzane, zanika, zamiera. Stanie się kolejną cezurą sekwencji zdarzeń. 
     Z nikim nie można się podzielić doświadczeniem śmierci. Zastanawiające, że Łazarz, który został wskrzeszony, niczego ważnego, niczego istotnego nie powiedział ani nie zrobbił. Nie ma żadnych  przekazów na ten temat, jak gdyby nadal nie żył. Jego imię już się nie pojawia jako osoby, człowieka, który miałby coś do powiedzenia. A może to nie jego wina? Może podobnie jak później Giordano nie znalazł w ludzkim języku/ ani jednego wyrazu/ aby nim ludzkość powitać, tę ludzkość, która nic nie wie i niczego nie rozumie, nadal żyjąc w złudzeniach.

2 komentarze:

  1. Podziwiam,że potrafiłaś zrecenzować tę książkę. Ja nie tylko ze względu na tematykę ale i na styl pisania nie podjęłabym się tego zadania. Nie wiem czy w ogóle dokończyłabym lekturę. Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z reguły pisze o tym, co mnie zachwyciło,co w jakimś sensie zatrzymało moją uwagę, wtedy jest łatwiej

    OdpowiedzUsuń

Zmiany

    Kończę pisanie na tym blogu. Prowadzenie równoległych blogów jest wyczerpujące. Zwłaszcza, że tematyka - szeroko pojęta kultura - jest p...