wtorek, 27 września 2011 23:52
Oklaski nie są opinią. Oklaski są uczuciem miłości do artysty. - Wacław Niżyński
Nie ma chyba artysty, który nie lubiłby oklasków. Artyści na nie czekają w tej krótkiej chwili niepewnej ciszy, kiedy zasłuchana jeszcze publiczność nie wie, czy to już koniec. Ale to nie oklaski są miarą wielkości i siły oddziaływania sztuki. One są tylko wyrazem miłości do artysty, artysty ulubionego, wielbionego, podziwianego, którego obdarza się nieraz irracjonalnym kredytem zaufania. Czy to źle? Skoro artystom i publiczności sprawia to przyjemność, czemu nie? Oklaski długie, owacyjne i gorące nie dlatego, że coś jest genialne, lecz dlatego, że nam się zwyczajnie podobało, że na chwilę zapomnieliśmy o sobie, że przez chwilę poczuliśmy się lepszymi ludźmi - to wystarczający powód. Albo orchidea - Jaroussky kiedyś się przyznał, że to jego ulubione kwiaty, więc po najbliższym koncercie dostał, jakże by inaczej, orchideę. Żartował później, że gdyby wiedział, jaki wywoła skutek swoim wyznaniem, powiedziałby, że najbardziej lubi Rolexy 

To tylko uczucie miłości do artysty. A kiedy bywa inaczej? Wtedy, gdy po występie zapada cisza i nikt nie śmie jej przerwać. Taka cisza znaczy o wiele więcej niż owacja na stojąco i zdarza się niezmiernie rzadko. Taka cisza, w której rozbrzmiewają jeszcze ostatnie akordy, ostatnie słowa, w której zamierają oddechy. Albo wtedy, gdy po wieczorze autorskim do poetki podchodzi czytelniczka z wyznaniem , że jakiś wiersz pozwolił jej podjąć ważną decyzję: Teraz już wiem, jak żyć - oto jest prawdziwy literacki Nobel.
Albo wtedy, gdy na szerokiej i dalekiej amerykańskiej autostradzie nagle zaczynają na pobocze zjeżdżać samochody i tak stoją przez kilkanaście minut, gdy nikt z nich nie wychodzi. Bo w tym czasie w jednej ze stacji radiowych leci muzyka tak piękna, że wzruszenie nie pozwala kierowcom się skupić na jeździe. Niemożliwe? Ależ tak, to się zdarzyło naprawdę, a autorem tamtego kawałka był jeden z największych polskich kompozytorów wszech czasów - Witold Lutosławski (1913- 1994).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz